Bez wieści giną młodzi i starzy
Co roku w Polsce przepada 15 tysięcy osób. Bez wieści giną młodzi i starzy, studenci i bezrobotni. Zjawisko się nasila.
18.03.2010 | aktual.: 23.03.2010 17:03
Jeszcze niedawno wydawało się, że problem zaginięć dotyczy określonej grupy ludzi: małych dzieci zostawionych na podwórku bez opieki; nastolatków, którzy uciekają z domu, bo nie radzą sobie w szkole albo przeżywają domowe konflikty; osób dotkniętych schizofrenią, demencją; ludzi w głębokiej depresji, którzy mają myśli samobójcze albo chcą uciec od przytłaczających problemów; także – ofiar sekt, handlu ludźmi i zabójstw. Jednak zaginionych przybywa. Ich liczbę szacuje się na 18 tys. osób rocznie (15 tys. zarejestrowanych zaginięć + ok. 20% niezgłoszonych na policję). Coraz częściej też na billboardach, plakatach, na ulotkach i w internecie pojawiają się informacje o zaginięciach młodych ludzi z tzw. dobrych domów, studentów o ustabilizowanej sytuacji materialnej i życiowej. I w każdej z przedstawionych sytuacji trudno znaleźć jasną odpowiedź na pytanie: co tak naprawdę wydarzyło się w ich życiu, że musieli zniknąć? I co faktycznie się z nimi działo?
Maciek Marczak (25 lat), student informatyki SGH, siedział w domu, przy komputerze, do godziny 20.36. Kończył pisać pracę magisterską. Miał się bronić w połowie stycznia. Była sobota, 30 grudnia, 2006 r. Kiedy wychodził, w domu nie było w tym czasie nikogo. Wziął portfel (dowód osobisty, prawo jazdy, legitymacja studencka, karta samochodu, karta bankomatowa) i telefon komórkowy. Billing wykazał ostatnią próbę połączenia o godzinie 22.49. Telefon zamilkł na zawsze.
Marek Wojciechowski (21 lat), student II roku prawa UMCS w Lublinie, ostatni raz był widziany 18 marca 2009 r., o godzinie 1 w nocy. Kamera zainstalowana przy wejściu do klubu, w którym siedział z wujkiem przy piwie, zarejestrowała, że Marek chwiejnym krokiem poszedł przed siebie. To ostatni ślad. Łukasz Plesiewicz (20 lat), student I roku Politechniki Warszawskiej, w piątek 20 lutego br. zadzwonił o godzinie 11 do mamy do Radomia. Powiedział, że się wykąpie, spakuje rzeczy i o 15 wróci pociągiem do domu. Rodzina wyszła po niego na dworzec. Łukasza nie było ani w Radomiu, ani na stancji w Warszawie. Telefon nie odpowiadał.
Bartosz Bogacz (20 lat), student I roku ekonomii SGH, wyszedł w sobotę 7 lutego na imprezę do klubu. Miał wrócić do domu na mecz bokserski Adamka, ok. 4 w nocy. Przed trzecią wyszedł na chwilę na ulicę, w samej bluzie, chociaż był silny mróz. Zarejestrowała to kamera. Był pijany. W klubie zostawił kurtkę, telefon, dokumenty. Nie wrócił. Przepadł bez wieści.
Miasto to dżungla
Na początku jest szok. Nikt nie chce uwierzyć, że można tak zniknąć, rozpuścić we mgle, zredukować do ostatniego śladu.
Maciek był towarzyski. Miał wielu przyjaciół. Tego wieczoru nie rozmawiał z żadnym z nich. Zwykle, kiedy wychodził, informował rodzinę – gdzie jest i kiedy wróci. Tym razem nie powiedział nic. Nie zadzwonił. Wyszedł, nie wiadomo po co. Nikt go w okolicy nie widział. A przecież jak na metropolię to nie jest późna pora, zwłaszcza w sobotę, tuż przed sylwestrem. Nie było go w szpitalach. Ani w klubach. Ani na dworcach, w noclegowniach, w Markocie. 150 policjantów przeczesało pobliskie tereny zielone w poszukiwaniu ciała. Żadnego śladu. Marek był spokojny. Miał dobry kontakt z rodzicami. Dobry student, lubiany kolega. Posiedział z wujkiem przy piwie. Był w dobrym nastroju. Spokojny. Tak zeznał barman. Wujek postanowił iść do innego klubu. Marek chciał wrócić na stancję. Nie miał daleko. Nie dotarł. O tej porze jeszcze wiele osób kręciło się na ulicy. Nikt go nie widział. Rodzina sprawdziła kasety ze wszystkich kamer monitorujących okolicę. Na żadnej Marka nie było. Łukasz przepadł jak kamień w wodę. Gdyby chciał
popełnić samobójstwo, nie dzwoniłby do mamy, że tego dnia przyjedzie.
Bartek, gdyby naprawdę chciał zniknąć, nie zostawiłby w klubie kurtki z dokumentami, kiedy na dworze minus 8 stopni, i pewnie by się nie upijał – jak twierdzi jego mama. Był w towarzystwie. Koledzy nawet nie zauważyli, że wyszedł. A kiedy wreszcie spostrzegli, że go nie ma, pomyśleli, że „włączył autopilota”, wrócił do domu, by zdążyć na mecz. Nikomu do głowy by nie przyszło, że można tak zniknąć. W centrum Warszawy, w okolicy kilka popularnych klubów. Licznie rozstawione kamery. Żadna nie zarejestrowała Bartka.
Maryla Bogacz, mama Bartka, każdego dnia wraca do tamtej soboty. Przed południem Bartosz był na siłowni. Po powrocie nawet żartem spytał, czy bicepsy urosły mu chociaż o centymetr. Wpadł do domu z kumplem. Kolega pożyczył mu 30 zł na proteinową odżywkę, więc od razu oddała pieniądze. Bartosz był wesoły. Cieszył się, że wieczorem idzie na imprezę. Prosił, by zrobiła im dużo kanapek. Zrobiła ich stos. Zaniosła do pokoju. Żartowali, jak zawsze. On szykował ciuchy. Spytał ją, który pasek najbardziej pasuje. Cieszył się na ten nocny boks w telewizji. To już taki rytuał: on, brat, ojciec, piwko, sportowe emocje. Potem była impreza w klubie. Jeszcze o dziesiątej wieczorem zadzwonił, że wszystko w porządku. Bawił się z jakąś brunetką. Na zdjęciach z imprezy siedzi przy barze. Jest uśmiechnięty. Ma lekko rozszerzone źrenice. Pewnie już trochę wypił. Bo z natury jest nieśmiały. Szybko łapie kontakt, ale potem boi się, że wypadnie głupio. Nieraz jej się z tego problemu zwierzał. Dużo od siebie wymagał. Perfekcjonista.
Potem wyszedł na dwór. Może z tą dziewczyną. Nie zgłosiła się, kiedy w mediach pojawiła się informacja o poszukiwaniach. A może wyszedł sam? Może na papierosa? A może chciał zapalić trawkę? Bo czasami ją palił. A może... Reszta jest tajemnicą.
Maryla Bogacz ciągle myśli o tamtej chwili. Że jest mróz, a jej syn bez kurtki. Jest zamroczony, może pobity. Może stracił pamięć. Nie ma pieniędzy. Nie ma dokumentów. Błąka się. Nikt mu nie pomaga. Nie wyciągnie ręki. Nie zainteresuje się. Nie zapyta. Nie zgłosi policji. Nie wezwie pogotowia. Miasto to dżungla.
Policja, Itaka, jasnowidz
Intensywne poszukiwanie znieczula ból i lęk. Współistnieje z nadzieją. Przynosi fizyczne zmęczenie, które pozwala zasnąć.
Miesiąc temu, w niedzielę rano, Maryla Bogacz zajrzała do pokoju syna. Była na niego wściekła, że jeszcze nie wrócił. I się nie odezwał. Zadzwoniła do kolegów. Nie wiedzieli nic. Wtedy właśnie dopadł ją paraliżujący lęk. I gdyby nie to, że wpadła w amok poszukiwań, zwariowałaby.
Najpierw obdzwonili wszystkich przyjaciół. Potem izbę wytrzeźwień. Szpitale. Poszli na policję. Formularz zaginięcia. Zdjęcie. Przesłuchanie. Jeśli policja kwalifikuje zaginięcie do pierwszej kategorii – kiedy istnieje podejrzenie zagrożenia utraty życia – uruchamia rozszerzone procedury poszukiwań. Tak jest w przypadku Bartka. Ale w przypadku Maćka mogło być inaczej. Jest dorosły, zabrał ze sobą dokumenty, ma dostęp do konta, może wszystko przemyślał i chciał zniknąć? Potem zgłoszenie w Centrum Poszukiwań Ludzi Zaginionych Fundacji Itaka. Poszukiwany zostaje wpisany do bazy danych osób zaginionych. Rodzina dostaje plik z plakatem do wydrukowania. Może skorzystać z pomocy psychologa.
Ciągle coś trzeba zrobić. Rozwiesić plakaty z informacją o zaginionym. Na przystankach, dworcach, uczelniach, klubach, w sklepach. Zgłosić policji pierwsze dodatkowe informacje. Nagłośnić sprawę w mediach. Przejrzeć wszystkie kasety z kamer monitorujących okolice, w których urywa się ślad. Rozmawiać z kolegami. Spojrzeć na własne dziecko inaczej. Brał narkotyki? Chyba nie. Ale trawkę palił? No palił, jak prawie wszyscy. To groźne? Może uzależnić. Dlaczego wtedy pił? Chciał się wyluzować, wtopić w towarzystwo. Nie wychodził przed szereg. Bał się ośmieszenia. O czym marzył? Chciał mieć dżipa. Coś przeżywał? Jak wszyscy. Miał dziewczynę? Podobała mu się jedna, ale nie miał odwagi... Miał jakieś tajemnice? Jakie mógł mieć? Rozmawialiśmy...
Znajomi zakładają zaginionemu stronę w internecie. I konto poszukiwanego na Naszej Klasie. Poszukiwania zataczają coraz większy krąg. Pojawiają się pierwsze informacje. Trzeba sprawdzić nawet te najbardziej absurdalne. Każde pytanie mnoży kolejne tajemnice. Odpowiedzią są tylko przypuszczenia. Że syn poderwał dziewczynę, która była ze swoim chłopakiem. Został pobity. Stracił pamięć. Zamroczony alkoholem stracił orientację w terenie. Wsiadł nie w ten autobus i się pogubił. Zamarzł. Wpadł w zaspę. Potrącił go samochód. Naraził się dilerom narkotyków. Został porwany jako dawca narządów. Związał się z sektą. Wyjechał do Londynu. Wyjechał do innego miasta w poszukiwaniu znajomej. Nieprzytomnego wciągnęli na melinę. Był na Dworcu Centralnym z małym pieskiem. Pod supermarketem żebrał o jedzenie. Był tym samobójcą, o którym właśnie mówili w telewizji, że skoczył z wiaduktu, albo tym, który niedawno rzucił się pod pociąg.
Plecak Łukasza znaleziono na warszawskim moście nad Wisłą. Krótka notka w prasie: czy Łukasz, którego od kilku dni poszukują rodzice, popełnił samobójstwo? Matka Maćka pisze do syna osobisty list. Zamieszcza go na internetowej stronie „Gdzie jest Maciek?”.
Do poszukiwań włącza się coraz więcej obcych osób. Jedni chcą pomóc. Organizują patrole. Przeszukują teren. Sprawdzają każdą informację. Drudzy zaglądają na strony z ciekawości. I bawią się w detektywa. Albo w sędziów, którzy nie oszczędzają poszukiwanego, jego rodziców, przyjaciół. Ktoś apeluje: Ludzie, to nie reality show. Ktoś inny odpowiada: mam prawo wiedzieć, bo wciągnąłem się, przeżywam. Maciek... Bartek – to już prawie kolega. Maryla Bogacz od trzech tygodni nie wychodzi z domu. Bo w każdej chwili może ktoś zadzwonić. Bo znowu trzeba będzie pojechać na komendę i sprawdzić kolejny trop. Ma mętlik w głowie. Jedzie do znanego jasnowidza z koszulką i zdjęciem Bartka. Czeka trzy godziny na opinię. Jasnowidz bierze 200 zł i mówi, że jej syn jest w towarzystwie dwóch chłopców i brunetki. Podaje nazwę ulicy: Bacha. Jeden telefon i wszyscy przeszukują dom po domu przy Bacha. Kilka dni później jasnowidz ma złe wieści. Woda, lód, śnieg, bajoro. Tam są zwłoki. Maryla Bogacz szuka innego wizjonera. Takiego, który
jej powie, że syn żyje. I to właśnie słyszy.
Jeszcze spróbuje dotrzeć do bezdomnych. Może tam... Czas mija. Nadzieja coraz słabsza. Coraz silniejszy lęk. – Boję się – mówi – tego momentu, kiedy okaże się, że zrobiłam już wszystko, co mogłam zrobić. Że wyczerpałam już wszystkie możliwości. I wtedy... zalegnie śmiertelna cisza.
Sprawa nigdy nie jest zamknięta
Jak mówią psycholodzy współpracujący z Itaką, stres związany z zaginięciem bliskiej osoby jest jeszcze bardziej destrukcyjny niż stres związany ze śmiercią. Przeżywając śmierć bliskiej osoby, dajemy sobie przyzwolenie na żałobę. Zamykamy w ten sposób pewien etap. Godzimy się na to, że życie płynie dalej. W przypadku zaginięcia, zwłaszcza tego, które nie zostało wyjaśnione – nie. Nawet wówczas, gdy znaleziono zwłoki.
Marka, który po spotkaniu z wujkiem nigdy nie dotarł na stancję, odnaleziono po miesiącu od zaginięcia. 20 kwietnia właściciel przydrożnego stawu w podlubelskiej Dąbrowicy zauważył w wodzie ciało mężczyzny. Rodzina rozpoznała Marka.
Wyniki sekcji zwłok wskazywały, że przyczyną śmierci studenta było utonięcie. Biegli nie stwierdzili na jego ciele śladów pobicia. Dochodzenie umorzono. Ale dla rodziców sprawa nie jest zamknięta. Matka Marka nie zazna spokoju, dopóki nie wyjaśni, jak podpity chłopak mógł przejść 8 km. Pokonać w nocy gęste chaszcze odgradzające staw od drogi i utopić się w niespełna metrowej głębokości stawie? Skąd tyle krwi na skarpetkach, podkoszulku? Gdzie plecak i telefon?
Maćka odnaleziono 10 miesięcy od zaginięcia. 13 września przechodzień zauważył zwłoki przy prawym brzegu Wisły, w pobliżu mostu Średnicowego. – Prawdopodobnie leżały zakopane pod dnem ponad pół roku, a wartki nurt je odkrył. Na pierwszy rzut oka nie widać, by działania osób trzecich miały przyczynić się do śmierci tej osoby – mówił wtedy aspirant sztabowy Paweł Brzeziński, oficer prasowy komisariatu rzecznego.
Zwłoki były bardzo zmienione z powodu długotrwałego leżenia w wodzie. Nie znaleziono przy nich żadnych dokumentów czy telefonu komórkowego. Jednak ubranie wskazywało, że może to być Maciek. Rodzina mężczyzny rozpoznała nawet jego bieliznę.
Jednak nadal nie ma odpowiedzi na pytanie, co stało się z Maćkiem tamtego wieczoru. Kiedy po prostu wstał od komputera i wyszedł. Jego matka, Anna Marczak, zamknęła stronę „Gdzie jest Maciek” listem. Napisała: „Czasem porównuję zniknięcie Maćka do sceny z jednego z czeskich kultowych filmów: był między nami, pogodny, z tajemniczym uśmiechem, lekkim dystansem, i nagle – PYK – rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając za sobą złote iskierki. W jakiś przedziwny sposób pozostawił nas nie tylko w poczuciu żalu po tak ogromnej stracie, ale też ze wszechogarniającymi uczuciami miłości i przyjaźni. Nie zostawił nas samych, lecz razem. I to, że przeszliśmy przez ten rok razem, niesie pocieszenie.
Musimy pogodzić się z tym, że już go nie ma między nami. Widocznie tak musiało być. Maciek nigdy nie chciał sprawić nikomu kłopotu, nie chciałby, żebyśmy rozpaczali z jego powodu. I dlatego proszę, żebyście pamiętali go pogodnie: z miłością, sympatią i bez bólu. Myślę, że za życia Maciek był naszym dobrym duchem. I tak pozostanie na zawsze”. Sprawa Łukasza też została wyjaśniona. Po tygodniu poszukiwań odnaleziono go w szpitalu w Krakowie. Wrócił do domu. Jest pod opieką psychologa. Tak jak jego rodzice. Nie chce rozmawiać o tym, co się stało. Wiadomo, że zawalił sesję. Ale nie wiadomo, co się wydarzyło od momentu, gdy zadzwonił do mamy, i potem, kiedy porzucił plecak na moście, aż do chwili, kiedy znaleziono go w szpitalu. Jeszcze wiele przed nami – mówi jego ojciec. – Jeszcze wiele spraw musimy sobie wyjaśnić. Ale nie możemy naciskać, by nam się jeszcze bardziej nie zamknął. Jest nam bardzo ciężko.
Mama Bartosza ciągle ma nadzieję, że syn wróci. Niedawno miała sen. W tym śnie jej syn stał obok. Pomyślała, że wrócił. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo się cieszy, że znowu jest w domu, jak bardzo go kocha, ale... nie może wydobyć z siebie głosu. Gorączkowo szuka odpowiedniego słowa – takiego, które by go broń Boże nie wystraszyło.
Maria Mamczur
Znajomi często są okrutni
Aleksandra Andruszczak, psycholog Fundacji Itaka
– Jak przyjmowane jest zwykle zaginięcie kogoś bliskiego?
– Sytuacja zaginięcia jest dla rodziny zderzeniem z ogromem bezradności i poczucia winy. W pierwszym odruchu najczęściej rodzina chce aktywnych poszukiwań, robi wszystko, co się da, by zakończyć stan wielkiej niewiadomej. Nie zawsze ten stan się kończy i wtedy przychodzi zmierzyć się z bezsilnością, która najczęściej polega na obsesyjnym analizowaniu dnia, w którym zaginął ich bliski. Musimy sobie uświadomić, że nikt z nas na zaginięcie nie jest przygotowany, że taka sytuacja może się zdarzyć w każdej rodzinie – i w tej, gdzie są dobre relacje, i w tej, gdzie trudno o jakichkolwiek relacjach mówić; tam gdzie są pieniądze i gdzie ich ciągły brak jest przyczyną konfliktów.
– Czy jest jakaś cecha, którą można przypisać jeśli nie większości, to znaczącej części zniknięć?
– Nie ma jednego profilu zaginionego – są to osoby, które utraciły pamięć, chorują na depresję, odchodzą z domów, bo mają swoje powody, są ofiarami przestępstw, zmarły nagle na ulicy bez dokumentów, popełniły samobójstwo, brały udział w wypadku itd.
– Czy można w jakiś sposób pomóc najbliższym zaginionych?
– Osoby, które są obok rodzin zaginionych, mogą im towarzyszyć i oferować pomoc w codziennych sprawach – zakupy, odprowadzenie dziecka do przedszkola, załatwienie sprawy w urzędzie. Nie jest to łatwe, gdyż zaginięcie z czasem staje się tematem tabu, rodzinną tajemnicą, która tę rodzinę nierzadko niszczy.
– Jak w takich sytuacjach reaguje otoczenie?
– Sąsiedzi, znajomi często są okrutni, plotkując na temat przyczyny zaginięć i myśląc, że to nie dotrze do rodziny. Rodzina jednak jest wyczulona na najmniejszy sygnał o zaginionym, żony często przyglądają się godzinami mężczyznom na dworcach, matki widzą swoje dzieci w innych.
– Jak się wobec tego zachować?
– Na pewno nie powinno się doradzać rodzinom, aby zapomniały czy jakoś to przeżyły i zamknęły sprawę.
Itaka dla zaginionych
W przypadku zaginięcia należy ze strony www.zaginieni.pl pobrać formularz zgłoszenia zaginięcia, skrupulatnie go wypełnić i przesłać do Fundacji ITAKA wraz ze zdjęciem zaginionego oraz zaświadczeniem z policji. Wszelkie dokumenty można przesłać również mejlem bądź faksem, co pozwoli na natychmiastowe podjęcie działań. Ok. 78% spraw poszukiwawczych znajduje rozwiązanie – zarówno pozytywne, jak i negatywne. Po 10 latach od momentu zaginięcia istnieje możliwość sądowego uznania osoby zaginionej za zmarłą.
Zuzanna Ziajko, Fundacja Itaka
Przyczyny zaginięć są bardzo różne i zależą przede wszystkim od wieku osoby zaginionej. Osoby starsze giną w związku z chorobami, dzieci giną w związku z nieodpowiednią opieką, a dorośli w sile wieku czasami giną na własne życzenie. Jednak również padają ofiarą przestępstw i wypadków.
W Unii łatwiej zniknąć
Michał Halczyn, prywatny detektyw specjalizujący się w poszukiwaniu zaginionych
Mamy coraz więcej spraw dotyczących zaginięcia młodych osób. Coraz trudniej jest też prowadzić poszukiwania. Jesteśmy w Unii, nie ma granic. Łatwo przedostać się do innego kraju. Im dłużej trwają poszukiwania, tym mniejsza szansa na szczęśliwe odnalezienie osoby zaginionej. Policja ma tysiące takich spraw, więc dochodzenie trwa długo. Prywatny detektyw koncentruje się na jednym przypadku, ale jest drogi. Taka usługa może kosztować nawet 30 tys. zł. Niepokojące jest to, że wiele zaginięć ma podłoże kryminalne. Narkotyki, alkohol i, wydawałoby się, banalne konflikty w grupie rówieśniczej są przyczyną wielu niewykrytych zabójstw.
Zaginięcia – 2009
Statystyka dotycząca zgłoszonych w 2009 r. osób zaginionych w oparciu o kryterium wieku pokazuje, że najwięcej osób zaginionych pochodzi z przedziału:
• 3505 osób w wieku 26-40 lat
• 3054 osoby w wieku 14-17 lat
• 2288 osób w wieku 41-50 lat
• 2269 osób w wieku 18-25 lat
• 1881 osób w wieku 51-60 lat
• 1545 osób w wieku powyżej 60 lat
• 442 osoby w wieku 7-13 lat
• 125 osób w wieku 0-6 lat
Ucieczki i nieporozumienia rodzinne
W 2009 r. zgłoszono w Polsce łącznie 15.076 zaginięć, co stanowi spadek o 5,1% w stosunku do roku 2008. 59,5% tej liczby stanowili mężczyźni, 40,5% zaś kobiety.
Najwięcej kobiet, bo aż 31,7%, pochodziło z przedziału wiekowego 14-17 lat. W przypadku mężczyzn największa liczba (26,5%) zgłoszeń dotyczyła wieku 26-40 lat. Ponadto policja odnotowała 3621 zgłoszeń dotyczących zaginięć osób nieletnich.
Najczęstszymi ustalonymi na podstawie posiadanych danych statystycznych przyczynami zaginięć osób są:
• ucieczki nieletnich – 1349 (w 2008 r. – 1535)
•nieporozumienia rodzinne – 816 (w 2008 r. – 787)
•choroba psychiczna – 455 (w 2008 r. – 479)
• świadome zerwanie ze środowiskiem – 441 (w 2008 r. – 358).
Najczęstszym powodem zakończenia przez jednostki policji poszukiwań osób zgłoszonych jako zaginione jest:
• powrót do miejsca zamieszkania – 12.196 (w 2008 r. – 12.909)
• ustalenie miejsca pobytu – 2326 (w 2008 r. – 2154)
• zatrzymanie przez policję – 1151, w tym ucieczki nieletnich, zaginieni poszukiwani również procesowo (w 2008 r. – 1118)
• odnalezienie zwłok – 222 (w 2008 r. – 200)
13.183 sprawy udało się zakończyć w ciągu 14 dni od dnia zgłoszenia zaginięcia, co stanowi 85,88% ogółu spraw. Ok 4,5 tys. osób jest wciąż poszukiwanych.