"Odgryź i utrzymaj". Czy przełom na ukraińskim froncie jest możliwy?
Ukraińska ofensywa nie zakończyła się ani sukcesem, ani porażką. Czas, abyśmy sobie uświadomili, że w tej wojnie prawdopodobnie nie będzie wielkich zwrotów. Musimy się przygotować, że potrwa nawet lata – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Frank Ledwidge, brytyjski ekspert wojskowy. I wskazuje jedyną - jego zdaniem - realistyczną taktykę na najbliższy czas dla Kijowa.
Tatiana Kolesnychenko, Michał Gostkiewicz, dziennikarze Wirtualnej Polski: Czy ukraińska ofensywa już osiągnęła swoją kulminację?
Frank Ledwidge: Wydaje się, że tak. Jeśli nie nastąpią gwałtowne zmiany w proporcjach sił, dalsze postępy będą raczej niewielkie. Widzimy też, że Rosjanie zaczęli swoją operację ofensywną w Awdijiwce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Od czerwca, kiedy Ukraina rozpoczęła kontrofensywę, wyzwoliła więcej terytorium, niż Rosjanie zajęli w pół roku. Ale przełom, na który wszyscy liczyli, nie nastąpił. Zbliża się zima. Jak pan ocenia osiągnięcia Ukrainy?
Nie nazwałbym tego ani sukcesem, ani porażką. Z jednej strony Ukrainie udało się poważnie osłabić rosyjskie wojsko i są tacy, którzy uważają, że to przyniesie duże korzyści.
Ale jeśli chodzi o postępy operacyjne, cel zadeklarowany przez ukraiński sztab generalny dla tej fazy operacji był jasno określony. Siły zbrojne miały zdobyć Tokmak (ważne miasto w obwodzie zaporoskim, bez którego nie jest możliwe przebicie korytarza do Morza Azowskiego).
Ukraińcy nie osiągnęli tego, więc trudno mówić o sukcesie.
Pan od początku tej ofensywy powtarzał, że Ukraińcy powinni przestać słuchać zachodnich generałów i ekspertów. A zwłaszcza tych, którzy głoszą zbyt optymistyczne poglądy. Powinniśmy przygotowywać się na długą wojnę i raczej nie spodziewać się przełomowych bitew?
Wiele osób i to dobrze wykształconych, padło ofiarą hurraoptymizmu i wynikającej z niego stronniczości. Zakładali, że ukraińska armia będzie dziś w Przesmyku Perekopskim, łączącym Krym z lądem.
A wystarczyłoby przyjrzeć się sytuacji na froncie, by przyznać w tym względzie rację ukraińskim przywódcom i generałom. Powtarzali oni, że raczej nie będzie to jedna, potężna ofensywa, tylko seria operacji.
Jeśli nic się nie zmieni, to osiągnięcie głównych celów ofensywy zajmie jeszcze dużo czasu. Ten konflikt z charakteru bardziej przypomina I wojnę światową, niż powiedzmy operację Pustynna Burza. Wojna w Zatoce Perskiej w 1991 roku składała się z błyskawicznych akcji, tu mamy zaciekłe walki o każdy kawałek ziemi.
Skoro już przenieśliśmy się na Bliski Wschód – według generała Davida Petraeusa, byłego dowódcy sił amerykańskich w Iraku i Afganistanie oraz byłego dyrektora CIA, wojna nie przebiega w sposób linearny. Innymi słowy, zarówno hurraoptymiści, jak i pesymiści powinni pamiętać o tym, że jednego dnia możesz mieć silne linie obrony, a następnego dnia – wyłom w tych liniach. Jak pan ocenia jego słowa?
Generał Petraeus mówi o nieprzewidywalności wojny. Jest to człowiek, który bardzo dobrze zna się na historii wojskowości i prowadzeniu wojny przeciw partyzantce, bo taką właśnie była wojna w Iraku. Ale Petraeus, podobnie jak większość zachodnich generałów i urzędników, nie ma dużego doświadczenia w prowadzeniu konwencjonalnej wojny. Przeciwnicy, z którymi walczyli, byli o wiele mniej groźni i słabsi niż rosyjska armia.
Ale wracając do pytania i nieprzewidywalności wojny, oczywiście, na przebieg konfliktu może wpłynąć mnóstwo czynników. Ale to nie oznacza, że opierając się na dostępnych danych, nie możemy zakładać pewnych scenariuszy.
Wiemy, że rosyjskie linie obrony są niezwykle silne. Istnieje ogólna wojskowa zasada 3:1 (siły atakujące powinny trzykrotnie przewyższać siły broniące – przyp. red.) i mieć wsparcie z powietrza. Ukraina nie ma w tej chwili ani jednego, ani drugiego.
To, co ma, to prawdopodobnie lepsze wyszkolenie, prawdopodobnie lepszy sprzęt i oczywiście znacznie większą motywację. Co to nam mówi? Że zobaczymy stopniową erozję rosyjskich linii obrony, ale spektakularny przełom raczej nie nastąpi.
Stąd to pana porównanie do I wojny światowej, czyli konfliktu, w którym lotnictwo miało marginalne znaczenie, a główną taktyką było wyczerpanie wroga i przełamanie jego linii obronnych?
I to wyczerpanie, ta erozja może potrwać - wiele miesięcy lub nawet lat. Obecna faza ofensywy prawdopodobnie potrwa do rasputicy (gdy drogi gruntowe stają się nieprzejezdne – przyp. red.) – czyli do momentu, aż ruchy wojsk po prostu zwolnią. Wtedy zacznie się następna faza wojny.
W dłuższej perspektywie dynamika sprzyja Ukrainie, ale ta wojna będzie wymagała strategicznej cierpliwości.
Mówi pan o latach, dziesięcioleciach? Bo od ukraińskich urzędników jeszcze niedawno można było usłyszeć, że wojna zakończy się przed świętami Bożego Narodzenia. Oczywiście teraz wydaje się to absolutnie niemożliwe.
Myślę, że w naszych krajach istnieje tradycja pobożnych życzeń "wygrywania wojny przed Bożym Narodzeniem". Takie prognozy słyszeliśmy podczas wojny w Iraku, Afganistanie, ale również podczas I i II wojny światowej. Nie są pomocne. Są bezproduktywne.
I sugerowanie przez władze Ukrainy i innych przywódców, że wojna wkrótce się skończy, jest też bezproduktywne. Nie, nie skończy się wkrótce. Nie mam szklanej kuli, ale analizując wszystkie zmienne myślę, że mówimy o perspektywie co najmniej dwóch lat wojny.
Problem jest w tym, że Zachód nie ma strategicznego planu. Społeczeństwo trzeba przygotować na długotrwałą wojnę. Z rozmów z moimi ukraińskimi przyjaciółmi wynika, że większość Ukraińców jest na to gotowa, ale rząd musi jasno mówić o tej perspektywie. Dobrym – taktycznym – przykładem są tu samoloty F-16.
Ukraina ma otrzymać te myśliwce od Holandii, Norwegii i Danii. Mogą zmienić bieg wojny?
F-16 nie będą game changerem. Przynajmniej do w przyszłego roku i kolejnej fazy wojny, kiedy piloci skończą podstawowe szkolenie i Ukraina będzie mogła efektywnie skorzystać z tych myśliwców. Ale podejrzewam, że w rzeczywistości F-16 nie będą w pełni operacyjne - w żadnej liczbie - do 2025 roku. Ale nawet wtedy nie należy zapominać, że rosyjskie siły powietrzno-kosmiczne same w sobie są bardzo potężne, szczególnie w naziemnej obronie przeciwlotniczej.
Więc nawet jeśli w tym roku już zobaczymy F-16 nad Kijowem, nie będą one uczestniczyły w decydujących operacjach SZU. Decydujące znaczenie miałaby deklaracja Zachodu, że utrzyma ukraińskie siły zbrojne w standardach NATO. Bo Ukraina cierpi. Straciła już dużo zachodniego sprzętu, postsowiecki też się wyczerpuje.
W swoich publikacjach wytyka pan, że obecny sposób wspierania Ukraińskich Sił Zbrojnych opiera się na spotkaniach sojuszników w Ramstein. W praktyce oznacza to, że co miesiąc zapada decyzja czy, jak i ile broni przekazać Ukrainie. Jest to proces niestabilny, który nie pozwala planować z dużym wyprzedzeniem. Jaki system według pana powinien powstać, by cały proces zawierał mniej decyzji, a więcej dostaw?
Decyzje o dostawach broni powinny zapadać na najwyższym szczeblu, bo pozostają wiążące nawet po zmianie rządów.
Co z tego, że Ukraina w dostanie przykładowo 30 czołgów Abrams? Nie wyekwipuje tym nawet batalionu. Waszyngton mógłby zadeklarować pełne wyekwipowanie ukraińskiej armii w amerykańską broń do 2027 roku i nie wiązałoby się to z osłabieniem własnych zdolności obronnych. W magazynach US Army stoją co najmniej dwa tysiące Abramsów, jest też 800 dział samobieżnych M109 oraz tysiące opancerzonych pojazdów bojowych Bradley. Ta nowoczesna broń nie będzie przydatna w hipotetycznym konflikcie z Chinami. Wiec jeśli nie zostanie wysłana do Ukrainy, nigdy nie będzie wykorzystana.
Potrzebujemy decyzji. Pewność dostaw zamiast powolnej kroplówki pozwoliłaby wszystkim lepiej analizować położenie, w jakim aktualnie znajduje się Ukraina i do czego będzie zdolna w kolejnym roku. A w ślad za sprzętem powinien iść większy, lepszy program treningowy dla ukraińskiego wojska. Nie dla pięciu, ale dla stu tysięcy żołnierzy.
Myśli pan, że to możliwe?
Tak. Choć będzie to wymagało czasu, wysiłku i oczywiście samej decyzji.
Inną kwestią jest jakość szkoleń. Ukraińscy żołnierze mówią, że szkolenia w bazach NATO często obejmują tylko podstawowy trening. A takie umiejętności nie zawsze są przydatne w okopach, które jak sam pan powiedział, przypominają I wojnę światową.
Łączę się z wami z bazy wojskowej, mamy tutaj okopy jak z I wojny światowej. Faktycznie ukraiński front dziś to wojna pozycyjna, a przebijanie się przez rosyjskie linie obrony przypomina bitwę na Łuku Kurskim podczas II wojny światowej. Choć to akurat niezbyt szczęśliwy przykład dla Ukraińców, ale bardzo użyteczny jako lekcja.
Zobacz także
Dlaczego bitwa na Łuku Kurskim jest dla Ukrainy dobrą lekcją?
W czerwcu 1943 r. Niemcy postanowili przeprowadzić decydujący atak przeciwko armii radzieckiej. Ale sowiecki wywiad dowiedział się o tym. Dowództwo Armii Czerwonej rozkazało przygotować trzy-cztery linie obrony, (podobnie teraz Rosjanie pod nadzorem Surowikina zrobili na południu Ukrainy) i czekało na niemiecki atak, który na dodatek opóźnił się o miesiąc. Więc ZSRR miał znacznie więcej czasu na przygotowania.
Niemcy byli przekonani, że mają solidny plan. Przez pierwsze kilka tygodni osiągali znaczące sukcesy. A potem zamknęła się radziecka pułapka. Niemcy zakopali się w głębokich liniach obrony.
Niemcy mieli wówczas lepsze dowodzenie, silne wsparcie lotnicze i artyleryjskie. W odróżnieniu od ZSRR, opierali się na jakości swojej armii, a nie na liczbie żołnierzy. Ale to nie zadziałało. Stare powiedzenie mówi, że ilość to jakość sama w sobie.
Więc lekcja z I wojny światowej jest taka, że możesz zablokować się w liniach obrony tak bardzo, że staniesz się zdobyczą dla przeciwnika.
Oczywiście obecna Rosja to nie ZSRR i nie będzie w stanie powtórzyć obrony jak na Łuku Kurskim. Ukraińcy z kolei nie mają kontroli nad niebem i możliwości szybkiego ataku. Dlatego miesiąc temu obserwowaliśmy na froncie coś w rodzaju pata.
Według mnie jedyną rozsądną taktyką jest "bite and hold" (ang. "odgryź i utrzymaj"), jak ją ochrzcili Brytyjczycy podczas I wojny światowej. Nie oczekuj dużych zdobyczy, nie miej wygórowanych oczekiwań. Po prostu odgryź, utrzymaj, a następnego dnia znowu odgryź kolejny mały kęs. To nie święci triumfów w mediach, ale daje czas na wzmocnienie jednostek i stworzenie planów na dalsze miesiące wojny.
Ale wycieńcza się również wojsko rosyjskie. Brytyjski szef sztabu obrony, admirał Tony Radakin, określił to jako "głodź, rozpraszaj i atakuj". Ukraińcy rozciągają rosyjską obronę wzdłuż ponad tysiąckilometrowego frontu, atakują linie zaopatrzenia i centra dowodzenia na terytoriach okupowanych. I zbliżają się, choć powoli, do Tokmaku i głównego założenia kontrofensywy: przebicia korytarzu do Morza Azowskiego lub Czarnego. Z przecieków w zachodnich mediach wynika, że Ukraina jest coraz bliżej przełomu. Jak pan ocenia te doniesienia?
Chciałbym być optymistą i mam nadzieję, że Ukraina osiągnie swoje cele strategiczne. Ale wypowiedzi Radakina i innych zachodnich generałów - trzeba traktować z dużą ostrożnością.
Taktyka "głodź, rozpraszaj i atakuj", o której mówi Radakin, pochodzi z lat 80. XX w. Ukraińcy już teraz ją stosują, przygotowując grunt, by w następnej fazie operacji uderzyć na Tokmak. Z pewnością ukraińscy generałowie wpadli na to bez pomocy Brytyjczyków czy kogokolwiek innego.
Brytyjscy dowódcy mają długą tradycję wygłaszania chwytliwych haseł i optymistycznych poglądów, ale w ostatnich dwóch dekadach nie osiągnęli żadnego zwycięstwa. Napisałem o tym kilka książek.
W jednej z analiz napisał pan, że Ukraina być może jeszcze nie podjęła decyzji, gdzie i kiedy uderzy swoimi głównymi siłami. Czy sytuacja się zmieniła? Czy wciąż nie?
Napisałem to kilka miesięcy temu, odnosząc się do informacji, że amerykańscy dowódcy naciskają na Ukrainę, by skupiła się na ataku w jednym miejscu – na kierunku zaporoskim. Według USA, Ukraina niepotrzebnie traci siły na odzyskanie Bachmutu, bo nie jest to działanie istotne strategicznie.
A pana zdaniem?
Można się o to spierać. Jestem pewien, że ukraińskie dowództwo zadało podstawowe pytanie: co moglibyśmy przez tę kumulację sił w jednym miejscu osiągnąć? To właśnie bitwa o Bachmut była dobrym przykładem tego, że zastosowanie masy nie zawsze działa. Bardziej się więc opłaca mieć podejście stopniowe: najpierw znaleźć słabe miejsce w rosyjskich liniach obrony, a dopiero potem rzucić tam masę.
Wyzwalając Robotyne Ukraińskie Siły Zbrojne przekroczyły pierwszą linię obrony Rosjan. Według ISW na razie nic nie wskazuje, aby kolejne linie były łatwiejsze do zdobycia, podobnie jak nie ma dowodów na to, że Rosjanie mają tyle rezerw i zasobów, żeby równie zaciekle się bronić. Jeśli przypomnieć wyzwolenie Chersonia w zeszłym roku, to towarzyszyły mu bardzo podobne nastroje. Toczyły się ciężkie walki, ale przełamanie nastąpiło nagle.
To się już nie powtórzy. Wtedy Rosjanie bali się Dniepru, nie chcieli zostać uwięzieni po prawej stronie rzeki. Podejrzewam, że istniało jakieś porozumienie, które pozwoliło Rosjanom się wycofać, a Ukraińcom wyzwolić Chersoń. Dlatego wycofanie rosyjskich wojsk odbyło się tak szybko. W tej sytuacji to się nie powtórzy. Myślę, że Ukraina nie osiągnęła jeszcze głównych linii rosyjskiej obrony, jestem pewien, że mają plan, ale znowu będą potrzebować dużo sprzętu. Prawdopodobnie mają go, ale już staje się oczywiste, że nie zdążą raczej uderzyć przy dobrej pogodzie – ale i tak, myślę, będą przeć naprzód. Odgryź i utrzymaj. Odgryź i utrzymaj.
Jak długo Ukraińcy mogą utrzymać to tempo?
Aż do wystrzelenia ostatniej kuli. Nadchodzi jednak zima, a praktyczne realia oznaczają, że tempo to musi zostać wstrzymane.
Jeśli Stany Zjednoczone mają dużo sprzętu w magazynach, ale nie dały go Ukrainie, jaką strategię w tym mają?
Myślę, że to świadoma decyzja Stanów Zjednoczonych, aby wojna w Ukrainie trwała. Dlatego Lloyd Austin, sekretarz obrony USA, konsekwentnie powtarza, że trzeba nadal wykrwawiać Rosjan, aby nie mogli zrobić innym krajom tego, co zrobili Ukrainie. Innymi słowy, żeby Kreml nie napadł na sojuszników z NATO – na Estonię, Litwę, Łotwę, Polskę, Rumunię. Osiągnąć to można tylko sprawiając, by Rosja walczyła dalej.
Liczą, że długotrwała wojna osłabi Rosję i spowoduje zmiany polityczne?
Mam nadzieję, że to nie jest amerykańska strategia, bo widzieliśmy porażkę buntu Prigożyna. Moi rosyjscy przyjaciele dysydenci ciągłe powtarzają: uważaj, czego sobie życzysz, ponieważ następca może być gorszy niż obecny władza.
Uważam, że dawanie Ukrainie wystarczająco dużo broni, aby do utrzymania linii obrony, ale za mało, by zmienić bieg wojny, to rozmyślna strategia Waszyngtonu. Nigdy nie słyszałem, aby amerykańscy dowódcy lub przywódcy mówili, że wspierają Ukrainę, by wygrała wojnę i wymieniali przy tym konkretne cele. Dlaczego? Ponieważ musieliby uściślić, co oznacza dla nich wygrana.
Wiemy, że Ukraina chciałaby wyzwolić całe swoje terytorium i wrócić do granic z 1991 roku, ewentualnie z 2014 r. Nie sądzę jednak, aby tak się stało. Trzeba mieć praktyczny scenariusz zakończenia wojny, który może ustawić Ukrainę w znacznie lepszej pozycji do negocjacji.
Praktyczny, czyli jaki?
Na tę chwilę nie jest dla mnie jasny. Wydaje mi się, że USA konsekwentnie pozwalają wojnie trwać, ale nie dostarczając Ukrainie wystarczająco dużo pomocy wojskowej uniemożliwiają jej zwycięstwo – zarówno w krótkiej, jak i w dłuższej perspektywie.
Ale jaki Ukraińcy mają właściwie wybór? Jeśli zredukują swoje cele, automatycznie da to przewagę negocjacyjną Rosji.
To właśnie są te nieprzyjemne rozmowy, które muszą być prowadzone na poziomie strategicznym, a nie są. Co można realistycznie osiągnąć w perspektywie średnio- i długoterminowej, a co jest poza zasięgiem? To, do czego nie wolno dopuścić, to kontynuacji wojny na zasadzie "wykrwawianie Rosji za pomocą ukraińskiej krwi".
I słusznie pytacie: jaki właściwie Ukraińcy mają wybór? Wszyscy zadają mi to pytanie. Jaki jest wybór, skoro oni - Rosjanie – prędzej czy później znów przyjdą?
Bo przyjdą.
Tak, przyjdą. Dlatego należy doprowadzić do takiej sytuacji, w której, bez względu na to, w jakim momencie skończy się wojna, Ukraina będzie miała silne gwarancje bezpieczeństwa i prostą drogę do NATO. A to będzie wymagało kilkuletniej przerwy [w walce - przyp. red.], aby dostosować się do wszystkich wymogów Sojuszu. Być może w długim okresie powinniśmy dążyć do pięcioletniego zawieszenia broni, aby Ukraina mogła się pozbierać, a Zachód stworzyć gwarancje bezpieczeństwa.
Czyli nazywając rzeczy po imieniu: ukraińska ziemia w zamian za przyłączenie do NATO albo UE?
To jest pytanie do ukraińskiego rządu, a raczej seria pytań o straty i zyski. Ile ludzkich istnień w pewnym momencie będzie warta walka? I czy warta?
Być może Ukraina uzna, że warta. Być może tak jest. Nie jestem Ukraińcem, nie mnie o tym decydować. Wydaje się to dość dużą ceną do zapłacenia.
Wcześniej czy później Ukraina stanie przed tym dylematem. I nie mam wątpliwości, że będzie na nią wywierana coraz większa presja.
To jest właśnie to na czym najbardziej zależy Rosji – zawieszenie broni i zamrożenie wojny. Żeby miała przygotować się do kolejnego etapu wojny. Po to cały czas Kreml szantażuje Zachód? Po to pomaga Hamasowi? Czy to drugi front tej samej wojny?
To prawda. Ale gdyby Ukraina osiągnęła status członka NATO, nie sądzę, aby Rosja zaryzykowała kolejny atak.
Nie oszukujmy się, przygotowanie Ukrainy do przystąpienia do NATO może zająć lata, nawet przy sprzyjającej sytuacji politycznej. To wystarczająco dużo czasu dla Kremla, by zregenerować siły i znowu uderzyć, wyprzedzając akcesję Ukrainy.
Wszystko zależałoby od gwarancji bezpieczeństwa, które otrzymałby Kijów. Jasne jest, że docelową i najlepszą gwarancją jest członkostwo w Sojuszu. Ale istnieją też inne opcje, jak oddzielne gwarancje USA, Wielkiej Brytanii, Francji lub stworzenie wspólnego korpusu ekspedycyjnego.
Myślę, że takie rozwiązania mogłyby wchodzić w grę w zamian za zawieszenie broni. Ale nie sądzę, by teraz Rosja była skłonna do rozmów pokojowych. Na razie jest zainteresowana impasem i wykrwawianiem Ukrainy.
I oczywiście jest jeszcze coś, czego nie mogliśmy przewidzieć. Wciąż nie wiemy jak wojna w Izraelu wpłynie na pomoc dla Ukrainy.
Część ekspertów uważa, że atak Hamasu na Izrael to drugi front tej samej wojny – autorytarnych reżimów, których uosobieniem jest Rosja - przeciwko kolektywnemu Zachodowi.
Nie sądzę, aby tak było. Przynajmniej na razie tak nie jest. Wszystko się zmieni, jeśli w wojnę bezpośrednio zaangażuje się Iran. Będzie to miało ogromne znaczenie.
Teraz najważniejsza jest przepustowość polityczna. Na razie cała uwaga koncentruje się wokół Izraela i Bliskiego Wschodu. Ukraina zeszła na dalszy plan.
Czy zatem Stany Zjednoczone mogłyby zmniejszyć pomoc dla Ukrainy z powodu wojny w Izraelu? W ostatnim wywiadzie dla telewizji CBS Joe Biden powiedział: "Wyobraźcie sobie, co się stanie. Załóżmy, że wstrzymamy [pomoc - przyp. red.], Rosja najedzie Polskę albo Białoruś. To oznacza że jesteśmy na wojnie. My, Stany Zjednoczone, jesteśmy na wojnie".
Nie sądzę, aby tak się stało. Myślę, że gdy Kongres rozwiąże kwestie finansowe, w końcu znajdą się pieniądze na broń dla Ukrainy.
Ale to nie rozwiązuje innego problemu, jakim jest uwaga medialna. Teraz Biden i sekretarz obrony USA Floyd Austin będą poświęcać dużo czasu na coś, co według nich bezpośrednio wpływa na interesy Stanów Zjednoczonych - czyli sytuację na Bliskim Wschodzie.
Możliwe więc, że w roku wyborczym to Izrael stanie się priorytetem, a nie Ukraina. Z pewnością rosyjska inwazja nie będzie już głównym tematem. To zwiększymy presję na Zełenskiego, by "zaczął to porządkować".
Innymi słowy, według pana Rosja cały czas wyprzedza o krok działania Zachodu? Wyczekała na moment zmęczenia, a szkoląc terrorystów z Hamasu dopięła swego – ostatecznie odwróciła uwagę do Ukrainy.
Nie, ja tak nie uważam. Moim zdaniem powinniśmy otwarcie dyskutować o wszystkich możliwych scenariuszach. Tak, na obecnym impasie to Rosja zyskała. Ale to normalne w wojnach, gdzie są dwie strony o dość zbliżonych możliwościach.
Tak, teraz jest zły czas dla Ukrainy, ale to nie oznacza, że za jakiś sytuacja się nie odmieni. Kampania lądowa nie idzie dobrze, ale Ukraina odniosła wielkie zwycięstwo na Morzu Czarnym (według brytyjskiego wywiadu po serii ataków Flota Czarnomorska wycofała z Sewastopola m.in. okręty zdolne do wystrzeliwania pocisków manewrujących i okręty podwodne do baz położonych dalej na wschód, m.in. do Noworosyjska – przyp. red.). Może to mieć ogromne znaczenie w dłuższej perspektywie.
Więc Rosja odzyskała inicjatywę na poziomie strategicznym. Ale w samej wojnie sytuacja jest bardziej zrównoważona, niż wiele osób chciałoby to widzieć.
Wracając do kwestii możliwych negocjacji z Rosją. Na razie wszystkie badania socjologiczne pokazują, że ukraińskie społeczeństwo nie zaakceptuje ustępstw terytorialnych. Ukraińskie władze też nie obniżają tych nastrojów. Więc czy w tej sytuacji Ukraina powinna zostać zintegrowana z zachodnimi systemami produkcji broni i łańcuchami dostaw?
Jest to kluczowa kwestia, bo nawet tysiące pocisków, czołgów i innego sprzętu, które może dostarczyć Zachód, to rozwiązanie połowiczne dla długoterminowego problemu. To co Zachód może zrobić, to rzeczywiście pomóc Ukrainie rozwinąć własne systemy produkcji broni. To z kolei będzie wymagało długoterminowych strategii rozwoju i utrzymania ukraińskiej gospodarki.
My wszyscy w Europie Wschodniej dobrze wiemy, że jeśli nie będziemy mieli własnego przemysłu obronnego i silnego wojska, to nasz los będzie zależał od opcji politycznej, która akurat będzie dominowała na Zachodzie. Memorandum Budapesztańskie było najbardziej żenującym przykładem tego, ile zachodnie gwarancje – poza NATO - są warte.
Nie polegajcie na Francji, Wielkiej Brytanii, Hiszpanii, Włoszech i zachodnich mocarstwach. Nie mają wam wiele do zaoferowania, a Polska jest obecnie najsilniejszą lądową potęgą militarną w Europie, z wyjątkiem Turcji i w pełni zmobilizowanej Finlandii.
Patrząc z punktu widzenia geopolityki, Europa Środkowo-Wschodnia musi uświadomić sobie jedną rzecz. Około roku 2026-2027 Stany Zjednoczone mogą być nieobecne w tym regionie. Z pewnością tracą zainteresowanie byciem głównym gwarantem bezpieczeństwa Europy. Dlaczego? Bo jasne jest, że wcześniej czy później dojdzie do konfliktu na zachodnim Pacyfiku. Może to być chińska inwazja na Tajwan albo po prostu blokada morska. W tym momencie Europa straci gwarancję pełnego amerykańskiego wsparcia wojskowego, a Ukraina zostanie odsunięta na boczny tor.
W zależności od tego, co wydarzy się dalej na Bliskim Wschodzie w związku z niedawnymi okrucieństwami w Izraelu, może to nastąpić nawet wcześniej.
Ambasador USA w Polsce w wywiadzie dla WP powiedział kilka miesięcy temu, że Ameryka jest w stanie kontynuować swoją wielowektorową politykę zagraniczną. W skrócie: Amerykanie dadzą radę jednocześnie zająć się i potencjalnym problemem na Pacyfiku, i w Europie Wschodniej. To samo powiedział parę dni temu sam prezydent Biden. Pan jest innego zdania?
Jestem, bo z militarnej perspektywy, głównym miejscem zaangażowania Sił Zbrojnych USA jest zachodni Pacyfik. Najważniejszy potencjał US Army jest obecnie skoncentrowany właśnie tam. Cała reszta to sprawy poboczne. Amerykańskie siły lądowe w Europie to tylko kilka brygad.
Więc kiedy za kilka lat Chiny wykonają jakiś ruch, wzrok Waszyngtonu skieruje się na zachodni Pacyfik. Ukraina zejdzie na dalszy plan, a wy – Polska, Finlandia i kraje bałtyckie z niewielką pomocą Wielkiej Brytanii, Francji i reszty - zostaniecie z Rosją sam na sam.
Rozmawiali Tatiana Kolesnychenko i Michał Gostkiewicz, dziennikarze Wirtualnej Polski
*Dr Frank Ledwidge - ukończył prawo na Uniwersytecie Oksfordzkim oraz uzyskał doktorat z nauk wojennych w King's College London. Przez siedem lat Ledwidge pracował jako prawnik, a przez 15 lat był oficerem Królewskiej Rezerwy Marynarki Wojennej. Służył na Bałkanach oraz w Iraku i Afganistanie. Po zwolnieniu z wojska został cywilnym doradcą rządu brytyjskiego ds. m.in. Afganistanu i Libii. Obecnie wykłada w jednej z największych brytyjskich baz wojskowych - RAF Halton, należącej do Royal Air Force i będącej częścią Portsmouth University. Ledwidge jest autorem kilku książek, w tym "Losing Small Wars" i "Aerial Warfare: A Very Short Introduction".