25. rocznica katastrofy pod Ufą - największego wypadku kolejowego w historii
Noc z 3 na 4 czerwca 1989 r. W siedzibie Dowództwa Obrony Północnoamerykańskiej Przestrzeni Powietrznej i Kosmicznej (NORAD) panuje spokój. Nagle rozlega się sygnał alarmowy, wskazujący na atak atomowy na terytorium Związku Radzieckiego, gdzieś w słabo zamieszkałym rejonie południowego Uralu. Początkowe podniecenie studzi jednak po chwili komunikat - to nie uderzenie jądrowe, nie ma impulsu elektromagnetycznego charakterystycznego dla wybuchu bomby atomowej. To jedynie zwykła eksplozja, choć o niespotykanej dotąd sile. Dopiero po kilku godzinach świat dowiaduje się, że w okolicy miasta Ufa doszło do największej w dotychczasowej historii katastrofy kolejowej, w wyniku której śmierć poniosło w przybliżeniu 600 osób.
30.05.2014 | aktual.: 03.06.2014 11:58
Bogactwem Związku Sowieckiego (tak jak i obecnej Rosji)
były obfite złoża surowców naturalnych. Z tej racji całe terytorium przecinały liczne rurociągi, którymi transportowano ropę naftową i gaz ziemny. Typowy dla ojczyzny komunizmu bałagan i pośpiech spowodowany narzucanymi odgórnie planami, skutkował lekceważeniem podstawowych zasad bezpieczeństwa. Pomimo zagrożenia rozszczelnieniem i ewentualnym zapłonem łatwopalnych gazów, rurociągi budowano często w miejscach gęsto zaludnionych, a także wzdłuż linii komunikacyjnych. Ćwierć wieku temu doszło do tragedii, której przyczyną były zarówno zaniedbania, jak i fatalny zbieg okoliczności.
Pociągi w chmurze gazu
Wieczorem czasu miejscowego, 3 czerwca 1989 r., ze stacji kolejowej w mieście Adler wyjechał pociąg pasażerski nr 211 zmierzający do Nowosybirska. Analogiczny skład o nr 212 mniej więcej o tej samej porze wyruszył w przeciwnym kierunku. W obu było w sumie - według oficjalnych danych - 1284 pasażerów, w tym 383 dzieci. Zaczęły się wakacje i większość z nich zmierzała na kolonie nad Morzem Czarnym. Nigdy jednak tam nie dotarły, podobnie jak młodzi hokeiści Traktora Czelabińsk, nagrodzeni urlopem za osiągnięcie dobrych wyników w ligowych rozgrywkach. Ich życie dobiegło końca podczas tej lipcowej nocy.
Tymczasem na jednym z odcinków gazociągu Zachodnia Syberia - Ural - Powołże tego samego wieczoru doszło do rozszczelnienia. Rysa o długości ok. jednego metra powstała w newralgicznym miejscu, gdzie rurociąg niemal stykał się z torowiskiem. Szybko ulatniający się gaz nie mógł się rozpłynąć z powietrzu, gdyż miejsce jego ucieczki znajdowało się w niewielkiej kotlince, co spowodowało iż zbierał się w jednym punkcie przez wiele godzin, docierając w końcu do położonego wyżej nasypu kolejowego. Wystarczyło pojedyncze źródło ognia, aby doprowadzić do eksplozji.
Ok. godziny 23.10 czasu moskiewskiego maszynista jednego z pojazdów zameldował: "Wchodzę z rejon silnego zamglenia". Rzekoma mgła była właśnie chmurą gazu, która od paru godzin zalegała nad feralnym odcinkiem Kolei Transsyberyjskiej. Z przeciwnego kierunku w tym samym momencie nadjechał drugi z pociągów. Oba składy zgodnie z rozkładem nie powinny były się spotkać w tym rejonie, a 35 km dalej, lecz zadecydowało spóźnienie, jakie miał jeden z nich.
Jak ustalili badający katastrofę specjaliści, gdyby w obłok gazu pociągi wjechały pojedynczo, wówczas nie doszłoby do zapłonu. Pech chciał, że do ich minięcia doszło właśnie w najgorszym miejscu, mimo że winno było to nastąpić znacznie dalej. Nigdy nie zostało w pełni ustalone co konkretnie doprowadziło do tragedii, ale najprawdopodobniej przyczyna leżała w jednej iskrze, która wyleciała spod kół mijających się pociągów. Od niej zapłonął cały zebrany w kotlinie gaz.
Ludzie płonęli jak zapałki
Kula ognia w ułamku sekundy objęła swym zasięgiem pobliskie torowisko. Oba składy zostały dosłownie zdmuchnięte z nasypu, a następnie pochłonięte przez gwałtownie rozszerzającą się strefę wybuchu. Siła eksplozji była na tyle ogromna, że w promieniu kilku kilometrów w położonych nieopodal wsiach wyleciały wszystkie szyby w oknach. Temperatura w centrum osiągnęła tak wysoką wartość, że część ludzi zostało spopielonych. Nad miejscem katastrofy wzniósł się słup dymu na kształt grzyba atomowego widziany z odległości 100 kilometrów. Wybuch objął obszar o powierzchni 2,5 kilometra kwadratowego, niszcząc 350 metrów torów kolejowych, 17 km linii trakcyjnych i 38 wagonów, które zostały wręcz zmiażdżone powstałą falą uderzeniową.
Miejsce eksplozji z lotu ptaka YouTube
Jedna z ocalałych pasażerek, jadąca na końcu jednego ze składów, wspominała: "Wydawało mi się, że to jakiś koszmarny sen: na mojej ręce pali się i schodzi skóra, pod nogami czołga się objęte ogniem dziecko, w moim kierunku idzie z rozpostartymi rękami żołnierz z pustymi oczodołami, za nim kobieta która nie może ugasić swych włosów, a w przedziale nie ma już półek, ani drzwi, ani okien." Siła eksplozji osiągnęła wartość równą co najmniej 200 tonom trotylu, ale nie brak głosów że mogła mieć nawet 12 kiloton – tyle co atak atomowy na Hiroszimę.
Pierwsi na ratunek przybyli okoliczni mieszkańcy, potem dołączyli do nich żołnierze, medycy, służby ratunkowe. Zastali przerażający widok. Objęte ogniem wagony, zgruchotane elementy trakcji i torowiska, a wśród nich ciała tych, którzy spalili się żywcem. Świadkowie wspominali wręcz, że ludzie płonęli jak zapałki.
Do katastrofy tych rozmiarów nikt nie był przygotowany – brakowało helikopterów do przewożenia rannych, a nawet środków pierwszej pomocy. Według oficjalnych danych na miejscu zginęło 258 pasażerów, kolejnych 317 zmarło w szpitalach, często w strasznych cierpieniach. Wśród ofiar było wiele dzieci, gdyż zajmowały one głównie wagony centralne, najbardziej zniszczone w wyniku wybuchu. Te zaś, które przeżyły, zostały inwalidami.
Dokładnej liczby ofiar nie zna nikt, ale według różnych nieoficjalnych źródeł liczba ofiar waha się od prawie 600 do nawet 800 zabitych.
Parę godzin po katastrofie do Ufy przyleciał sam Michaił Gorbaczow, a za nim z Moskwy przybyli lekarze specjaliści, aby zająć się poszkodowanymi. Jak przyznawali później, pomimo wielu lat praktyki, po raz pierwszy mieli do czynienia z aż taką liczbą ciężko poparzonych i rannych.
Żołnierze pracujący na miejscu tragedii jeszcze przez wiele dni wydobywali z poskręcanych i zmiażdżonych elementów kolei ludzkie szczątki, które wywożono następnie na otoczony wysokim płotem i kordonem milicji cmentarz w Ufie.
Przyczyny katastrofy
Poszukiwanie przyczyn katastrofy zaczęło się niemal natychmiast. Pierwszą wersją był akt terroru, lecz szybko została ona odrzucona, gdyż w rejonie Ufy nie było żadnych organizacji terrorystycznych zdolnych do przeprowadzenia ataku na taką skalę.
Śledztwo, które toczyło się w kolejnych latach wykryło za to szereg zaniedbań przy budowie gazociągu Zachodnia Syberia – Ural – Powołże. Okazało się, że w czasie prowadzonych w pośpiechu prac, najprawdopodobniej doszło do naruszenie koparką lub innym ciężkim sprzętem rury, doprowadzając do powstania rysy, a następnie otworu, którym wydobywał się gaz.
Poza tym wiele błędów miało miejsce jeszcze w fazie projektowania, m.in. nie zamontowano urządzeń, które mogłyby wykryć nagły wyciek gazu i pozwolić na szybkie odcięcie zagrożonego odcinka. Zlekceważono podstawowe zasady bezpieczeństwa czego dowodem było to, iż aż w 14 miejscach gazociąg przecinał linie kolejowe, w kilku innych zaś przebiegał blisko wsi, miasteczek, a nawet dużych miast. W ciągu czterech lat doszło też do 50 innych awarii, ale bez tragicznych skutków, dlatego pomijano je milczeniem.
Śledztwo zataczało coraz szersze kręgi, obejmując już nawet kierownictwo całego gazociągu i biura projektowego. Może właśnie dlatego zostało nagle przerwane i zakończone skazaniem jedynie dziewięciu osób. Najwyższy wyrok to 5 lat więzienia.
Dokładnie rok przed tragedią, 4 czerwca 1988 r. doszło do wybuchu na stacji kolejowej Arzamas w wyniku której zginęło 91 ludzi, w tym 17 dzieci. Eksplozja na nieszczęście nastąpiła akurat w momencie przyjazdu pociągu, a jej przyczyną było zlekceważenie zasad bezpieczeństwa przy składowaniu materiałów wybuchowych używanych do prac geologicznych.
Adam Zabłocki
Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL przez Internautę.
Film ze zdjęciami z katastrofy: