Tablica w szkole w Katiużance z "przesłaniem" od Rosjan dla uczniów© WP

Rosjanie ograbili i zdewastowali szkołę. Dzieciom zostawili "przesłanie"

Powiesili Lenina na miejscu Tarasa Szewczenki. Ukradli wszystkie komputery i projektory. Wynieśli zlewozmywaki, kuchenki i piec konwekcyjno-parowy. Na tablicy zostawili przesłanie do uczniów: "Ukraina i Rosja to jeden naród". Tak żołnierze zaprowadzali "russkij mir" w szkole pod Kijowem. Zamienili ją w centrum dowodzenia siłami, które miały zdobyć Hostomel, Irpień, Buczę i w końcu stolicę Ukrainy.

Reportaż Tatiany Kolesnychenko i Patryka Michalskiego - wysłanników Wirtualnej Polski do Ukrainy.

Ubrany na czarno Mykoła Mykytczuk, dyrektor szkoły w Katiużance, snuje się między klasami. Mijają go kolejne osoby. Kobieta niesie wiadro z wodą, mężczyzna wynosi worki pełne śmieci. Od chwili wyzwolenia w szkole trwa wielkie sprzątanie. Podłoga jest już czysta, ale smród i tak uderza z każdej strony. Trudno wziąć głęboki wdech.

– Rosyjscy żołnierze w klasach zrobili sobie toalety. Srali tam, gdzie stali. Wszędzie znajdujemy ich odchody – mówi Mykytczuk z obrzydzeniem.

Budynek z białej cegły wyróżnia się na tle wiejskiej zabudowy. Nowe okna, rynny i dach. Niedawno udało się kupić ponad 40 komputerów, urządzić sale multimedialne i wyremontować stołówkę. Mykytczuk poświęcił szkole całe życie. Zarządza nią od trzydziestu lat. Rosjanom wystarczył miesiąc, by wszystko zniszczyć.

Dyrektor szkoły, Mykoła Mykytczuk
Dyrektor szkoły, Mykoła Mykytczuk© WP

W drodze na Kijów

Kiedy zaczęła się inwazja na Ukrainę, nikt w Katiużance nie wierzył, że wieś może znaleźć się w epicentrum wydarzeń. Nikt nie myślał o ewakuacji. Mieszkańcy wsi nawet ściągali rodziny i bliskich z Kijowa. Sądzili, że na przedmieściach będą bezpieczni.

Nie przewidzieli jednak, że wojsko ukraińskie wysadzi most przez rzekę Irpień, by utrudnić Rosjanom dotarcie do stolicy. Od tej chwili jedna z niewielu dróg do Kijowa prowadziła właśnie przez Katiużankę.

Czołgi, wozy opancerzone, ciężarówki wypakowane sprzętem. Rosyjskie kolumny bez przerwy sunęły przez centralną ulicę Katiużanki. Wszędzie było słychać dźwięk toczącego się żelaza. Rosjanie jechali pewni siebie. Wierzyli, że zdobędą Kijów w dwa, góra trzy dni.

Po pierwszej odsieczy i rozgromieniu kolumny w Buczy zdali sobie sprawę, że blitzkriegu nie będzie. Musieli się okopać. Zdecydowali, że w Katiużance stworzą centrum dowodzenia, skąd będą prowadzić ofensywę na Buczę, Irpień i Hostomel.

Mieszkańcy wsi znaleźli się w pułapce. W ciągu kilku dni wszędzie powstały punkty kontrolne. Rosjanie ukradli koparkę z technikum rolniczego i rozkopali niemal całą wieś.

Okopy były wszędzie, wzdłuż ulic, obok domów, a nawet na dziecińcu szkoły
Okopy były wszędzie, wzdłuż ulic, obok domów, a nawet na dziecińcu szkoły© WP

Okopy były wszędzie, wzdłuż ulic, obok domów, a nawet na dziecińcu szkoły Mykytczuka. Tam schowali ponad dwadzieścia transporterów opancerzonych i czołgów. Przy okazji zniszczyli sieć energetyczną i wodociągi. Cała wieś była odcięta od mediów.

- W ciągu kilku dni Katiużanka znalazła się w głębokiej okupacji. W pewnym sensie mieliśmy szczęście, bo dzięki temu, że Rosjanie tu stacjonowali, nie prowadzili ostrzału wsi. Szukali tylko mężczyzn – opowiada Mykytczuk.

Okupanci mieli dokładne listy z nazwiskami ukraińskich żołnierzy i pracowników służb mundurowych.

Do domu Anatolija, emerytowanego nauczyciela geografii, przyszli z pytaniami o syna, który służy w policji konnej. - Powiedziałem, że go nie ma, ale i tak przetrzepali cały dom. Na koniec zastrzelili psa, bo na nich szczekał – opowiada mężczyzna o kuli przed bordowym ogrodzeniem swojego domu. Na podwórku powiewa ukraińska flaga na wysokim maszcie.

Do domu Anatolija, emerytowanego nauczyciela geografii, Rosjanie przyszli z pytaniami o syna. Na odchodnym zabili psa
Do domu Anatolija, emerytowanego nauczyciela geografii, Rosjanie przyszli z pytaniami o syna. Na odchodnym zabili psa© WP

Mieszkańcy wsi byli bezbronni. Mężczyźni z doświadczeniem bojowym pojechali, by walczyć o Kijów. Obrona terytorialna nie zdążyła się zorganizować. Mieszkańcy opowiadają, że w całej Katiużance nikt nie miał nawet sprawnego karabinu. Zostały im trzy kamizelki kuloodporne i dwa magazynki.

Ludzie zeszli do piwnic na kilkanaście dni. - Rosjanie sprawdzali każdy dom. Chodzili z termowizorami. Pewnego dnia zapukali do naszej piwnicy i kazali natychmiast otworzyć. "Przecież wiemy, ile was jest. Sześcioro dorosłych i dziecko. Albo otwieracie, albo wrzucamy granat". Kiedy wyszliśmy powiedzieli: "Nie bójcie się, jesteśmy tu, żeby was wyzwolić" – opowiada trzydziestokilkuletni Oleksandr, lekarz, który przyjechał do Katiużanki pierwszego dnia wojny.

Nie chciał odwoływać umówionych pacjentów. Przy okazji zabrał żonę i dziewięciomiesięcznego syna, bo we wsi mieszka ich ciotka. Kiedy skończył konsultacje, nie było już szans, żeby stąd wyjechać.

- Rosjanie szukali broni i zabierali telefony. Obawiali się, żeby miejscowi nie przekazywali informacji o lokalizacji wojsk. Podsłuchiwali wszystkie rozmowy. Dokładnie wiedzieli, kto do kogo dzwonił i na jaki temat rozmawiał – relacjonuje lekarz.

Psychotropy zamiast alkoholu

Po dwóch tygodniach okupacji Oleksandr zaczął odwiedzać chorych. Wiedział, że potrzebują wsparcia. Rosjanie obserwowali każdy jego ruch. Raz na jednym z punktów kontrolnych kazali mu się rozebrać. Na dworze było niewiele powyżej zera, a oni powiedzieli, że szukają "nazistowskich tatuaży". Puścili go, szedł w samych bokserkach przez wieś.

W Katiużance zaczęło brakować wszystkiego. Rosjanie tylko raz wpuścili konwój humanitarny. – Na całą wieś dostaliśmy kilka kartonów bandaży i leki przeciwbólowe. Kadyrowcy zniszczyli zapasy z naszej lecznicy. Szukali psychotropów, bo Koran zabrania im picia alkoholu – mówi lekarz.

Oleksandr wiedział, że bez zapasu leków nie ma szans na cuda. Najpierw w męczarniach umierały osoby z nowotworami, potem z problemami kardiologicznymi, a na koniec cukrzycy bez dostępu do insuliny. Łącznie piętnaście osób. Mieszkańcy owijali ciała w prześcieradła i chowali bez trumny.

Jeden cud się jednak wydarzył. – Trafił do mnie mężczyzna z raną w żebrach. Rosjanie wyciągnęli odłamek, który tam utkwił, ale zabandażowali ranę bez dezynfekcji. Miał 40 stopni gorączki, zaczęła się sepsa. Wiedziałem, że muszę go operować. Bez znieczulenia i chirurgicznych narzędzi.

Sąsiadka przyniosła domową nalewkę. Lekarz obmył w niej nożyczki do paznokci, a pacjentowi kazał zagryźć patyk zębami. Trzymały go cztery osoby. Oleksandr na żywca wycinał gnijące tkanki. Pacjent z bólu stracił przytomność. Przeżył.

"Nie palić. Pracuje snajper"

Pierwszego dnia po zakończeniu okupacji Mykoła Myktchuk wszedł na dziedziniec szkoły. Rozejrzał się i zapłakał. Rozryte boisko przypominało wielką piaskownicę. Na tyłach szkoły, tuż pod oknami, zobaczył grób. Pochowano tam starsze małżeństwo. Próbowali ewakuować się z Katiużanki, ale Rosjanie ostrzelali ich samochód. Mężczyzna zmarł na miejscu. Kobieta wykrwawiała się godzinami w szkolnej piwnicy.

W pierwszych dniach wojny ludzie szukali w szkole schronienia. Kiedy zaczęła się okupacja, Rosjanie urządzili w niej salę tortur dla mężczyzn, których uznali za zagrożenie.

Okopy na terenie szkoły
Okopy na terenie szkoły © WP

W środku nic nie przypominało dawnej szkoły. Drzwi do klas były wyważone. Meble w kawałkach porozrzucane po korytarzach. Wszystkie kamery monitoringu zniszczone. Komputery rozkradzione. Po projektorach zostały tylko uchwyty. Z jadalni zniknęły stoły, krzesła, garnki, zlewozmywaki, a nawet piec konwekcyjno-parowy.

W klasie z niebieską lamperią na ostatnim piętrze Rosjanie zasłonili środkowe okno. Oparli o nie białą tablicę, na której rozrysowali odległości między kilkoma budynkami. Czarnym markerem oznaczyli domy, różowym – zabudowania techniczne, a na żółto drogi. Legendę narysowali w lewym górnym rogu. Najdłuższa strzałka prowadzi do napisu "Kijów – 60 kilometrów". Na drugiej tablicy napisali: "Stop. Nie palić. Pracuje snajper".

Rosjanie  rozrysowali odległości między kilkoma budynkami. Czarnym markerem oznaczyli domy, różowym – zabudowania techniczne, a na żółto drogi. Najdłuższa strzałka prowadzi do napisu ”Kijów – 60 kilometrów”
Rosjanie rozrysowali odległości między kilkoma budynkami. Czarnym markerem oznaczyli domy, różowym – zabudowania techniczne, a na żółto drogi. Najdłuższa strzałka prowadzi do napisu ”Kijów – 60 kilometrów”

Na korytarzach porozwieszali fragmenty "Czerwonej Gwiazdy", oficjalnej gazety Ministerstwa Obrony Narodowej. Po szkole walały się radzieckie encyklopedie odkopane ze starych zbiorów. Jedna była otwarta na haśle "wojna ojczyźniana".

Zostawili też politinformację, czyli prasówkę dla żołnierzy. To jej fragment: "Pracownicy sfery budżetowej z Sachalinu wysłali do lokalnej redakcji list, w którym informują, że z własnej woli zwrócili się z prośbą o odliczenie z ich pensji wynagrodzenia za jeden dzień pracy na rzecz funduszu w Rostowie, wspierającego uchodźców z Ukrainy. Ci, którzy nie zgodzą się na dobrowolny datek, trafią na specjalną listę, z którą zapozna się kierownik zakładu".

W innym propagandowym artykule autor twierdzi, że w ostatnich latach Ukraina realizowała plany zagranicznych służb specjalnych. Operacja miała polegać na przesiedlaniu ukraińskich nacjonalistów z zachodu na wschód kraju, żeby niszczyć rosyjskojęzyczne regiony.

- Przecież oni traktują swoich żołnierzy jak idiotów. Kto miałby w to wszystko uwierzyć? – pyta z niedowierzaniem Hanna, nauczycielka języka ukraińskiego. W jej klasie rosyjscy żołnierze też urządzili "rekonstrukcję historyczną". Nad tablicą, na miejscu wyhaftowanego portretu narodowego wieszcza Tarasa Szewczenki, powiesili wypalonego w drewnie Lenina.

Hanna, nauczycielka języka ukraińskiego ze szkoły w Katiużance, z własnoręcznie wykonanym portretem Tarasa Szewczenki
Hanna, nauczycielka języka ukraińskiego ze szkoły w Katiużance, z własnoręcznie wykonanym portretem Tarasa Szewczenki

- Nie wiem, skąd go wytrzasnęli. Na szczęście nie zniszczyli mojego Szewczenki. Sama go zrobiłam. Zaczęłam w 2014 roku, kiedy zaczęła się wojna w Donbasie. Musiałam się czymś zająć. Wmawiałam sobie, że zanim go skończę, będzie już po wojnie. Minęło osiem lat, a wojna przyszła do nas.

Szewczenko przetrwał i wrócił na swoje miejsce. Po wyzwoleniu Hanna codziennie przychodzi do szkoły, żeby posprzątać klasę i zdezynfekować zabawki dla najmłodszych uczniów. Wciąż czuje obrzydzenie na myśl o tym, że dotykali ich Rosjanie.

– Mamy kredę i tablicę, więc damy sobie radę. Po tym, co tutaj zobaczyłam, wiem, że jeszcze za naszego życia zobaczymy, jak wygląda rozpad imperium. Już z kolegami się zakładamy o to, na ile części rozleci się Rosja. Na samą myśl o tym w jej oczach widać blask.

Z każdym kolejnym dniem dyrektor Mykytchuk coraz mocniej czuł, że nie został sam. Zaczął odzyskiwać wiarę, że szkoła znowu zacznie działać, a on będzie mógł opowiadać, jak naprawdę wygląda "russkij mir". Już nawet zaczął oprowadzać po szkole wszystkich chętnych.

W klasie do informatyki rosyjscy żołnierze na dwóch tablicach zostawili propagandowe odezwy do uczniów.

"Dzieci, sukcesów wam w nauce. Wojna się zakończy i będziecie odbudowywać swoją ojczyznę. Bądźcie sprawiedliwi i uczciwi ze sobą, wyciągajcie rękę do tych, którzy potrzebują pomocy. Mamy nadzieję, że pozostaniemy przyjaciółmi. Zostańcie w przyszłości lekarzami, inżynierami, nauczycielami – tymi, którzy niosą pokój. Niech Bóg was chroni! I jeszcze raz przepraszamy, że zajęliśmy waszą szkołę". (…)

"Dzieci, wybaczcie, że pozostawiamy taki bałagan. Staraliśmy się zachować porządek, ale były ostrzały. Żyjcie w pokoju, chrońcie siebie i nie powtarzajcie błędów, jakie popełnili wasi dorośli. Ukraina i Rosja – to jeden naród. Pokój wam, bracia i siostry!".

O wiele bardziej wymowne wydaje się jednak przesłanie w porzuconym dzienniku jednego z rosyjskich żołnierzy.

Konstantyn, jak sam o sobie pisze, zaczął relację 13 marca, kiedy rosyjskie wojska od ponad dwóch tygodni okupowały wieś.

"Pojechaliśmy na ćwiczenia, a wylądowaliśmy na wojnie" – zaczyna swój pamiętnik. "Siedzę w Katiużance, to taka wioska. Studiuję dokumenty szkolne. Jeszcze nie pogodziłem się z tym, że jestem w obcym kraju. Nadal nie wierzę w wojnę. Nadal nie wiem, czy to wszystko jest w porządku".

"Mam uczucie, że nasze działania przejdą do historii jako drugi hitleryzm i grozi nam kolejna Norymberga. Uchylać się nie będę, jestem winny, byłem, wojowałem, żałuję!" – dodaje kilka dni później.

Budynek szkoły w Katiużance
Budynek szkoły w Katiużance© WP

Z czasem jednak pozbywa się wewnętrznych rozterek. "Dzięki wspólnym wysiłkom waszego skromnego sługi przesłuchano 12 osób. Wszyscy byli nazistami. Byłem bezwzględny. Przeprowadziłem krzyżowe, indywidualne i nocne przesłuchania". Na kolejnych stronach Konstantyn planuje swoją dalszą karierę. Snuje też plany rosyjskiej reformy ukraińskiego sądownictwa.

Dziennik Konstantyna został porzucony wraz z innymi dokumentami. Rosyjscy żołnierze w pośpiechu wycofywali się z obwodu kijowskiego. Zostawili m.in. listę dezerterów, kopie kontraktów wojskowych i paszportów.

Mykoła Mykytchuk wszystkie znalezione dokumenty przekazał ukraińskiej Służbie Bezpieczeństwa. Wśród nich była lista 523 Rosjan, którzy stacjonowali we wsi. Obywatele Czuwaszji, Baszkirii i Czeczenii. Większość w bardzo młodym wieku. Wszyscy wymienieni z imienia i nazwiska.

Hanna, nauczycielka języka ukraińskiego, zdradza jeszcze jeden szczegół. – Zniszczyli bardzo dużo książek, ale "Zbrodnię i karę" ocalili. Wyciągnęli ją nawet na wierzch. Nie wiem, czy w ogóle potrafili czytać, a nawet jeśli, czy cokolwiek by zrozumieli. Wierzę, że i bez Dostojewskiego przekonają się, że nie ma zbrodni bez kary.

Tatiana Kolesnychenko i Patryk Michalski - dziennikarze Wirtualnej Polski, specjalni wysłannicy do Ukrainy.