Bush: sukces w Iraku zależy od pokonania ekstremistów na całym Bliskim Wschodzie
Prezydent George W. Bush spotkał się w Białym Domu z brytyjskim premierem Tonym Blairem i omawiał z nim sposoby pomyślnego zakończenia wojny w Iraku. Obaj przyznali, że droga do tego prowadzi przez dyplomację na Bliskim Wschodzie i rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
07.12.2006 | aktual.: 07.12.2006 19:00
Podkreślili jednocześnie, że "porażka w Iraku w ogóle nie wchodzi w grę". Było to zawoalowaną polemiką z ogłoszonym poprzedniego dnia raportem komisji pod kierunkiem byłego sekratrza stanu Jamesa Bakera i byłego kongresmena Lee Hamiltona i zawartym w nim zaleceniem, żeby wycofać większość wojsk z Iraku do pierwszego kwartału 2008 r.
Na wspólnej konferencji prasowej Bush i Blair sugerowali, że są otwarci na propozycję rozmów z Iranem i Syrią na temat Iraku, ale podkreślili, że zależy to od spełnienia przez te kraje szeregu warunków, jak wstrzymanie pomocy dla terrorystów oraz zaprzestanie programu nuklearnego.
Jasno dałem do zrozumienia Iranowi, że jeśli chce współpracować z USA, musi zawiesić program wzbogacania uranu. Jak tylko Irańczycy zgodzą się na to, zasiądziemy z nimi do stołu - powiedział Bush.
Te kraje (Iran i Syria) rozumieją nasze stanowisko. Mówimy Syrii: przestańcie destabilizowac rząd (libańskiego premiera) Siniory, przestańcie dostarczać broni i schronienia terrorystom i ekstremistom, którzy walczą w Iraku - dodał.
Blair sekundował prezydentowi, choć mówił bardziej ogólnikowo. Nie chodzi o to, czy zasiądziemy do rozmów, tylko o to, żeby Iran i Syria zgodziły się z pewnymi zasadami. Iran i Syria muszą zgodzić się na zaakceptowanie pewnych obowiązków - powiedział.
Obaj przywódcy poparli działania dyplomatyczne na Bliskim Wschodzie mające doprowadzić do wznowienia dialogu izraelsko-palestyńskiego. Bush potwierdził, że popiera koncepcję dwóch państw: Izraela i Palestyny, żyjących obok siebie w pokoju. Zaznaczył, że sekretarz stanu Condoleezza Rice "jest bardzo zaangażowana" w rozwiązanie bliskowschodniego konfliktu.
Bush i Blair zgodzili się tym samym z tezą raportu Bakera i Hamiltona, że poprawa sytuacji w Iraku jest uzależniona od rozwiązania sporu między Izraelem a Palestyńczykami.
To samo podkreśla od dawna wielu ekspertów w USA, jak były doradca prezydenta Cartera ds. bezpieczeństwa narodowego Zbigniew Brzeziński.
Na konferencji dziennikarze atakowali zwłaszcza Busha, starając się zmusić go do przyznania, że raport grupy Bakera i Hamiltona ostatecznie wykazał, iż cała jego dotychczasowa polityka w Iraku była błędna. Prezydent, wyraźnie urażony, protestował.
Z całym szacunkiem, ale ja doskonale zdaję sobie sprawę z sytuacji. Wiem, że potrzebujemy nowego podejścia do problemu Iraku. Jednocześnie jednak wiem, co nam grozi, gdybyśmy przegrali - powiedział.
Powtórzył następnie znaną tezę, że w razie przedwczesnego wycofania się z Iraku, władzę przejmą tam ekstremiści islamscy. Podkreślił też, że wciąż "wierzy w sukces". Nie użył jednak tym razem słowa "zwycięstwo".
Blair ponownie się z nim zgodził mówiąc: Konsekwencje porażki będą poważne.
Pomysły, które wydają się rozsądne w Waszyngtonie, mogą okazać się niewypałem w surowych realiach Bagdadu - tak można podsumować znaczną część opinii o raporcie Bakera-Hamiltona wyrażanych przez polityków i analityków irackich.
Amerykańska Grupa Studyjna zaleciła w środę, aby prezydent George W. Bush zagroził rządowi irackiemu zmniejszeniem pomocy finansowej i wojskowej, jeśli nie dotrzymają terminów umacniania władzy i wygaszania przemocy.
Wśród 79 rekomendacji grupy znalazła się także propozycja, aby szybciej niż dotychczas planowano przekazać stronie irackiej odpowiedzialność za utrzymanie bezpieczeństwa.
Jednak większość żołnierzy i policjantów w Iraku stanowią obecnie szyici, wśród których jest wielu zwolenników i członków szyickich milicji, oskarżanych o dokonywanie skrytobójczych mordów na arabskich sunnitach w odwecie za ataki sunnickich partyzantów i terrorystów na szyitów.
Poza tym wielu ekspertów amerykańskich uważa, że siły irackie nie będą gotowe do walki przez najbliższe trzy do pięciu lat.
Dlatego niektórzy politycy iraccy obawiają się, że zalecenia raportu, jeśli administracja USA wcieli je w życie, mogą osłabić i tak kruchy rząd kraju zagrożonego otwartą wojną domową.
Wicepremier Iraku Barham Saleh powiedział, że rekomendacje grupy Bakera-Hamiltona są zgodne z planami rządu, by zmniejszyć zależność od obcych wojsk, ale ostrzegł, iż poprawa zdolności bojowych armii irackiej nie będzie "czarodziejską różdżką, która z dnia na dzień przyniesie rozwiązanie".
Nieprzychylnie przyjęli raport politycy arabskiej mniejszości sunnickiej (20 procent Irakijczyków), która była uprzywilejowana pod rządami Saddama Husajna, a po jego upadku musiała oddać dominującą pozycję w kraju szyitom (60 proc. ludności kraju). Obawiają się oni, że zmniejszenie obecności amerykańskiej ośmieli szyitów do forsowania swoich interesów kosztem sunnitów.
To jest raport, który ma rozwiązać problemy Ameryki, a nie Iraku - powiedział wpływowy polityk sunnicki Ijad as-Samaraj.
Szejk Mohammed Baszar al-Fajad, rzecznik sunnickiego Stowarzyszenia Ulemów w Iraku, podejrzewanego o utrzymywanie kontaktów z partyzantką, powiedział w telewizji Al-Dżazira, że autorom raportu chodzi o uzyskanie "gwarancji wyjścia (z Iraku), ale nie troszczą się o zapobieżenie wojnie domowej".
Raport zaleca szkolenie sił irackich, ale czy osiągną one poziom armii amerykańskiej? - zapytał Fajad. - Odpowiedź brzmi "nie". A skoro [nawet] armia amerykańska nie daje rady, to co będzie potem?.
Z kolei zwolennicy radykalnego duchownego szyickiego Muktady as- Sadra, domagającego się wycofania wojsk USA, zaprotestowali przeciwko zawartej w raporcie propozycji włączenia do oddziałów irackich aż 20 tysięcy instruktorów i żołnierzy amerykańskich.
Nie chcemy żadnych doradców - powiedział dziennikowi "Washington Post" Nasar ar-Rubaji, przywódca zwolenników Sadra w parlamencie irackim. - Potrafimy sami uzbroić naszą armię i siły bezpieczeństwa. Jeśli dziś Amerykanie wycofają się z Iraku, następnego dnia w całym kraju będzie bezpiecznie.
Sadryści, którzy mają w 275-miejscowym parlamencie 30 deputowanych i pięciu ministrów w rządzie, domagają się ogłoszenia dokładnego kalendarza ewakuacji wojsk amerykańskich i koalicyjnych.