W Łymaniu nietrudno oszaleć. Ludzie trzeci rok wegetują pod ziemią
Czekając na śmierć, Lida sadzi kwiaty przy zgliszczach swojego bloku. Razem z nią czeka cały Łyman. Miasto przeżyło grozę okupacji i euforię wyzwolenia. Teraz pogrążyło się w marazmie. Tak jak cały front. A Rosjanie właśnie ruszyli.
OBŁĘD
Olga Pietrowna, lat 80, wparowała do szpitala pewnym krokiem. Przemierzając ciemny, pusty korytarz, układała w głowie, jak opisze swój problem. Ale kiedy zobaczyła dyżurną, siedzącą za szybą, wypaliła prosto z mostu:
- Żądam, by wydano mi zaświadczenie, że nie jestem wariatką!
Dyżurna spojrzała na Pietrownę z politowaniem, ale bez zaskoczenia. Wojna trzeci rok nie chce opuścić Łymanu. O szaleństwo tu nietrudno.
Miasto jest przemielone przez front, opustoszałe. Ulice posiekane odłamkami. Bloki sczerniałe, rozprute, wybebeszone. W apokaliptycznej scenerii jak duchy snują się żołnierze i cywile. Senni, apatyczni. Najpierw przeżyli grozę okupacji, potem euforię wyzwolenia. A teraz pogrążyli się w marazmie strefy przyfrontowej.
Na zachód od Łymanu są Dniepr (300 km), Kijów (680 km), Lwów (1200 km). Prawie normalne życie. Ale kilkanaście kilometrów na wschód są okopy, ciężkie walki, śmierć. Sam Łyman utknął w niepewności i zawieszeniu, między życiem a śmiercią.
KOLEJ
Łyman przed wojną był 20-tysięcznym miasteczkiem otoczonym przyrodą. Park narodowy, sosnowe lasy, meandrujący między pagórkami Doniec. W okolicy ośrodki wypoczynkowe i dacze. Ale w samym Łymaniu najważniejsza była kolej. Jeden z największych węzłów w Donbasie, leżący na styku trzech obwodów – donieckiego, ługańskiego i charkowskiego.
Dla miejscowych kolej była głównym źródłem utrzymania. Dla Rosjan – celem strategicznym. Pierwszy raz próbowali zająć Łyman w 2014 roku. Okupowali siedzibę milicji i ratusz, ale główne walki toczyły się na przedmieściach.
Separatystyczna rebelia została zdławiona prawie bez zniszczeń w mieście. Więc kiedy Rosjanie wrócili w 2022 r., większość mieszkańców Łymanu po cichu liczyła, że wojna znowu ich ominie.
W Donbasie się gotowało. Rosjanie przeorali Izium (50 km od Łymanu), byli blisko zajęcia Łysyczańska (50 km). Nacierali od strony Popasnej. Zamknięcie donbaskiego kotła wydawało się wtedy tylko kwestią czasu.
Łymanowi też się dostawało. Pociski, ostrzały. Ale miejscowi - i ci nastawieni proukraińsko, i ci, co czekali na Rosję - ewakuowali się niechętnie, czekali do ostatniej chwili. Na podwórku Trójkąta, osiedla przy ul. Prywokzalnej (była Kirowa) ta chwila nastała w kwietniu 2022 roku. Już nikt nie pamięta, którego dokładnie to było, ale dzień słoneczny, ciepły. Nagle bum! Tuż przed blokiem. Odłamki, krzyki rannych, kruche ciało 9-letniej Weroniki.
Część mieszkańców wyjechała jeszcze tego samego dnia. Ci, którzy zostali, przenieśli się pod ziemię. - To tylko tymczasowo, przecież wojna zaraz się skończy – mówili sobie. Tkwią w piwnicach do dziś. Jedni ze strachu, inni - bo już nie mają dokąd wracać.
TRÓJKĄT
Dudnić zaczęło nad ranem. Najpierw krótkie, tępe puknięcia. Potem seria potężnych grzmotów, jakby wszystkie ciężary świata spadały jednocześnie. Znad torów kolejowych unosiły się słupy dymu.
Mieszkańcy Trójkąta nasłuchiwali odgłosów wojny z piwnicy. Wychody (pociski wystrzeliwane przez Ukraińców)? Przyloty (nadlatujące z rosyjskich okopów)? Jak daleko?
Rosjanie ostrzeliwują Łyman codziennie. Głównie artylerią, ale coraz częściej też półtonowymi bombami lotniczymi. Umiejętność rozróżniania dźwięków to podstawa przetrwania.
W piwnicy z mrugającą tabliczką "Open" przy wejściu czuć było zniecierpliwienie. Wiktoria i Marina stały w przejściu. Chciałyby już wyjść na powierzchnie. Dzień piękny, słoneczny. Sprawunki czekają. A Jura ciągle nadstawia ucha.
W końcu machnął ręką: Eeee, to daleko. Pewnie znowu zrzucili bomby na okopy naszych.
Kobiety odetchnęły z ulgą. Alarmy wyją, ale zagrożenia przecież nie ma. Można iść na zakupy, pielić klomb przy bloku.
OKUPACJA
Lej po tamtym kwietniowym ostrzale został do dziś. Nadal leżą w nim szafki, kuchenka, kaloryfer. Pocisk uderzył tuż przy fundamentach. Podłoga w mieszkaniu na parterze pękła. Cała zawartość czyjegoś życia zsunęła się do wyrwy.
Ostatni dzień przed okupacją Łymanu Luba zapamięta na całe życie. Koniec maja 2022 roku. W mieście toczą się zacięte walki. Ziemia drży, strach wychodzić na powierzchnię. Nagle potężny huk. Chwilę później dym w piwnicy.
Luba wybiega na zewnątrz i staje jak wryta. Z okien jej mieszkania buchają płomienie. Sąsiedzi rzucają się gasić pożar. Nabierają w wiadra wodę ze studni, biegną na piąte piętro.
Ogień gaszą dopiero pod koniec dnia.
Trzy pokoje, świeżo po remoncie. Niemiecka pralka. Setki książek, które zbierała całe życie. Spłonęło wszystko. Zostały tylko fragmenty ścian.
KOMÓRKA
Luba trzeci rok mieszka pod zgliszczami swojego mieszkania. Początkowo w piwnicy tłoczyło się 27 osób. Ci, którzy mieli własne komórki, ściągali z mieszkań materace i dywany, montowali półki na rurach kanalizacyjnych. Urządzali się.
Luba komórki nie miała, spała na ławce pod ścianą.
Sąsiedzi wykruszali się stopniowo. Część wyjechała do Rosji. Część uciekła do Ukrainy tuż po wyzwoleniu. W końcu w piwnicy zostały tylko Luba, Swietka i Nina.
Luba zajęła wolną komórkę. Dwa metry na dwa. Ale to i lepiej, że maleństwo. Łatwiej ogrzać. Na ścianach odpadające od wilgoci tapety i cały życiowy dobytek: trochę ubrań z pomocy humanitarnej, czarno-białe zdjęcia. Na jednym z nich piękna, młoda kobieta z dwojgiem dzieci. Luba i synowie.
Ten po prawej to weteran wojny w Donbasie. Nie żyje. Drugi z rodziną uciekł do Kamieńskiego (niedaleko Dniepru). Pracy nie ma, perspektyw też. Dobrze, że Luba dostaje emeryturę. Odlicza sobie pieniądze na papierosy, resztę wysyła synowi.
Kiedyś na półeczce stało też drzewko szczęścia, ale nie wytrzymało życia w ciemności. Umarło.
ŻOŁNIERZE
We wrześniu 2022 roku ukraińskie wojska ruszyły z kontrofensywą. Rosyjskie linie obrony w Bałakliji zostały przerwane. Front się posypał. Wyzwolono Izium i Kupiańsk. 1 października - Łyman.
Rosjanie uciekli, zostawiając po sobie sterty cegieł. 90 proc. bloków uszkodzono lub zniszczono. Z większości urzędów, szkół i przedszkoli zostały tylko osmalone ściany frontowe.
Miasto wypełniło się ukraińskimi wojskowymi. Ogorzałe, zmęczone twarze, nieobecne spojrzenia. Wracali do Łymanu na rotację z okopów. Wyspać się, zjeść.
Niektórzy z mieszkańców zwęszyli interes. Pojawiły się budki z kebabem i zapiekankami, sklepiki z militariami, salony fryzjerskie. Ceny takie same lub wyższe niż w Kijowie. Z kolei w spożywczakach ceny zniknęły. Ile za papierosy? Zależy kto pyta. Dla miejscowych cena normalna, dla żołnierzy - dwa razy wyższa. Może i siedzą w okopach, ale zarabiają najwięcej w Ukrainie.
Rozkwitł czarny rynek. W obwodzie donieckim obowiązuje prohibicja. Flaszka samogonu chodzi w cenie whisky. Nie brakuje dilerki. Żandarmeria nie nadąża.
- Ten, kto szuka, znajdzie tu każdy syf. Dla miejscowych to tylko biznes. Jest im wszystko jedno, gdzie żyć - w Rosji czy Ukrainie. Nie walczymy o Donbas, próbujemy zatrzymać Rosję, żeby nie poszła dalej – mówi artylerzysta o ps. "Rudy".
Stoimy przy budzie z zapiekankami. "Rudy" apatycznie przeżuwa kęs kanapki z kurczakiem. W cywilu był kierowcą, mieszkał w Winnicy. Poszedł walczyć na samym początku, jako ochotnik. - Żyję tylko dlatego, że nie trafiłem do piechoty.
URAWNIŁOWKA
W Łymaniu euforia po wyzwoleniu trwała krótko. Usunięto spalony sprzęt wojskowy, ulice zamieciono. Ale przemielonego wojną miasta nikt odbudowywać nie zamierzał.
Front zatrzymał się kilkanaście kilometrów i ciągle podpełza bliżej. Pracy nie ma (Rosjanie zniszczyli węzeł kolejowy). Domy w ruinach. Stagnacja i marazm.
Rosja obiecała miejscowym wyższe emerytury i pensje, ale wprowadziła urawniłowkę. Na podwórku Trójkąta już nikt nie plotkuje, że Jurka spod trójki zrobił przed wojną remont na bogato (królewicz ma nawet podłogi podgrzewane). Ani że młodzi, co mieszkają na piętrze, kupili nowego Lanosa (za kasę rodziców przecież!).
Teraz nastała urawniłowka - wszyscy są tak samo biedni, odarci z przeszłości i przyszłości. Każdy ma po równo, czyli nic.
Bliżej południa kobiety ustawiają na ławkach miski. Jedna z płynem do prania. Druga do płukania. Woda lodowata, ze studni.
MARAZM
- Żal mi tych ludzi - mówi "Grygorycz", dowódca załogi haubicy samobieżnej Goździk 63. Brygady zmechanizowanej Sił Zbrojnych Ukrainy.
Miejscowi dobrze znają "Grygorycza". Kiedy wraca na kilka dni do Łymanu, przychodzą do niego niby zagaić rozmowę. Pytają: "Jak się trzymacie tam, na froncie?". On odpowiada: "Jest ciężko, ale stabilnie". A na koniec delikatnie pyta: "Zostały nam konserwy, może się przydadzą?". Błysk w oczach. "Grygorycz" wie, że niektórzy nie mają, co włożyć do garnków.
- Ludziom trzeba pomagać. Bez względu na ich poglądy - mówi.
Ale całej prawdy miejscowym nie mówi. Na froncie jest ciężko, ale nie stabilnie. Marazm i stagnacja dotarły również do okopów.
Kilkanaście kilometrów od Łymanu, sosnowy las. "Grygorycz" wraca na pozycje. Ziemianka wzmocniona balami. Piętrowe łóżka. Pięciu zrezygnowanych żołnierzy. Pracy nie ma, bo nie ma czym strzelać.
Rok temu załoga Goździka zużywała dziennie 140 pocisków. Teraz 10-15 to już dużo. Pomoc z Zachodu się spóźnia. Żołnierze siedzą z nosami w telefonach, czytają wiadomości. Na amunicję zrzuca się cała Europa. Ale na froncie nadal jej nie ma. F-16 "już" lecą do Ukrainy - od roku.
- Lecą, lecą, nie dolecą – mówi smutno "Grygorycz".
Swoi też dają ciała. Mobilizacja spóźniona. Fortyfikacje za słabe.
- Dwa lata w nosie dłubali, czekali na wielkie wyzwolenie. Teraz powoli się cofamy, a umocnić się nie ma gdzie. W końcu jakiś wkurzony oddział pojedzie do Rady Najwyższej, zrobi im pizdiec! – mówi "Rudy".
A Rosjanie właśnie ruszyli z ofensywą. Atakują na całej linii frontu rozciągniętej na 1500 kilometrów. Sumy codziennie ścierają bombami lotniczymi. Charków jest przerażony wizją ponownej okupacji obwodu. W Donbasie sytuacja niezmiennie trudna. Rosjanie już są pod Czasiw Jarem. Przesuwają się na Pokrowsk i Kurachowe. Na kierunku łymańskim właśnie zaczynają duże natarcie.
Front prze, pożera kolejne miasta i wsie. W Kramatorsku (40 km od Łymanu) ryją okopy w parkach. Jaryna, znajoma żołnierka kwituje złośliwie: - Będą w sam raz na nasze groby.
"Grygorycz" też nie widzi powodów do optymizmu: - Jeśli nie wybronimy się dronami, przerwą nasze linie obrony.
TELEWIZOR
Plotki o tym, że Rosja może znowu wrócić do Łymanu, już dawno rozeszły się po mieście. Część mieszkańców wyjedzie. Ale większość zostanie. Na osiedlu Trójkąt również.
Z pewnością nie wyjedzie 47-letni Wołodia. Dzieli piwniczną komórkę z matką. Rzadko wychodzi na powierzchnię. Większość czasu spędza na oglądaniu telewizji. Ciężkie od wilgoci powietrze, słabe oświetlenie. Wołodia siedzi z papierosem. Nie odrywa wzroku od ekranu.
Komórka obok. W rogu stoją pokryte warstwą kurzu rolki. Różowe. Ich właścicielka, 7-letnia Nastia, leży chora. Babcia uważa, że to jakiś wirus. Choć nie wyklucza, że do choroby mogły się dołożyć dwa lata życia w zatęchłej piwnicy.
Babcia też nie zamierza wyjeżdżać.
GWIZDEK
Olga Pietrowna postanowiła na samym początku: Nigdzie się nie ruszam. Koniec. Kropka.
Córka Pietrowny uciekła do Chorwacji, mieszka nad morzem. Prosiła, błagała, a nawet groziła. Dwa razy wracała do Łymanu po matkę, ale ta szła w zaparte:
- Nigdzie nie jadę! Tu może i strzelają, ale mam do kogo buzię otworzyć. Na ławeczce przysiądę, z sąsiadami pogadam. A tam? Języka się nie nauczę. Zwariuję!
I Olga Pietrowna została w Łymaniu. Co prawda pokłóciła się z sąsiadami. Tamci są proukraińscy. Wnuka odesłali do Lwowa. A Pietrowna obraża się, kiedy nazywają ją separatystką. Przecież tylko na malutkich karteczkach pisała modlitwy, dawała je żołnierzom. W końcu w Łymaniu stacjonowały oddziały DNR-u, donieckiej pseudo republiki.
- Oni tak jakby swoi, z Donbasu.
Pietrowna zaczęła chodzić na zebrania Świadków Jehowy. Kto wytrzyma do końca nabożeństwa, dostanie niemiecką humanitarkę (pomoc humanitarną): puszkę rosołu, szprotki, groszek konserwowy. Czasem dorzucą też słoik kawy rozpuszczalnej.
Pastor jest wysoki, chorobliwie chudy. Nie grzeszy życzliwością. "Chcecie nakręcić, jak rozdajemy humanitarkę? To sami sobie rozdajcie!".
Ale Olga Pietrowna zachwycona. Nie czuje się samotna. Ma z kim porozmawiać, choć nie uchroniło ją to przed szaleństwem.
- Chcę zaświadczenie, że nie jestem wariatką!
Stała w szpitalu przed dyżurną. Oddzielała je szyba. Pietrowna w ciemnym, ponurym korytarzu. Dyżurna w gabinecie, zastawionym regałami z pożółkłymi historiami chorób. Patrzyła na staruszkę z politowaniem, ale bez zaskoczenia.
Pietrowna poczuła jak pewność ucieka, niczym powietrze z balonika. Zaczęła się tłumaczyć: - Jechałam na rowerze, kiedy tuż nad głową przeleciały odrzutowce. Przewróciłam się, przednie zęby wypadły. Teraz krzyczę z byle powodu. Boję się tak, nogi się uginają, w oczach ciemnieje. Chyba nie zwariowałam?
Zamiast zaświadczenia Pietrowna dostała tabletki uspokajające i gwizdek. Przysługuje wszystkim mieszkańcom Łymanu. Na wypadek ataku paniki.
UMIERANIE
Lida mogłaby gwizdać cały dzień, a i tak nikt by jej nie usłyszał. Ma 86 lat, demencję i komórkę w zimnej piwnicy. Blok w stanie agonalnym, bez dachu, górne piętra spalone. Wszyscy lokatorzy wyjechali. Została tylko ona.
- Był tu Francuz. Jakiś ważniak, bo z ochroną. Mówił: "Babcia Lida, zabiorę was ze sobą". Ale gdzie ja pojadę! Ja umierać zaraz będę. Tu mąż, syn pochowani. I ja do nich chcę.
Czekając na śmierć, Lida sadzi kwiaty przy sczerniałym bloku. Kilka metrów dalej dołek i dwie deski. Toaleta.
- Sama ją wykopałam. Co robić? – wzrusza ramionami.
Cały dobytek Lidy spłonął razem z mieszkaniem na piątym piętrze. Ludzie uzbierali dla niej ubrania i buty. Kołdrę sama znalazła. "Na śmietniku, ale była czysta". Wolontariusze postawili kozę w piwnicy, przywieźli opał i zapasy jedzenia.
- Wieczorami rozmawiam z Bogiem. Może w końcu mnie usłyszy i zabierze do siebie?
ZA MIR
Za to w piwnicy u Luby i Swietki podniosłe nastroje. Dziś Swietka obchodzi siedemdziesiąte urodziny. Będzie smażona wątróbka, ryba w panierce i sałatki. Z drugiego piętra przyjdzie Nina (zaryzykowała i wróciła do mieszkania) oraz dwie koleżanki. Te wyniosły się z blokowiska do "sektora prywatnego" (dzielnica domów jednorodzinnych).
Bliżej do frontu, więcej pocisków, ale mają za to ogródek za domem.
Póki Swietka kręci się w kuchni, Luba siada przed lusterkiem w swojej komórce. Po śmierci młodszego syna chciała odpokutować. Siedem lat ubierała się na czarno, nie tykała kosmetyków. Ale rok temu coś w niej pękło. Wyciągnęła starą pomadę i umalowała usta. Teraz maluje się codziennie. Brud, kurz, piwnica. Włosy wypadają garściami, wzrok gaśnie. Ale Luba zawsze elegancka.
Goście przychodzą punktualnie o godz. 13. Nina skombinowała flaszkę samogonu. Piją powoli. Toasty za "mir". Żeby w końcu nastał. Swietka uważa, że nieważne, kto będzie rządził miastem. Byle przestali strzelać.
- Czytałam, że zamrożą konflikt na rok, a potem znowu zaczną. Co to za wojna? Wielka Ojczyźniana, to była wojna! A teraz? Wszystko zaczęło się od Majdanu. Biegali faszyści po Kijowie, prawda? – mówi Swietka, ni to pytając, ni to stwierdzając.
Odpieram, że żadnego faszysty w Kijowie nie widziałam. Ale Swietka nie odpuszcza: - Nie Donbas zaczął tę wojnę. Chcieliśmy tylko, żeby nasze dochody nie szły do stolicy, a zostawały u nas.
Nina słucha i w końcu nie wytrzymuje. Jej syn walczy na froncie.
- Byłam na zachodzie Ukrainy. Widziałam wszystko. Niby ten nasz Donbas taki bogaty. Ale domy tam mają takie, że nasze przy nich wyglądają jak szopy! Tylko co z tego? Nas nigdzie nie chcą. Dadzą materac gdzieś w kącie i koniec. Już lepiej już zostać w piwnicy.
Wszystkie zgodnie kiwają głowami. Kieliszki napełniają się i pustoszeją. Luba wspomina, jak kiedyś razem chodziły na grzyby. Teraz z sosnowych lasów zostały sczerniałe kikuty. Strach tam chodzić, bo miny wszędzie. "Kiedy to się skończy?".
Nina bierze głęboki wdech i wypala wesoło: Niech mnie dadzą karabin. Pójdę strzelać do ruskich!
Panie wybuchają chichotem.
Impreza kończy się późnym wieczorem. Nina wraca do siebie na górę, oglądać telewizję. Swietka, nieco chwiejąc się na nogach, sprząta ze stołu. Luba pomaga koleżankom złapać stopa. Żołnierze podrzucą je prosto pod dom.
Potem Luba wraca do swojej komórki. W piwnicy ciągnie zimnem, powietrze ciężkie od wilgoci. Myśli kłębią się w głowie. Nie tak wyobrażała sobie starość. Nie pod zgliszczami własnego domu, z dala od dzieci, bez grosza przy duszy.
***
Poranek nie należał do lekkich. Swietka wstała w południe, niepewna, czy jeszcze czuje stan upojenia, czy już zaczyna mieć kaca. Spojrzała na umalowaną Lubę.
- To może po małym?
Luba warknęła: No, chyba zwariowałaś!
Tekst: Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski
Zdjęcia: Maciej Stanik