Alkoholik na Wyspach czyli spowiedź emigranta
Był na dnie, ledwo przeżył. Dzisiaj pomaga innym, takim samym jak on życiowym rozbitkom. Z mieszkającym w angielskim mieście Hull Grzegorzem Miękotą, założycielem "Greg Alcoholic Group”, rozmawia Piotr Gulbicki, korespondent Wirtualnej Polski.
07.04.2014 | aktual.: 13.04.2014 09:08
WP: Piotr Gulbicki: Alkoholizm jest problemem wśród polskich emigrantów w Anglii?
Grzegorz Miękota: Nie ma dokładnych danych, bo trudno to zdiagnozować, natomiast z moich obserwacji wynika, że sprawa jest poważna. Podobnie jak w Polsce – jeśli ktoś pił w kraju, to z reguły podąża tym tropem na obczyźnie. Co więcej, tu warunki ku temu są bardziej sprzyjające. Tęsknota za rodziną, ojczyzną, problemy z językiem, aklimatyzacja w nowym środowisku – to wszystko sprawia, że nawet ci, którzy wcześniej nie mieli alkoholowych problemów, popadają w nałóg. Tak było również w moim przypadku.
WP: W Polsce był pan abstynentem?
Piłem bardzo rzadko, okazjonalnie. Pochodzę z rodziny alkoholika, nigdy nie chciałem być taki, jak ojciec, który był w domu panem i władcą. Od tego typu klimatów starałem się trzymać z daleka. Jednak po rozwodzie z żoną coś we mnie pękło. Chciałem zmienić środowisko, zapomnieć – dlatego wyjechałem do Anglii i… bomba zdetonowała. Miałem wówczas 36 lat.
WP: Pochodzi pan ze Śląska.
Dokładnie z Siemianowic Śląskich. Kiedyś ten region się rozwijał, funkcjonowały zakłady pracy, fabryki, kopalnie. Dzisiaj panuje ogromne bezrobocie, straszy bieda i beznadzieja. Tragiczny widok. Rządzący zrobili z nas dziadów i tułaczy…
WP: Wyjechał pan za pracą?
Z wykształcenia jestem rzeźnikiem, więc jakoś dawałem sobie radę. Ale to były marne pieniądze, trudno było związać koniec z końcem. Chciałem odetchnąć innym powietrzem, a przy okazji trochę zarobić. Na chwilę zatrzymałem się w Yorku, potem wylądowałem w Hull we wschodniej Anglii. No i zaczęło się. Z pracą nie było problemów, miałem niezłe zarobki, więc w weekend trzeba było odpocząć. A jaka jest rozrywka Polaków na emigracji? Ludzie tydzień harują, a potem piją. Z różnych przyczyn. Jednym udaje się w miarę normalnie funkcjonować, innym nie. Ja początkowo miałem tzw. weekendówki, później tygodniówki, następnie miesięczne ciągi. Trzeźwiałem, dochodziłem do siebie i zaczynałem od nowa. Moja tolerancja na alkohol rosła.
WP: Trudno było to ukryć w pracy?
Alkoholik charakteryzuje się tym, że potrafi wszystko wymyślić i sprzedać każdy kit. Miałem najróżniejsze usprawiedliwienia – a to choroba, a to konieczność nagłego wyjazdu, a to inne wymówki. Dzwoniłem do szefa wciskając różne bajki i na ogół to przechodziło. Natomiast nigdy pijany nie szedłem do pracy, chociaż w Polsce zdarzało się, że pracowałem na lekkim kacu.
I tak to się ciągnęło. Nawet jeśli traciłem jakieś zajęcie, to szybko znajdowałem inne. Kiedy bliskie osoby zwracały uwagę, że coś jest ze mną nie tak, ignorowałem to, sam sobie wmawiając, że piję, bo chcę, a nie dlatego, że muszę. Moim psychologiem była wódka. Ale nie tylko – również piwo, cider, wino…
WP: Dużo pan przepił?
Wszystko, co miałem. Bo dla alkoholika nie ma barier finansowych. Byłem duszą towarzystwa, stawiałem kolegom, a nie starczało mi na wysłanie alimentów do Polski. Ale pocieszałem się, że w kolejnym miesiącu wszystko nadrobię. Kiedy w końcu dotarło do mnie, że nie jest dobrze, przeprowadziłem się do Bristolu z postanowieniem, że tam zacznę nowe życie. Jednak nie minął miesiąc i byłem pierwszym pijakiem w okolicy. Czując, że sprawy idą w złym kierunku, zadzwoniłem do Polski i po niemal dwuletniej angielskiej przygodzie – dzięki biletowi, na który złożyły się mama i siostra – wróciłem do kraju.
WP: Żeby dojść do siebie?
Potrzebowałem się zresetować, spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. Nie miałem konkretnych planów, żyłem tu i teraz. Pracowałem, a potem, podczas spotkań z kolegami, miałem o czym opowiadać. Oczywiście, przy alkoholu. Tak minęło pół roku i znów pełen nadziei i wigoru wyruszyłem na Wyspy z postanowieniem abstynencji. Jednak długo nie wytrwałem.
WP: Wyspiarski klimat panu nie służy.
Dla alkoholika nie ma znaczenia miejsce. Spotykałem nowych ludzi, brataliśmy się, nie wylewaliśmy za kołnierz. Byłem typowym, wesołym pijaczkiem – do czasu, kiedy podczas kolejnej libacji zostałem ciężko pobity. Efektem tego było wstrząśnienie mózgu i trzy złamane żebra. W szpitalu spędziłem ponad miesiąc. Był styczeń 2009 r., kiedy dzięki pomocy ambasady w Manchesterze, która wystawiła mi paszport i pokryła koszty biletu autokarowego, wróciłem do Polski.
WP: Już jako abstynent?
Ale tylko chwilowy. Wytrzymałem kilka tygodni, a potem zaczęła się jazda bez trzymanki. Tydzień, dwa, trzy. Potem miesiąc. Najdłuższy mój alkoholowy ciąg trwał pół roku. Piłem wszystko co popadnie, łącznie z denaturatem i alkoholem niespożywczym, tzw. F16. Mieszkałem gdzie się dało – pod mostem, w opuszczonych ruderach, w pustostanach. Na początku pracowałem, potem żyłem ze sprzedaży złomu, żebractwa, grzebania po śmietnikach. Pamiętam tę datę dokładnie – był 22 lipiec 2011 r., kiedy przestałem pić. Cztery dni później siostra kolegi, z którym mieszkałem na melinie, zadzwoniła po pogotowie.
Zaniepokoiło ją moje zachowanie. Miałem halucynacje, dookoła widziałem Cyganki, z którymi rozmawiałem, podczas gdy w rzeczywistości nikogo tam nie było. Byłem brudny, śmierdzący, zarośnięty. Przez trzy miesiące myłem się na cmentarzu, bo zlew sprzedaliśmy na złom. W takim stanie trafiłem do szpitala na detoks, dwa dni leżałem przywiązany pasami do łóżka. Zaaplikowano mi leki antydepresyjne, antypadaczkowe, przeciwbólowe. Lekarz powiedział, że jeśli przeżyję, będę miał dużo szczęścia.
WP: I miał pan.
Sięgnąłem dna, w moim przypadku ten wstrząs okazał się wybawieniem. Przeszedłem terapię antyalkoholową i kurację psychiatryczną, potem przez ponad pół roku uczestniczyłem w spotkaniach Katowickiego Stowarzyszenia Trzeźwościowego. Po opuszczeniu szpitala odwykowego trzeba było zacząć prawdziwe życie – bez pomocy lekarzy, terapeutów, psychologów. Nie miałem pojęcia jak będzie, ale wiedziałem jedno – nie mogę już pić. Pracowałem, odłożyłem trochę pieniędzy i wyruszyłem do Anglii.
WP: Znowu?
W rodzinnych stronach wszyscy mnie znali, ludzie robili zakłady, kiedy wrócę do nałogu. Poklepywali po ramieniu, a za plecami obgadywali. W Hull mogłem być bardziej anonimowy. Wiedziałem, że to moja ostatnia szansa. Mieszkając na stancji z rodakami pokus nie brakowało, ale stanowczo odmawiałem, informując o moich problemach. Reakcje były różne – jedni rozumieli, inni się podśmiewali. Teraz pracuję, ściągnąłem tu rodzinę. A kiedy dowiedziałem się, że w mieście działa polska Grupa Wsparcia, zrzeszająca osoby uzależnione od różnych nałogów (alkoholu, narkotyków, hazardu), zacząłem uczęszczać na zajęcia. Później, jak ta struktura się rozpadła, założyłem własną, którą nazwałem „Greg Alcoholic Group”. Spotykamy się raz w tygodniu, opowiadamy o swoich przeżyciach, wspieramy się.
WP: To pomaga?
Zdecydowanie. Warunek jest jeden – nie pijemy alkoholu i unikamy pokus z tym związanych. Na zajęcia uczęszcza kilka osób. Byłoby więcej, jednak dostajemy salę w godzinach, w których akurat większość ludzi pracuje. Mam nadzieję, że uda się to w najbliższym czasie zmienić. Natomiast dużo rodaków dzwoni do mnie, prosi o poradę. Ale są i tacy, którzy się z nas śmieją, chociaż wiem, że są alkoholikami nie mniejszymi od nas.
WP: Nie chcą walczyć ze swoim nałogiem?
Zaklinają rzeczywistość, wmawiają sobie, że wszyscy dookoła są źli, tylko nie oni. Przy czym tu ważna uwaga – z alkoholizmem się nie walczy, po prostu się nie pije. Podjęcie rękawicy przypominałoby starcie Don Kichota z wiatrakami.
WP: Działa pan w ramach wolontariatu.
Całkowicie. Dlaczego? Bo pomagając komuś, pomagam również sobie. Pomocna dłoń jest potrzebna, jednak samemu trzeba do tego dojrzeć. Ja cieszę się każdą chwilą przeżytą w trzeźwości. 18 kwietnia minie dokładnie 1000 dni od czasu, kiedy nie miałem alkoholu w ustach.
WP: Jest pan cały wytatuowany, również na twarzy…
… ale jeszcze trochę wolnych miejsc zostało (śmiech). Czasami słyszę pytania, czy to nie bolało. Wtedy odpowiadam, że w porównaniu z bólem, jaki potrafią zadawać ludzie, to pestka.
Z Hull dla WP.PL Piotr Gulbicki