Wypadek z udziałem Beaty Szydło. Diagnoza? Jerzy Dziewulski: tupolewizm na czterech kołach
"To, co się dzieje, to tupolewizm na czterech kołach. Ale nie składam tego tylko i wyłącznie na karb PiS, to byłby błąd. Wszystko się skumulowało i rządzący dostają po dupie, pali im się pod tyłkami" - stwierdził w rozmowie z dziennik.pl Jerzy Dziewulski. Były antyterrorysta i szef ochrony prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego przyznaje, że do wypadków dochodziło zawsze, ale nigdy z taką kumulacją. "Mamy do czynienia wybuchem bomby, na której siedzieliśmy od lat" - dodał. Uderzył też w niekompetencję wiceszefa MSWiA.
13.02.2017 | aktual.: 13.02.2017 10:53
Zdaniem Dziewulskiego, PiS "czesze wszystko, co się da, i gdzie tylko może osadza swoich ludzi" - często kosztem służby. Przypomniał, że dotyczy to nie tylko BOR, ale i policji. Przyznał, że Platforma Obywatelska po objęciu władzy też wstawiała "swoich", ale podkreślił, że "ostrożnie, z pewnym umiarem".
PiS natomiast - w ocenie Dziewulskiego - w ogóle nie interesuje się opinią publiczną - wychodzi z założenia, że im szybciej wszystkich wymieni, tym lepiej, bo krótko boli. "Teraz, k…a, my i tyle" - skomentował dosadnie były antyterrorysta.
"Wiceszef MSWiA nie wie, o czym mówi"
Komentując piątkowy wypadek w Oświęcimiu z udziałem premier Beaty Szydło podkreślił, że "cud, iż tylko tak się skończyło". "Premier należy się profesjonalna ochrona. Żeby nie spadł jej włos z głowy. A czy w Oświęcimiu miała taką ochronę? Niestety, śmiem wątpić" - powiedział.
Jak wygląda jego diagnoza? Były premier obnażył w rozmowie z dziennik.pl niekompetencję wiceszefa MSWiA Jarosława Zielińskiego, który bronił kierowcy premier Szydło i wykonanego przez niego manewru.
"Wiceszef MSWiA nie wie, o czym mówi (...) Nie oddalamy się od innego pojazdu, jeśli nie da się tego zrobić bezpiecznie, a jakikolwiek ruch inny niż jazda na wprost narazi osobę ochranianą na większe ryzyko. Jeśli gwałtowny skręt w lewo miał być prawidłowy, to znaczy, że auto prawidłowo walnęło w drzewo, prawidłowo narażone zostało życie pani premier i skasowane auto. Przyjmując narrację wiceministra, od dziś, gdy ktoś niebezpiecznie zbliży się do pojazdu prezydenta czy premiera, to kierowcy powinni uciekać w lewo albo w prawo. To jakiś kompletny bełkot" - stwierdził.
Należało jechać prosto
Na pytanie, co by zrobił, będąc szoferem premier Szydło, odpowiedział: "Zachowałbym zimną krew, trzymał mocno kierownicę, jechał na wprost z zamiarem odepchnięcia tego autka".
"Limuzyna ważąca prawie trzy tony spokojnie odrzuciłaby tego fiata na bok. I nic by mu się nie stało, nie byłoby żadnego problemu, żadnego taranowania. Jedynie rysy na karoserii" - tłumaczył, po czym dodał: "Ale jeżeli szofer BOR zachowuje się jak wystraszony niedzielny kierowca, to takie są konsekwencje. A minister idzie w zaparte, że był to manewr wyćwiczony, zaplanowany.
Zaznaczył też, że fiat seicento nie powinien był w ogóle być dopuszczony do samochodu premier Szydło. "Auta ochrony jeżdżą zawsze 'na zderzaku' - to jest podstawowa technika wszystkich służb na świecie" - podkreślił.
"Byliśmy o włos od tragedii". Nie po raz pierwszy
Dziewulski odniósł się też do niedawnego wypadku z udziałem prezydenta Andrzeja Dudy. "Jak nazwać sytuację, w której samochód prezydencki wylatuje z autostrady przez rozwaloną oponę? Dla drogówki mogłoby to być ledwie zdarzenie drogowe, ale z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa byliśmy o włos od tragedii" - przypomniał.
Przywołał też inny przykład, powrotu szefowej polskiego rządu Beaty Szydło z Londynu, gdzie - w ocenie Dziwulskiego - "upychano" do jednego samolotu ludzi przewidzianych na dwie maszyny, "myśląc, że się uda".
"Teraz w Oświęcimiu kierowca nie potrafi manewrować opancerzonym samochodem z premierem na pokładzie w kryzysowej sytuacji. Lewą ręką przez prawe ucho, bez przewidywania potencjalnie tragicznych konsekwencji" - podsumował.
Wypadek z udziałem Szydło
Do wypadku z udziałem samochodu, którym podróżowała premier Beata Szydło, doszło w piątek wieczorem w Oświęcimiu. Premier została odwieziona do miejscowego szpitala, po czym, na własną prośbę i po konsultacjach z lekarzami, przetransportowana śmigłowcem do Warszawy.
Kierowca fiata, z którym zderzyła się limuzyna szefowej rządu, przyznał się do winy. Po przesłuchaniu przedstawiono mu zarzut spowodowania wypadku.