- Lombard mnie uratował w wielu sytuacjach - opowiada starsza kobieta. Raz zaniosłam radio, raz pierścionek zaręczynowy. Jak tłumaczy, pieniądze były jej po prostu niezbędne.
Właściciel jednego z radomskich lombardów twierdzi, że po pożyczkę pod zastaw przychodzi coraz więcej ludzi. Podejrzewa, że przyczynił się do tego kryzys.
- Nigdy nie pytam ludzi o to, na co potrzebują kasy. Jeszcze rok temu, przed kryzysem, około 60 procent ludzi wracało po zastawiony towar. Teraz proporcje się odwróciły – ocenia właściciel lombardu w centrum miasta.
- Czasem zdarzają się zabawne historie. Raz przyszedł do mnie pewien "nawiany” gość. Chciał dać w zastaw żonę. Twierdził, że dobrze gotuje – śmieje się lombardziarz.