Czy Trump odda Ukrainę Putinowi?
Trump z pewnością nie będzie chciał na samym początku kadencji pokazać słabości wobec Putina. Będzie mu raczej zależało, by opinia publiczna nie uznała, że rosyjski przywódca go ograł - pisze dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek.
10.11.2024 06:57
Nadchodząca druga kadencja Trumpa rodzi szereg pytań. Czy powracający do władzy prezydent wykorzysta ją do zemsty na politycznych przeciwnikach? Jak daleko posunie się w realizacji radykalnego Projektu 2025? Czy Amerykę czeka ustrojowa rewolucja na wzór tej, jaką Węgrom zafundował Viktor Orbán? Czy nowa administracja rozpęta wojnę celną z Chinami?
Wreszcie, jaka będzie jej polityka Waszyngtonu wobec konfliktu w Ukrainie? Dla naszego regionu, którego bezpieczeństwo bezpośrednio zależy od tego, jak zakończy się wojna rosyjsko-ukraińska, ta ostatnia kwestia jest szczególnie istotna.
Trump w trakcie kampanii wyborczej wielokrotnie obiecywał, że w przeciwieństwie do nieudolnego Bidena, on zakończy destrukcyjną wojnę "w ciągu 24 godzin", skłaniając walczące strony do tego, by usiadły do negocjacji i wypracowały porozumienie akceptowalne zarówno dla Moskwy, jak i Kijowa.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niestety Trump nigdy nie przedstawił jakichkolwiek szczegółów ukonkretniających obietnicę zakończenia wojny. A bez konkretów budzi ona więcej pytań niż odpowiedzi. Nie wiemy np., jak właściwie Trump zamierza zmusić Ukrainę i Rosję do tego, by rozpoczęły rozmowy pokojowe i co zrobi, jeśli np. Putin stwierdzi, że sytuacja na froncie mu sprzyja i lepiej poczekać z negocjacjami aż rosyjska armia jeszcze dalej posunie się na zachód Ukrainy.
Obietnica bez konkretów
Trump nigdy nie powiedział, co miałoby być punktem dojścia negocjacji, jakie konkretnie porozumienie ma na myśli. Czy Ukraina miałaby utracić terytoria kontrolowane dziś przez Rosję? Czy w zamian za to miałaby otrzymać gwarancje bezpieczeństwa od Stanów albo obietnicę szybkiej akcesji do NATO? Jak zapobiec kolejnemu atakowi ze strony Rosji? Jakie są dla Trumpa granice, poza które nie jest w stanie ustąpić Putinowi?
Jakiego porozumienia Trump nie miałby na myśli, musiałyby je zaakceptować obie strony. Nie wiemy, czy Trump ma jakiś plan co zrobić, gdyby Rosja nie chciała zgodzić się na żadne porozumienie akceptowalne dla Kijowa. Albo, gdyby Ukraina uznała, że kontynuowanie walki jest lepsze niż zakończenie wojny na warunkach, które w najlepszym wypadku zamrażają konflikt na kilka lat i nie zapewniają Ukrainie długotrwałego bezpieczeństwa. Czy w takich warunkach Trump zostawi Ukrainę bez wojskowej pomocy Stanów, by walczyła z rosyjską agresją sama?
To od odpowiedzi na te pytania zależy, czy obietnice Trumpa w kwestii Ukrainy nie skończą się geopolityczną katastrofą – nie tylko dla Ukrainy, ale także całego naszego regionu.
Plan Fleitza-Kelloga
W kwietniu w otoczeniu Trumpa powstał plan zakończenia wojny, opublikowany przez America First Policy Institute. Jego autorzy - emerytowany generał pełniący przez pewien czas obowiązki doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego w administracji Trumpa Keith Kellog oraz szef sztabu Rady Bezpieczeństwa Narodowego w tej samej administracji, Frederick H. Fleitz – wychodzą z założenia, że niezależnie od wsparcia USA wojna weszła w fazę, której Ukraina nie może już wygrać – a na pewno nie w sensie odzyskania wszystkich kontrolowanych dziś przez Rosję ukraińskich terytoriów. Według autorów, raportu konieczne jest więc rozpoczęcie pokojowych negocjacji.
Według planu USA powinny użyć wpływu, jaki mają na Kijów, ze względu na zależność Ukrainy od amerykańskiej pomocy wojskowej, do tego, by zmusić Ukraińców do negocjacji. Nie oznacza to całkowitego odcięcia pomocy wojskowej Ukrainie. Pomoc byłaby jednak po pierwsze uzależniona od tego, czy Ukraina przystąpi do negocjacji, po drugie miałaby być tak "skalibrowana", by umożliwić Ukrainie obronę terytoriów, które dziś kontroluje i zabezpieczenie przez dalszą rosyjską agresją, ale już nie ofensywne działania, mające wyprzeć Rosję z dziś zajmowanych przez nią ukraińskich terytoriów. W przypadku Rosji marchewką skłaniającą do podjęcia negocjacji mogłaby być obietnica częściowego złagodzenia sankcji.
Do czego miałyby doprowadzić negocjacje? Do zawieszenia broni wzdłuż obecnych linii frontu i faktycznego uznania przez Ukraińców utraty kontroli nad obszarami kontrolowanymi przez Rosję. Kijów z jednej strony nie uznałby formalnie aneksji tych terenów przez Rosję, z drugiej zrezygnowałby z próby odzyskania ich siłą w najbliższym czasie. W zamian za to Rosja zostawiłaby w spokoju tę część Ukrainy, jaką dziś kontroluje Kijów. Plan nic nie mówi o rosyjskich reparacjach za napastniczą wojnę, pojawia się w nim jednak propozycja możliwego obłożenia rosyjskich produktów energetycznych specjalnym "podatkiem" na odbudowę Ukrainy.
USA z jednej strony miałyby uzbroić Ukrainę tak, by była w stanie w najbliższej przyszłości obronić pokój wynegocjowany wokół tych założeń, z drugiej uspokoić obawy Rosji odkładając perspektywę członkostwa Ukrainy w NATO na odległą przyszłość. Bezpieczeństwo Ukrainie miałyby gwarantować dwustronne umowy ze Stanami i być może innymi państwami Sojuszu Północnoatlantyckiego.
Czy to byłoby zwycięstwo Rosji?
Nie wiemy na ile plan Fleitza-Kelloga faktycznie stanie się podstawą polityki administracji Trumpa w kwestii Ukrainy. Można się spodziewać, że jeszcze przed zmianą władzy w Waszyngtonie, o uwagę Trumpa będzie konkurowało wielu ekspertów, doradców i różne, często sprzeczne pomysły na to, jak zakończyć konflikt w Ukrainie.
Jednocześnie przyszły wiceprezydent J. D. Vance, pytany o zakończenie konfliktu w Ukrainie, odpowiedział w podobny sposób, co raport America First Policy Institute: Rosja obejmuje faktyczną kontrolę nad terytorium zajętym dziś przez jej armię, Ukraina zachowuje niepodległość w granicach, jakie dziś kontroluje. Jednak w propozycji Vance'a, członkostwo Ukrainy w NATO miałoby nie tylko zostać zawieszone na nieokreślony czas, ale po prostu wykluczone: Rosję do zaakceptowania pokoju miałaby skłonić trwała neutralizacja Ukrainy.
Patrząc na plan Fleitza-Kelloga, a zwłaszcza na propozycję Vance’a z perspektywy naszego regionu, trudno nie zadać sobie pytania: czy takie zakończenie wojny nie byłoby sukcesem Rosji? Gdyby konflikt zakończył się w ten sposób, to Putin skutecznie dokonałby faktycznej siłowej korekty granic w Europie, uniemożliwiłby Ukrainie wejście do NATO, a być może doprowadziłby do zniesienia części sankcji. To na pewno wzmocniłoby Putina wewnętrznie i skonsolidowało jego władzę w Rosji. Rosyjski prezydent zostałby w efekcie "nagrodzony" za wszczęcie napastniczej wojny przeciw suwerennemu państwu w Europie.
Taki plan można – z punktu widzenia interesów naszego regionu – zaakceptować tylko wtedy, gdyby ceną za niego była pełna integracja Ukrainy z gospodarczymi i wojskowymi strukturami Zachodu oraz programem realnie wspierającym powojenną odbudowę tego państwa, finansowanym w jakiś sposób przez Rosję. Choć nawet w takim wypadku względny sukces w Ukrainie mógłby zachęcić Putina do działań podważających międzynarodowy porządek w innym miejscu.
Europa będzie musiała sama wziąć na siebie pomoc Ukrainie?
Bez gwarancji integracji z Zachodem podobny plan może być po prostu nie do przyjęcia dla ukraińskiego przywództwa i społeczeństwa. Bo jest bardzo możliwe, że nawet jeśli Trump posadzi Putina i Zełenskiego przy jednym stoliku, to jeśli oferta leżąca na nim dla Ukraińców nie będzie się zasadniczo różniła od żądań Putina, to ukraiński prezydent od niego odejdzie, decydując się na dalszą walkę.
Jeśli Trump, zgodnie ze swoimi zapowiedziami, obetnie wtedy Ukrainie pomoc wojskową, to Europa stanie przed bardzo poważnym dylematem: czy samodzielnie wspierać Ukrainę, czy zostawić ją samą. Europa z jednej strony leży bliżej frontu niż USA, wojna bezpośrednio zagraża naszym interesom bezpieczeństwa. Z drugiej strony w wielu państwach Europy silne jest lobby rosyjskie, pragnące normalizacji relacji z Rosją – zwłaszcza gospodarczych – także kosztem najbardziej niekorzystnego nawet pokoju dla Ukrainy. Europa nie ma też dziś specjalnie możliwości – choćby przemysłowych – by samodzielnie zastąpić amerykańską pomoc wojskową.
Dylemat czy i jak wspierać Ukrainę w momencie, gdy pomoc radykalnie ograniczą Stany Zjednoczone Trumpa, podzieli więc najpewniej Europę. Ukraina odcięta od większości pomocy Zachodu musiałaby się w końcu zgodzić na bardzo niekorzystne dla siebie zakończenie wojny – być może bardziej niekorzystne niż to, co dziś zakładają plany z otoczenia Trumpa.
Kluczowa decyzja Trumpa
Jednocześnie w otoczeniu Trumpa nie brakuje też polityków przekonanych, że USA nie powinny okazywać w kwestii Ukrainy słabości wobec Rosji, bo to zagrozi ich globalnym interesom, także w kontekście kluczowej dla administracji Trumpa rywalizacji z Chinami. Można tu wymienić między innymi byłego dyrektora CIA i sekretarza stanu w pierwszej administracji Trumpa - Mike’a Pompeo. Wkrótce przekonamy się, jaki wpływ podobnie myślące osoby zyskają na nową administrację.
Trump z pewnością nie będzie chciał na samym początku kadencji pokazać słabości wobec Putina. Będzie mu raczej zależało, by opinia publiczna nie uznała, że rosyjski przywódca go ograł. Jeśli Putin przelicytuje więc w żądaniach wobec Ukrainy i Zachodu – a rosyjska elita ma do tego strukturalną skłonność – to może to wywołać odwrotny efekt: w najlepszym, choć niestety nie najbardziej prawdopodobnym scenariuszu, Trump mógłby wtedy uzbroić Ukrainę bardziej niż Biden i pozwolić jej na ataki przy pomocy amerykańskiego sprzętu w głębi Rosji.
Trump może też po prostu uznać, że dalsze wsparcie Ukrainy, to ostatecznie dobry biznes dla amerykańskiego przemysłu zbrojeniowego.
Wszystko będzie więc zależało ostatecznie od decyzji Trumpa, w której kluczową rolę będzie odgrywało to, by prezydent pokazał własną sprawczość, twardość i zdolność do szybkiego rozwiązania problemów. W Afganistanie to samo podejście doprowadziło do wynegocjowania przez Trumpa bardzo niekorzystnego dla interesów amerykańskich porozumienia z talibami o wycofaniu amerykańskich wojsk z tego państwa – z czego skutkami musiała mierzyć się już administracja Bidena. Nie sposób powiedzieć dziś, jakie efekty przyniesie w Ukrainie.
Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek