Pub znajduje się w miasteczku Galway na zachodzie Irlandii. Właściciel lokalu Roan Lawless, mimo grożących konsekwencji, postanowił złamać rządowy zakaz, aby uniknąć bankructwa. Na stoliki powróciły popielniczki i już w pierwszym dniu "buntu" w sali na piętrze stłoczyło się ponad 200 palaczy.
Lawless powiedział, że ponad połowa jego dotychczasowych klientów to osoby palące. Od momentu wprowadzenia zakazu znacznie rzadziej odwiedzają pub. W rezultacie obroty spadły tak bardzo, że trzeba było zwolnić jedną trzecią personelu, aby uchronić lokal przed plajtą.
Władze ostrzegają, że każdemu, kto nie przestrzega zakazu, grozi grzywna w wysokości 3 tys. euro. Właściciel pubu nie boi się jednak takiej kary. Co za różnica. Jeśli będziemy przestrzegać prawa i tak zbankrutujemy. Równie dobrze możemy pójść z torbami puszczając dymka - mówi.
Pubowi zagrożono odebraniem licencji na sprzedaż alkoholu, jeśli nadal wolno tam będzie palić.