- Ani mobilizacja, ani dokręcanie śrub. Kreml wykorzysta zamach na przedmieściach Moskwy do zmiany wizerunku. Nagle Rosja i Rosjanie stali się ofiarami, choć codziennie zabijają w Ukrainie więcej ludzi, niż zginęło w ataku - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską ukraiński politolog Mykoła Dawydiuk.
Tatiana Kolesnychenko, Wirtualna Polska: Było tylko kwestią czasu, aż Kreml oskarży Ukrainę o zamach w Crocus City Hall. I tak się ostatecznie stało, gdy 19 godzin po strzelaninie przemówił Władimir Putin. A przecież jednocześnie to ISIS przyznało się do ataku, a FSB poinformowała o zatrzymaniu podejrzanych Tadżyków. Można połączyć te sprzeczne deklaracje w jeden przekaz propagandowy i w jednej wersji mieć islamistów i "nazistów" z Ukrainy?
Mykoła Dawydiuk: Można. I mnie to nie zaskakuje.
Od razu było jasne, że wina zostanie zrzucona na Ukrainę. Dmitrij Miedwiediew, prawosławny oligarcha Konstantin Małofiejew, a nawet dziennikarka Julia Łatynina pospieszyli oskarżać Ukraińców w mediach społecznościowych. Choć Stany Zjednoczone popsuły im zabawę, wskazując, że za zamachem stoi ISIS.
Pójdźmy tropem faktów. Ambasady Wielkiej Brytanii, Niemiec i USA uprzedzały Rosję o możliwych atakach terrorystycznych w kraju. Gdyby był jakikolwiek dowód na współudział Ukraińców, Rosja już zrobiłaby z niego wielką propagandową nagonkę. Temat jest wdzięczny: "Naziści przygotowują zamach terrorystyczny". Teraz te oskarżenia wyglądają na naciągane.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kule ognia w Kijowie. Kindżały uderzyły w stolicę
Według źródeł portalu Meduza rosyjskie media propagandowe dostały prikaz, by podkreślać "ukraiński ślad". Kanał NTV puścił na antenie fałszywe nagranie, na którym szef Rady Bezpieczeństwa Ukrainy Ołeksji Daniłow "przyznaje", że Kijów był zamieszany w atak pod Moskwą.
Dla rosyjskiej propagandy Ukraina jest gorsza od ISIS.
Wniosek, że do zamachu przyłożył rękę Kijów, jest wysnuwany na podstawie zatrzymania Tadżyków, którzy rzekomo jechali do Ukrainy. Sęk w tym, że te osoby schwytano pobliżu granicy z Białorusią. Równie dobrze mogli jechać w kierunku Niemiec, Francji albo do samej Białorusi. Nic się tu nie klei.
Żadne fakty, dowody nie mają tu znaczenia. Cokolwiek się stanie, winna będzie zawsze Ukraina.
Nieważne, kto dokonał zamachu, ważne, kogo Władimir Putin oskarżył?
Tak.
Ktokolwiek stoi za tym zamachem, Putinowi ta sytuacja jest po prostu na rękę. Skoro wiedział, że zamach może mieć miejsce, dlaczego w Rosji nie odwoływano imprez masowych? To normalna praktyka, że przenosi się koncerty i mecze - do czasu, aż źródło zagrożenia zostanie wyeliminowane. Łatwo tu dostrzec podobieństwa do poprzednich "zamachów terrorystycznych" w Rosji, kiedy to służby zabijały własnych ludzi.
W pewnym sensie widzę tutaj podobieństwa do zachowania prezydenta Turcji sprzed kilku lat. W 2016 roku Erdogan wiedział, że szykuje się próba zamachu stanu w kraju. Mógł do niej nie dopuścić. Pozwolił jednak na nią, bo kiedy już zdławił bunt, rozwiązało mu to ręce i mógł rządzić w innym stylu.
Co teraz zrobi Putin?
Dlatego mówię, że ta sytuacja jest w pewnym sensie podobna - choć oczywiście nie jest identyczna. Władimir Putin już nic nie musi. Wszystko, co najważniejsze, już się wydarzyło.
Od ponad dwóch lat Rosjanie terroryzują Ukrainę. Zabijają dzieci i kobiety. Bombardują szkoły, przedszkola, szpitale, porodówki. W dzień zamachu był zmasowany atak na ukraińską infrastrukturę krytyczną. Dzień po - to samo. Osiem rakiet poleciało w kierunku Dnieprzańskiej Elektrowni Wodnej. Może pani wyobrazić sobie skutki zalania Zaporoża? Tysiące niewinnych ofiar wśród cywilów.
Największym terrorystą na świecie jest teraz Rosja. Każdego dnia zabija w Ukrainie więcej ludzi, niż zginęło w Crocus City Hall. Tylko nagle narracja się odwróciła. Teraz to Rosjanie cierpią z powodu ataku, słyszą o wyrazach współczucia. Stali się ofiarami, a Putin - obrońcą narodu. Po raz pierwszy od dwóch lat widzimy Rosję w innej roli.
Tu się z panem nie zgodzę. Nikt nie robi z Władimira Putina obrońcy narodu – poza rosyjskimi mediami. Współczucie jest dla rodzin nieżyjących, a nie dla agresora - Rosji. A przynajmniej na Zachodzie.
Moim zdaniem wystarczy, że media piszą o tym, co się stało. Ot, na Rosję napali terroryści. Zabili ludzi. To wystarczy, by uruchomić współczucie. To ludzkie. Mniejsza o to, że wiele z tych osób wspierało ludobójczą wojnę w Ukrainie. I nie przeszkadzało im to, że Putin jest ścigany listem gończym, że porywane są ukraińskie dzieci, że wojska rosyjskie mordują i gwałcą cywilów w Ukrainie, że sieją terror.
Główną zdobyczą Kremla jest zmiana - nawet chwilowa - obiektu zainteresowania. To część zagrywek politycznych i jest to bardzo na rękę Putinowi.
Rosjanie mogą wspierać wojnę, aneksję ukraińskich terytoriów, ale niekoniecznie w zdecydowanej większości głosowali tym razem na Władimira Putina. Może teraz to prężenie muskułów i deklaracja, że "wszyscy sprawcy, organizatorzy i zleceniodawcy poniosą nieuchronną karę" są próbą konsolidacji społeczeństwa wokół władzy? Społeczeństwa, które wcale nie chciało go mieć za prezydenta?
Niestety, nie sądzę.
Gdyby tak było, zamach miałby miejsce przed wyborami - jak już się zdarzało nieraz w Rosji. Na Kremlu mają dobrze opanowaną metodę mobilizacji wyborców, właśnie strachem. Wygrać wybory i utrzymać władzę - to już dwie różne historie. Rosja zawsze słynęła z pałacowych przewrotów i rozgrywek.
Czy sam Putin mógł stać za tym zamachem? Na razie nie mamy na to żadnych dowodów. Faktem jest jedynie to, że jest mu to na rękę.
Pokazuje to jednak, że nie kontroluje sytuacji w kraju. Zagraniczne wywiady uprzedzały, ostrzegały, ale rosyjskie służby nie były w stanie powstrzymać zamachu.
I to właśnie dla nas jest najważniejszą informacją.
W ciągu ostatnich dni zobaczyliśmy, że rosyjskie ochotnicze bataliony, walczące po stronie Ukrainy, mogą zajmować wioski w przygranicznych miejscowościach. Więc Kreml nie kontroluje własnych granic. Co jest bardzo ważną informacją np. przed procesem negocjacji pomiędzy Rosją a Ukrainą. Jak Kreml może wymagać uznania obecnej linii frontu jako nowej granicy, skoro nie jest w stanie utrzymać własnych granic?
Po drugie, możliwe, że służby również nie kontrolują Moskwy. Tyle siłowych struktur, informacje od zagranicznych wywiadów, a nikt nie jest w stanie zapobiec zamachowi? Tu mogą być tylko dwie opcje: albo Kreml nie chce tego robić, albo nie może.
To co teraz? Terroryści z ISIS już ogłosili, że Europa jest ich celem numer jeden. Rosja będzie próbowała wspólnie z Zachodem walczyć przeciwko islamistom? Usłyszymy coś w rodzaju: "Może i się różnimy, ale wroga mamy wspólnego".
Możliwe.
Władimir Putin wykorzysta każdą okazję. Jeśli chodzi o Ukrainę, to już się nie boimy takich rzeczy. Przeciwko nam walczy uzbrojone po zęby wojsko, liczące 300-400 tysięcy ludzi. Czym nas mogą jeszcze zaskoczyć?
Jeszcze większą liczbą wojsk? Zamach wydaje się doskonałym pretekstem, żeby ogłosić mobilizację i ściągać na front kolejne setki tysięcy osób.
Jestem sceptyczny wobec tej wizji. Putin trzyma swoje społeczeństwo za pysk. Żadnych zrywów nie widzieliśmy i nie zobaczymy. Boris Niemcow martwy, Aleksiej Nawalny martwy. Wszyscy są martwi - albo po prostu milczą.
Bez wątpienia "wybory" były sfałszowane, ale ogół społeczeństwa i tak głosował za Putinem, więc przypieczętował dotychczasową politykę Kremla. Najwidoczniej masakra w ukraińskiej Buczy dla tych ludzi jest "ok", tak jak setki tysięcy zabitych na froncie rodaków "też jest ok". Urzędnicy działają jak w zegarku, oligarchowie współpracują.
Mówiąc krótko: u Putina wszystko jest dobrze. On nic nie musi. Jest chyba jedynym prezydentem na świecie, który imituje wybory, ale swoich wyborców nie uważa za ludzi.
Jeśli będzie chciał ogłosić mobilizację, zrobi to tak, jak wcześniej. Nie pytając nikogo o zdanie.
Rozmawiała: Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski