Zemsta 17-latki na byłym chłopaku. Wymyśliła porwanie
17-letnia mieszkanka gminy Wojciechów (woj. lubelskie) zgłosiła się na policję z dramatyczną informacją, że została porwana i pobita w pobliskim lesie. Sprawcy - w tym jej były chłopak - mieli ją też przywiązać do drzewa. Podczas żmudnego przesłuchania wyszło jednak na jaw, że dziewczyna kłamie i pomawia z zemsty byłą sympatię. - Za zeznanie nieprawdy i zawiadomienie o niedopełnionym przestępstwie odpowie teraz przed sądem. Grozi jej za to do trzech lat pozbawienia wolności - informuje WP.PL asp. Andrzej Fijołek z zespołu prasowego lubelskiej policji.
Do zdarzenia miało dojść w niedzielę około godziny 17.00 na terenie gminy Wojciechów. Zamaskowani mężczyźni mieli wysiąść z samochodu, skrępować nastolatkę sznurkiem, a następnie wywieźć do lasu. Tam miała być bita, przywiązana do drzewa i zmuszona do wypicia alkoholu. Sprawcy mieli także zabrać jej telefon komórkowy i odjechać, zostawiając ją przywiązaną do drzewa. Sprawą natychmiast zajęli się policjanci. Po kilku godzinach ustalili, że opisana przez nastolatkę historia rozegrała się tylko w jej wyobraźni.
- W rzeczywistości dziewczyna spędziła noc w towarzystwie znajomych, spożywając alkohol. Następnego dnia rano, wracając do domu, wymyśliła historię o rzekomym porwaniu. 17-latka, szukając wytłumaczenia swojej nieobecność w domu, chciała również zemścić się na swoim byłym chłopaku. Podczas składania zawiadomienia twierdziła, że jednym ze sprawców może być jej była sympatia - relacjonuje asp. Andrzej Fijołek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.
Policjanci wystąpili już do prokuratury o umorzenie sprawy rzekomego rozboju i włączenie materiałów do fałszywego zawiadomienia. Za to przestępstwo grozi kara nawet do trzech lat pozbawienia wolności.
Porwanie, którego nie było
Historia z gminy Wojciechów to nie pierwszy taki przypadek. Jakiś czas temu 10-letni chłopiec ze Zduńskiej Woli, aby uniknąć kary za spóźnienie na obiad, wymyślił sobie jako alibi porwanie. Na nogi postawił prawie całą zduńskowolską komendę policji.
Jak poinformował rzecznik policji w Zduńskiej Woli Jacek Kozłowski, na policję zgłosiła się przerażona kobieta, która powiadomiła o uprowadzeniu jej syna.
Z relacji matki wynikało, że chłopiec wracając ze szkoły został uderzony przez znanego mu jedynie z widzenia nastolatka. Gdy się przewrócił, napastnik wspólnie z czterema innymi nastolatkami przeszukali go, związali mu ręce, na oczy założyli opaskę. Następnie zaprowadzili go do opuszczonego budynku i zamknęli. Tam znajdować się miał jeszcze jeden chłopiec. Po około trzech godzinach obaj "uwięzieni" oswobodzili się i uciekli.
Taką wersję wydarzeń powtórzył 10-latek policjantom. Ci wytypowali ewentualnych sprawców uprowadzenia, ale kiedy poszli wraz 10-latkiem do budynku, w którym miał być więziony, pojawiły się wątpliwości. W sprawie uprowadzenia przesłuchano więc mieszkańców pobliskich domów, którzy stwierdzili, że nie zauważyli takiego zdarzenia.
Po kilku szczegółowych pytaniach zadanych przez policjantów, 10-latek przyznał się do kłamstwa. Powiedział, że grając w piłkę nożną zapomniał, że po lekcjach miał wrócić na obiad. Przestraszył się kary i dlatego wymyślił tę historię. Sprawą zajął się sąd rodzinny.
Jan Stanisławski, Wirtualna Polska