Prieobrażenski: Banderowcy już byli. Teraz czas na żydo-islamistów
- Przypuszczam, że gdyby jutro na placu Czerwonym wylądowało UFO z kosmitami na pokładzie, również oskarżono by o to Ukrainę. Oczywiste jest, że w Crocus City Hall doszło do ataku terrorystycznego. A rosyjskie służby z dużym prawdopodobieństwem nie były w stanie temu zapobiec – mówi w rozmowie z WP rosyjski politolog Iwan Prieobrażenski.
Tatiana Kolesnychenko: Ukraiński wywiad, ISIS i Tadżycy. Mnożą się wersje, kto ponosi odpowiedzialność za zamach w podmoskiewskim Crocus City Hall. Czy któraś pana przekonuje?
Iwan Prieobrażenski: Nawet nie próbuję domniemywać, kto mógł stać za organizacją zamachu. Pewne jest jedno: nie znamy żadnych faktów, by realnie ocenić, co się wydarzyło.
Rosyjskie władze albo same nic nie wiedzą, albo ukrywają te informacje. Lub po prostu wymyślają historie, by oskarżyć o zamach osoby, które - jak się wydaje - nie mają z nim nic wspólnego, więc jasne jest, że nic nie jest jasne. A Kreml jak zwykle łże.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
FSB już wszystko wytłumaczyła: zatrzymała Tadżyków, którzy zmierzali po zamachu do Ukrainy, bo mieli tam jakiś "kontakt".
Nawet jeśli ci Tadżycy mają związek z zamachem, to służby kłamią o miejscu i czasie ich zatrzymania.
Rzekomo zostali schwytani w obwodzie briańskim, około 5,5 godziny po zamachu. Nie mieszkam w Rosji od 10 lat, ale spędziłem w Moskwie większość dorosłego życia. Opierając się dodatkowo na zdaniu osób, które nadal tam mieszkają, mogę z pewnością powiedzieć, że wydostanie się z miasta w piątkowy wieczór zajmuje 2-3 godziny. Tyle przeciętnie przedzierasz się przez korki na obwodnicy, bo z Moskwy akurat wyjeżdża cała ludność mieszkająca na przedmieściach.
Podejrzani o zamach Tadżycy więc po prostu nie mogli dojechać do obwodu briańskiego w 5,5 godziny. Żeby było to wykonalne, musieliby jechać na sygnale na odcinku prawie 400 km. Trzeba być szaleńcem, żeby planować drogę ucieczki z Moskwy na piątkowy wieczór.
Zobacz także
Ze wszystkich wersji wydarzeń spodobała mi się opisana w "Kommiersancie". Według źródeł dziennika napastnikami byli ochotnicy walczącego po stronie Ukrainy "Legionu Wolność Rosji". Tylko mieli doklejone brody. Zatem czy Tadżycy, czy Rosjanie, ale winny jest znany.
Cóż, banderowcy już byli. Teraz kolej na żydo-islamistów.
Nawet ciężko komentować tę absolutnie szaloną wersję. Oczywiście, można puścić wodze wyobraźni i założyć, że teoretycznie ukraiński wywiad mógłby znaleźć zradykalizowane osoby dla przeprowadzenia jakiejś operacji wojskowej. I warto zauważyć, że tylko takie do tej pory miały miejsce na terytorium Rosji, więc zupełnie niejasnym jest, dlaczego mieliby atakować cywilów. Gdyby na koncert zespołu Picnic w Crocus City Hall przyszedł Władimir Putin, mógłbym to jeszcze zrozumieć. W obecnej wersji jest to kompletny nonsens.
Wiem, że w szeregach ukraińskich sił zbrojnych walczy sporo rdzennych mieszkańców różnych rosyjskich republik. Ale nikt nigdy nie słyszał o tadżyckim batalionie.
Jest więc oczywiste, że w Crocus City Hall doszło do ataku terrorystycznego. A teraz rosyjskie władze po prostu próbują przerzucić winę na Ukrainę. Co też nie jest zaskakujące. Przypuszczam, że gdyby jutro na placu Czerwonym wylądowało UFO z kosmitami na pokładzie, również oskarżono by o to Ukrainę.
A może to niedopatrzenie rosyjskich służb? Mimo ostrzeżeń ze strony zachodnich wywiadów nie byli w stanie powstrzymać ataku.
Tu jest cała masa możliwych scenariuszy. Żadnej z tych wersji nie możemy potwierdzić faktami.
Wywiad USA ostrzegał, ponieważ uważał, że to rosyjskie służby przygotowują ataki terrorystyczne, żeby zwyczajowym dla siebie sposobem zmobilizować elektorat. Plotki o tym krążyły już na kilka miesięcy przed wyborami. Mówiąc głośno o zagrożeniu, USA próbowały zapobiec zamachom. W identyczny sposób zachowywali się przed rosyjską inwazją na Ukrainę. Amerykański wywiad mówił: wiemy, co chcecie zrobić.
Druga wersja jest taka, że rosyjskie władze faktycznie miały informacje, że istnieje jakaś grupa, która przygotowuje atak terrorystyczny na terytorium Rosji. Być może służby próbowały kogoś zatrzymać i w ten sposób - świadomie lub nie - przyspieszyły zamach. Możliwe, że po prostu już nie były już w stanie zapobiec masakrze. Takie ataki są przygotowywane z dużym wyprzedzeniem. Grupa wykonawców już mogła być w Rosji i przejść na autonomiczny tryb działania, bez kontaktów z organizatorami.
Jeśli to prawda, nasuwa się logiczny wniosek, że rosyjskie służby nie są w stanie przeprowadzić antyterrorystycznej operacji na wysokim poziomie. Przywykli do odcinania uszu i wyrywania paznokci, do walki z wewnętrzną opozycją i te działania wychodzą im znakomicie. Z kolei walka z realnymi terrorystami już niekoniecznie.
Czyli służby, a więc i Władimir Putin, pokazały słabość?
W oczach Rosjan nie będzie to świadectwem słabości Putina. Raczej dowodem, że władze są skoncentrowane na wojnie przeciw Ukrainie i mają gdzieś zwykłych Rosjan, jak choćby tych mieszkających w Biełgorodzie. Co z tego, że są pod ostrzałem? Co z tego, że kilkaset osób pod Moskwą zaatakowali terroryści? Putin przecież ma inne priorytety.
Ale niestety dla większości Rosji, której zamachy i ostrzały nie dotknęły osobiście, będzie to dowodem, że wszyscy chcą ich zniszczyć i muszą się zjednoczyć - wokół Putina. Pod tym względem - niezależnie od tego, kto zorganizował atak - rosyjskie władze na tym zyskują.
Jak jeszcze mogą wykorzystać zamach? Jedna najbardziej popularnych wersji zakłada, dokręcenie śruby, zamknięcie granic i ogłoszenie wielkiej mobilizacji.
Myślę, że nic z wymienionych rzeczy nie będzie miało związku z zamachem. Putin źle przeprowadził te wybory, dokonał zbyt dużych i zbyt oczywistych fałszerstw. Nie otrzymał społecznego przyzwolenia na takie radykalne ruchy, np. na odłączenie Rosji od internetu czy chociażby zablokowanie serwisu YouTube.
Jeśli chodzi o mobilizację, to ona była przygotowywana od dłuższego czasu. Wydaje się, że Kreml szykuje ofensywę w Ukrainie nie później niż do lata. Jeśli tak, to mobilizacja jest kwestią tygodni.
Właśnie z tego powodu jest mało prawdopodobne, że pretekstem do ogłoszenia mobilizacji będzie atak terrorystyczny. Ani Tadżycy, ani zamach na "zlecenie" ukraińskiego wywiadu nie są potrzebni Kremlowi, by zacząć pobór. Jeśli tak zdecydują, tak też zrobią. Jestem pewien, że tym razem wymyślą jakiś nowy, zaskakujący sposób na mobilizację.
Na przykład jaki?
Już wiemy, że scentralizowany elektroniczny system informowania Rosjan o wezwaniu do wojska jest gotowy i zacznie działać w ramach wiosennego poboru. A w tym samym czasie mogą zostać zamknięte granice i wtedy dopiero zostanie ogłoszona mobilizacja. Według źródeł niezależnych rosyjskich dziennikarzy, listy osób, które podlegają mobilizacji, już są aktywnie przygotowywane.
Myślę jednak, że nie zostanie to ponownie nazywane "mobilizacją" czy "częściową mobilizacją". Będzie to coś w rodzaju "scentralizowanej rekrutacji ochotników".
Iwan Prieobrażenski, rosyjski politolog, publicysta Deutsche Welle, jeden z założycieli Praskiego Komitetu Antywojennego sprzeciwiającego się agresji Rosji na Ukrainę
Rozmawiała: Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski