Nie znaleźli ich ani wśród martwych, ani wśród żywych. Ukraińskie rodziny wciąż szukają bliskich
Nina ma 72 lata. Idzie niepewnie w stronę kostnicy. Czasami czuje, że jej synowie już nie żyją. Jest załamana. Ale wtedy skądś pojawia się nadzieja. A może jednak Władysław i Oleg nie zostali zabici i są w rosyjskiej niewoli? Życie w ciągłej niepewności wykańcza. Nina chce poznać prawdę. Bez względu na to, jak będzie okrutna. Jest zdeterminowana, by oglądać niezidentyfikowane ciała. Jedno po drugim.
Oto #TOP2022. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku.
Reportaż Tatiany Kolesnychenko i Patryka Michalskiego - wysłanników Wirtualnej Polski do Ukrainy.
I
Pierwsze wiosenne słońce przyjemnie grzeje. Wokół kostnicy w Buczy zaczęło robić się zielono.
Olena ma krótko obcięte, zwichrzone blond włosy. Zanim drobna kobieta wejdzie do białego namiotu - centrum informacyjnego dla rodzin poszukujących bliskich - wyciąga z kieszeni paczkę czerwonych Marlboro. Odpala papierosa. Wzrok ma nieobecny. Obolały.
Obok mężczyzna w moro i niebieskim fartuchu w pośpiechu pcha metalowy wózek. Podjeżdża przed otwartą naczepę chłodniczą Thermo King, długą na prawie trzynaście i pół metra. Obok stoi identyczna. Termostat pokazuje 13,8 stopni wewnątrz.
Powietrze przy drzwiach chłodni jest gęste. Słodkawy odór rozkładających się ciał wżyna się tak mocno w nozdrza, jakby natychmiast trafiał do mózgu. Posmak czuć nawet w ustach. Splunięcie nie pomaga. Tylko gęsty gryzący dym jest w stanie się przebić. Obok pali się ognisko.
Trzy osoby gotowe do pomocy. Z naczepy wystają dwie nogi w męskich butach. Widać kawałek spodni. Praca jak na taśmie. Pierwszy trzyma wózek, dwóch ciągnie czarny worek, czwarty nadaje zwłokom numer. Następny. Następny. Następny.
Olena odpala kolejnego papierosa.
Słychać wrony. Jedną, drugą i kolejne. Jak echo w studni. Krakanie zagłusza dźwięk chirurgicznej piły. Lekarze medycyny sądowej nie nadążają z sekcjami. Ekshumacje wciąż trwają. Trafiają tu kolejne ciała z Buczy, Irpienia i Hostomela. Setki wciąż pozostają niezidentyfikowane.
Na tyłach budynku, pod dachem z blachy falistej, czeka dziewięć ciał. Cztery w białych workach, pięć w czarnych. Dwa położone na sobie. Wieko trumny z krzyżem oparte o ścianę.
II
Olena wchodzi do białego namiotu. W środku dwa krzesła i biurko.
- Szukam Olega – mówi.
Wolontariusze proponują, żeby usiadła. Podają gorącą herbatę. Proszą, żeby opowiedziała wszystko po kolei.
- Oleg pracował w służbie komunalnej Irpienia. Kiedy wszyscy próbowali wyjechać, on ciągłe powtarzał: "Jest wojna, ktoś musi pomagać ludziom". Jeździł po mieście i rozwoził wodę. Ostatni raz rozmawialiśmy 5 marca. Kończyły się zapasy jedzenia. Powiedział, że muszę się ratować. Spakowałam plecak, wzięłam naszego psa na smycz i pod ostrzałem poszłam pieszo do Kijowa.
Po wyzwoleniu Olena wróciła do Irpienia. Zobaczyła zniszczone mieszkanie. Po Olegu ani śladu.
- Szukałam go wszędzie. Obdzwoniłam kostnice i szpitale. Zamęczałam wojskowych pytaniami. W końcu jeden podpułkownik powiedział mi: "Nie licz na cud. W Irpieniu Rosjanie nie brali jeńców, rozstrzeliwali na miejscu. Być może Oleg jest pochowany w zbiorowej mogile w Buczy".
Wolontariusze dopytują, czy Oleg miał znaki szczególne.
- Tatuaż na przedramieniu. Wieniec cierniowy. Blizna po operacji wrzodów. Jeszcze złoty sygnet, zawsze na palcu serdecznym prawej dłoni. Nigdy go nie zdejmował.
Wolontariusze przeglądają odręcznie spisane listy. Na kartkach A4 są setki nazwisk ludzi zamordowanych przez Rosjan.
Nazwiska Olega nie ma. Znaki szczególne też nie pasują do żadnego z ciał. Olena marnieje na twarzy. Znowu nic.
- Jestem zmęczona. Gdzie on jest? Co się z nim stało? Zadręczam się myślami - wyznaje.
Wolontariusze ją pocieszają. Nie wszystkie ciała zostały zidentyfikowane. Niektóre zwłoki są spalone. Tylko analiza DNA może potwierdzić tożsamość. Badania wykonują francuscy specjaliści. Swoje prowizoryczne laboratorium rozwinęli tuż za białym namiotem. Potrzebna jest próbka od najbliższej rodziny.
- Jego rodzice nie żyją od dawna, a brata nie wiedziałam ani razu. Miał tylko mnie i Almę, sunię, czarnego labradora. Traktowaliśmy ją jak dziecko.
Olena wychodzi z namiotu. Znowu zapala papierosa.
- Poznaliśmy się osiem lat temu na imprezie u znajomych. Przegadaliśmy cały wieczór. Miłość od pierwszego wejrzenia.
Trzy lata temu kupili mieszkanie w Irpieniu. Skusił ich spokój i zieleń okolicy. W weekendy jeździli nad wodę. Oleg rozpalał ognisko, smażył szaszłyki. Olena rozkładała wędki. Siedzieli obok siebie ze wzrokiem zawieszonym na spławiku.
- Była między nami głęboka więź. Czuję, że jest już na tamtym świecie. Za dużo miałam znaków. Kiedy wracałam do Irpienia, wrona uderzyła mnie skrzydłem. Potem Oleg przyszedł do mnie we śnie. Stał przy ulicy Kijowskiej, gdzie mieszkaliśmy. Powiedziałam: "Chodź do domu", ale on tylko się uśmiechnął i odszedł. Muszę odnaleźć jego ciało, żeby spoczął w pokoju.
III
Wołodymyr wchodzi do białego namiotu zniecierpliwiony. Ponagla wolontariuszy, którzy dyskutują między sobą.
- Pochowałem brata, teraz przyszedłem po ciało córki. Ruskie skur...yny! – niemal krzyczy.
Wolontariusze przerywają rozmowę.
- Nie będę się nad sobą użalał. Wszyscy wiemy, co tu się działo. Sąsiadów zabili, brata zabili, córkę też zabili.
W połowie zdania jego głos się załamuje. Opada na krzesło. Ociera opuchniętymi palcami wilgotne oczy.
Mężczyzna mieszka w Buczy. Dom ma stary, zaniedbany. Nie było co kraść. Rosjanie nawet tam nie zaglądali. Myślał, że tak przetrwa do końca wojny.
- Córka bardzo mi pomagała. Jako jedyna z trójki dzieci. Miała ciężkie życie, ale wychodziła na prostą. Rzuciła narkotyki.
17 marca zaniosła Wołodymyrowi jedzenie. Wracała do domu z przyjaciółmi, zaczepili ich Rosjanie. Odgryzła się. Pokazała środkowy palec i powiedziała: "Sława Ukrainie!". W odpowiedzi dostali serię z karabinu. Cała trójka zginęła na miejscu.
Ktoś przysypał ich ziemią na poboczu. Po wyzwoleniu ciała trafiły do kostnicy.
Zwłoki są w jednej z czterech chłodni. Czekają na sekcję. Wołodymyr też musi czekać.
IV
Nina ma 72 lata. Idzie niepewnie w stronę kostnicy. Czasami czuje, że jej synowie już nie żyją. Jest załamana. Ale wtedy skądś pojawia się nadzieja.
- A może jednak Władysław i Oleg nie zostali zabici? Może trafili do rosyjskiej niewoli?
Życie w ciągłej niepewności wykańcza. Ból jest nie do zniesienia. Nina chce poznać prawdę, bez względu na to, jak będzie okrutna. Jest zdeterminowana, by oglądać niezidentyfikowane ciała. Jedno po drugim. Jednak im bliżej kostnicy, tym mniej ma sił, by przekroczyć próg.
- Kiedy byłam młoda, mój pierwszy mąż wyszedł do pracy i już nigdy nie wrócił. Zginął. Pamiętam, jak szłam na okazanie ciała. Nogi pode mną się uginały. Boję się trupów.
Podmuch wiatru przynosi odór z kostnicy. Kobieta blednie. Zawraca w stronę białego namiotu. Postanawia najpierw sprawdzić listy z nazwiskami.
- Po raz ostatni widziałam synów 11 marca. Pojechali z Irpienia w stronę Kijowa, zobaczyć, czy możliwa będzie ewakuacja. Mieli po mnie wrócić za godzinę.
Minęła godzina, druga. Nad ranem Władysława i Olega nadal nie było.
- Przez całą noc trwał zmasowany ostrzał. Myślałam, że nie dożyję świtu. Ściany w piwnicy się trzęsły, sufit drżał. Kiedy się uspokoiło, przybiegła sąsiadka. Powiedziała, że Rosjanie szykują szturm miasta, wszystkich pozabijają. Złapałam kilka rzeczy i wsiadłam do ewakuacyjnego busa.
Dojechała do Kijowa. Trafiła do centrum pomocy. Nie chciała ruszać dalej. Powtarzała, że będzie czekała na synów. Ludzie sugerowali, że mogli ją zostawić.
- Wiedziałam swoje, nie porzuciliby mnie. Mogli stracić samochód. Trafić pod ostrzał. Ale gdyby trzeba było, wróciliby po mnie nawet na piechotę.
Na czas okupacji Nina dostała łóżko w ewangelickim kościele. Spała na sali z innymi uciekinierami z Irpienia. Część z nich pojechała dalej, do rodzin na zachód kraju, inni wrócili już do swoich domów. Została tylko Nina. Nie ma gdzie się podziać. Dom w Irpieniu został zniszczony rosyjskimi pociskami.
- Kiedy o tym myślę, odechciewa mi się żyć. Komu jest potrzebne takie życie? Kto się mną zaopiekuje?
Nina nie wie, co dalej. Patrzy bezradnie na dwudziestokilkuletniego chłopaka, który z kościoła przywiózł ją do Buczy. Wolontariusze pokazują im specjalny kanał w komunikatorze Telegram. Dotychczas lekarze medycyny sądowej opublikowali tam ponad 2000 zdjęć po sekcji zwłok. Przy każdym ciele jest krótki opis. Chłopak chce oszczędzić jej tego widoku. Przegląda zdjęcia sam.
Ciało 238: "Mężczyzna. Znaleziony 26 kwietnia w Borodziance. Wiek: 35-45 lat. Długość zwłok: 182 cm. Stopa: 27 cm. Chuderlawa postura. Owalny kształt twarzy. Włosy krótkie, ciemne. Wargi pełne. Wszystkie zęby własne. Uszy owalnego kształtu, bez przekuć. Nos prosty. Tatuaż na lewym ramieniu - smok ze wniesionymi skrzydłami.
Ubrany w biały sweter, granatową bluzę i czarno-biały t-shirt, jeansy. Czarny, skórzany pasek. Na szyi łańcuszek z krzyżykiem, prawdopodobnie złoty. Na palcu serdecznym prawej dłoni obrączka z napisem: Boże chroń i zbaw mnie".
Ciało 359: "Kobieta. Znaleziona 11 kwietnia w Borodziance. Zwłoki spalone. Długość 136 cm (w pośmiertnej pozie). Wiek: nie do ustalenia. Stopa: 23 cm. Chuderlawa postura. Owalny kształt twarzy. Włosy jasne, długość do 14 cm.
Ubrana w białe majtki, fragment czerwonego stanika z fiszbinami, granatowe dresy, biały T-shirt z nadrukiem w czerwonym kolorze. Miała przy sobie pęk kluczy z brelokiem żółto-niebieskich kolorach. Złoty łańcuszek z krzyżykiem. Na prawym uchu złoty kolczyk z kamieniem ozdobnym".
Ciało 201: "Mężczyzna. Znaleziony 10 kwietnia we wsi Nemyszajewe. Wiek: nie do ustalenia. Długość zwłok: 176 cm. Rozmiar buta: 42. Obwód głowy: 57 cm. Cztery zęby: piątka i szóstka – górna szczęka, czwórka i szóstka – dolna szczęka. Fragmenty czarnych kalesonów, granatowych majtek, czarnych skarpetek".
Na większości zdjęć opublikowanych w pierwszych dniach kwietnia można rozpoznać rysy, znaki szczególne i posturę ofiar. Twarze zastygłe w bolesnych grymasach. Ciała ze śladami ran postrzałowych.
Z każdym tygodniem rozkład zwłok jest coraz bardziej zaawansowany. Identyfikacja staje się trudniejsza. Czasami niemożliwa.
Nina wróci do swojego pokoiku w kościele z tą samą niepewnością, z jaką przyjechała do kostnicy. Wśród zidentyfikowanych ciał nie ma Władysława i Olega.
V
Masza ma rude włosy. Kontrastują z kamizelką w soczyście zielonym kolorze. Długie, zadbane paznokcie. Przyjechała odebrać ciała Kiryła i Oksany - brata i jego żony.
Przez przypadek dowiedziała się, że jest już po sekcji zwłok. Na Telegramie zobaczyła nazwisko i zdjęcie brata. Zamiast twarzy miał czarną plamę. Dzień ich śmierci stanął jej przed oczami.
23 marca. Rano Kirył i Oksana wiozą jedzenie i wodę staruszkom, którymi opiekują się od początku wojny. Wracają do domu. Pakują dokumenty, najważniejsze rzeczy. Około południa dojeżdżają kuzyn i znajomi. Razem mają ewakuować się do Kijowa.
Przed wyjazdem gotują obiad na ognisku. Stoją na podwórku. Świst, huk. Tuż obok spada pocisk.
Masza mieszka przy sąsiedniej ulicy. Słyszy wybuch. Biegnie do brata. Ciała są rozrzucone. Nikt nie przeżył.
Wraca do domu po samochód, z pomocą sąsiada wkłada ciało brata do bagażnika. Chce wrócić po Oksanę i kuzyna. Zaczyna się zmasowany ostrzał. Musi schować się w piwnicy. Kilka dni później ciał już nie ma. Obrona terytorialna chowa je przy miejskim ośrodku kultury. Masza i jej mama zakopują Kiryła przed domem wśród róż.
- Mama uparła się, że sama umyje ciało brata. Odwróciłyśmy go na bok. Z głowy wylał się płyn, potem mózg. Mama źle to zniosła. Codziennie wychodziła do róż. Powtarzała, że owinęła Kiryła kołdrą, żeby było mu cieplej.
Wolontariusze tłumaczą Maszy, jak wydawane są ciała. Najpierw trzeba odebrać dokumenty. Pojechać do kostnicy. Umówić odbiór na konkretny dzień. Można przekazać osobiste rzeczy. Sanitariusze włożą je do trumny. Niektórzy przynoszą okulary albo paczkę papierosów. Masza nie wie, co mogłaby dać bratu na ostatnią drogę. Łzy napływają jej do oczu. Nie chce nic wkładać do trumny. Nie chce pogrzebu. Chce, żeby żył.
- Kirył był o dziewięć lat starszy. Kiedy ojciec nas porzucił, opiekował się mną. Mama dawała mu pieniądze na stołówkę. Zamiast wydać je na siebie, kupował mi słodycze. Wiedział, że je uwielbiam. Kiedy byłam nastolatką, ciągłe pakowałam się w kłopoty. On zawsze stawał w mojej obronie. Poszedł do mojego pierwszego chłopaka z kijem bejsbolowym. Powiedział, że jeśli mnie skrzywdzi, gorzko tego pożałuje. Był najlepszym bratem na świecie.
Masza ma odebrać ciała Kiryła i Oksany dwa dni później. Zwłoki kuzyna nie zostały zidentyfikowane.
VI
Szczupła wysoka brunetka siedzi na krawężniku. Nerwowo się kiwa. Wolontariusze stoją kilka kroków dalej. Niewiele mogą zrobić. Kobieta nie chce rozmawiać, krzyczy, jest agresywna. Czeka na odbiór męża.
Mieszkali w Worzelu. On był naukowcem. Rosjanie przeszukali ich dom. Zastrzelili go z broni myśliwskiej, kaliber 12 mm. Z głowy prawie nic nie zostało.
Przy rozpoznaniu ciała wydawało jej się, że to musi być on. Te same beżowe spodnie. Obrażenia charakterystyczne dla tego kalibru.
Stary biały bus podjeżdża na tył kostnicy. Sanitariusze przywożą na wózku czarny worek. Jest rozpięty. Trumny nie wyciągają z samochodu. We trzech wkładają worek do środka. Wieko trumny się nie domyka. Obok sztuczny wieniec. Na czarnej szarfie napis: "Drogiemu mężowi i ojcu, żona i dzieci".
Brunetka obserwuje wszystko kilka metrów dalej. Rozmawia przez telefon i płacze. Wsiada do samochodu, ale natychmiast wyskakuje. Odór jest nie do zniesienia.
VII
Ulica Deputacka, Irpień. W nowej części cmentarza władze miasta wydzieliły kwaterę dla zamordowanych podczas okupacji. Pochówek jest bezpłatny. Mogiły powstają jedna przy drugiej. Pogrzeby odbywają się w ciszy. Często bez nabożeństwa.
Na pogrzeb Romana przyszła tylko najbliższa rodzina. Żona, syn, brat i pies. W milczeniu patrzyli, jak grabarze wkładają trumnę do dołu, zasypują go piaskiem, usypują kopczyk. Tetiana czuje ulgę, że nie musiała szukać męża w kostnicach. Wolontariusze sami do niej zadzwonili, żeby przyjechała na okazanie ciała. Od razu rozpoznała męża.
- Z synem wyjechaliśmy z Buczy, a Roman został pilnować domu. Ostatni raz zadzwonił w połowie marca. Potem kontakt się urwał. Szukaliśmy go przez media społecznościowe. Wtedy jeszcze była nadzieja, że żyje. Wierzyliśmy, że może być w szpitalu albo niewoli.
Tetianie wydawało się, że kiedy pochowa męża, zamknie rozdział. Przejdzie żałobę. Będzie myślała, jak żyć bez niego dalej. Ale teraz dręczą ją inne myśli. Chciałaby wiedzieć, jak i kiedy został zabity. Jak wyglądały ostatnie chwile jego życia. Z dokumentów po sekcji zwłok dowiedziała się tylko, że zginął od strzału w potylicę.
VIII
Tetiana P. podchodzi do szpitalnego ogrodzenia. W torbie ma plik kartek A4. Na każdej z nich zdjęcie uśmiechniętego młodego mężczyzny i napis: "Pomóżcie znaleźć syna".
29-letni Władysław zaginął 2 marca. Tetiana szuka go wszędzie. Bez skutku. Wie, że był ranny. Może trafił do szpitala w Buczy? Prosi ochroniarza o zawołanie któregoś z lekarzy, ale on szybko gasi jej entuzjazm. Wycofując się, Rosjanie spalili wszystkie dokumenty. Listy pacjentów też. Ochroniarz sugeruje, że może jeszcze poszukać wśród zmarłych. Wysyła ją do białego namiotu obok kostnicy, kilkaset metrów dalej.
Tetiana siada na ławce. Z bezsilności zaczyna płakać.
- Trupy. Wszędzie trupy. W kostnicy trupy. Na kanale w Telegramie trupy. Nie mam siły tego oglądać. Każdego dnia wracam do domu i paraliżuje mnie myśl, że zaraz otworzę drzwi i okaże się, że znaleźli jego ciało. Dopóki nie mam potwierdzenia, wierzę, że kiedyś jeszcze go zobaczę.
Tetiana wyciąga z torby więcej zdjęć. Pierwszy konkurs tańców towarzyskich. Władysław ma osiem lat. Właśnie wychodzi na parkiet, trzymając partnerkę za rękę. Ostatni dzwonek w klasie maturalnej. Stoi wśród przyjaciół. W końcu zdjęcie sprzed kilku lat. Władysław pozuje z ukochanym psem.
Kiedy zaczęła się wojna Tetiana była za granicą. Władysław żył z ojcem Walerijem i macochą Poliną. Mieszkali w Błystowyci, wsi pod Hostomelem.
- Pierwszego dnia inwazji zadzwonił do mnie. Pokazywał przez kamerę, jak z domu widać walki na lotnisku w Hostomelu. Powiedziałam mu wtedy: na co ty czekasz? Schowaj się w piwnicy! Ale on tylko wzruszył ramionami. Kilka dni później kontakt się urwał.
Tetiana zaczęła przeglądać w mediach społecznościowych strony poświęcone zaginionym. Zobaczyła zdjęcie Poliny wśród poszukiwanych.
- Wiedziałam, że coś się stało. Z nikim nie mogłam się skontaktować. Telefony nie działały. Wjazd do Buczy był niemożliwy.
Po wyzwoleniu zaczęła zbierać informacje o zaginięciu syna. Odnalazła Polinę.
- Opowiedziała, że jechali razem Władikiem z Błystowyci do Buczy. Chcieli ominąć rosyjskie kolumny, wybrali trasę przez wieś Mirockie.
Kiedy wjechali na ulicę Pokojową, zobaczyli kolejkę samochodów, a za nią rosyjski punkt kontrolny. Wysiedli z podniesionymi rękoma, ale Rosjanie i tak zaczęli strzelać.
- Uciekali ścieżką w kierunku domów. Nie wiedzieli, że z okna pobliskiego budynku obserwuje ich snajper. Pierwsza została ranna Polina. Celował jej w głowę, ale trafił w szczękę. Padła cała we krwi. Władik zaczął krzyczeć: "Polino, ty nie żyjesz". Ona tylko się uniosła i powiedziała, żeby uciekał. W tym momencie syn został ranny w nogę. Polina chciała go odciągnąć, ale snajper znowu strzelił. Trafił ją w lewe ramię. Straciła przytomność.
Polina ocknęła się w nocy. Ostrzał ucichł. Zaczęła wołać Władysława. Nie odpowiedział. Podpełzła bliżej miejsca, w którym ostatnio go widziała. Po omacku obmacywała ziemię. Nie było go. Wtedy uciekła do pobliskiego lasu. Błąkała się po okolicy cztery dni. Spała w otwartej szopie. Jadła śnieg.
- Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Nie miała świadomości, że cały czas kręciła się koło domu. Dotarła do niego dopiero po pięciu dniach.
Po wyzwoleniu przedmieść Kijowa Polina i Tetiana razem pojechały na miejsce ostrzału. Wchodziły do każdego domu, pytały, czy ktoś widział Władysława. Kilka osób rozpoznało na zdjęciu rannego w nogę chłopaka. Błąkał się po wsi. Jęczał z bólu. Prosił o wodę.
- Myślę, że w szoku Władik mógł stracić pamięć. Opowiadał ludziom, że Rosjanie postrzelili go na moście w Worzelu, czyli w zupełnie innej miejscowości, a przecież zna tę okolicę jak własną kieszeń. Od dziecka jeździł tędy rowerem na ryby. Tylko tak mogę wytłumaczyć to, że nie mógł znaleźć drogi do domu.
Kolejny raz Władysława widziano już w samej Buczy.
- Rozpoznał go kolega, z którym bardzo dobrze się znali. Mówił, że 9 marca Władik stał przed radą miejską w Buczy, czekał na ewakuację. Był bardzo blady. Wyglądał na wykończonego. Tego dnia ewakuacja została odwołana. Trop się urywa.
Kiedy zaczęła się ekshumacja masowego grobu w Buczy, Tetiana codziennie przychodziła przed cerkiew. Potem uznała, że jest to ponad jej siły.
- Przy wykopywaniu ciał pracował inny kolega Władika. Nie rozpoznał go. Krążą pogłoski, że wiele osób z Błystowyci i okolicznych wsi wywożono do Rosji przez Białoruś. Niektóre rodziny znalazły swoich bliskich w więzieniu w Kursku. Być może i Władik tam trafił. Skoro syna nie ma wśród zmarłych, musi być wśród żywych.
***
Po dwóch tygodniach od rozmowy, Tatiana P. odnalazła syna w Kursku. Jest w rosyjskiej niewoli.
Masza pochowała brata i jego żonę. Odnalazła też ciało kuzyna. Pochowała go.
Nina wciąż nie wie, co się stało z jej synami.
Wołodymyr pochował córkę.
Olena wciąż szuka Olega.
Tatiana Kolesnychenko i Patryk Michalski, dziennikarze Wirtualnej Polski