Ministrantki to nie śląska tradycja
W kościołach w Katowicach, Chorzowie, Bielsku-Białej i Częstochowie ministrantek nie potrzebują. W Sosnowcu widok dziewcząt posługujących do mszy świętych nie jest niczym nadzwyczajnym - czytamy w "Dzienniku Zachodnim".
Dziewczyny w komżach to wciąż rzadki widok w polskich kościołach, bo nawet jeśli znajdą się chętne do pomocy przy ołtarzu, to wiele zależy od tego, w której diecezji, a nawet parafii, zgłosi się ochotniczka. Żadnych szans, a przynajmniej oficjalnej zgody na służbę przy ołtarzu nie mają dziewczęta w archidiecezji katowickiej czy diecezji bielsko-żywieckiej.
Liberalnie do tej kwestii podchodzą natomiast kościelne władze z diecezji sosnowieckiej i samego Sosnowca. Choć, jak same przyznają, nie kanony i teologia mają pierwszeństwo przy podejmowaniu decyzji o naborze dziewcząt do ministrantury. To wynika raczej z miejscowej tradycji.
Od roku 1992, za zezwoleniem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w Kościele, ministrantki zostały oficjalnie dopuszczone do służby. O tym, że Watykan rzeczywiście zaakceptował służbę liturgiczną kobiet, można się przekonać podpatrując sąsiadów ze Słowacji czy Niemiec.
Jako że w Kościele przykład zawsze idzie z góry, wystarczy cofnąć się do pontyfikatu Benedykta XVI, który podczas mszy zapraszał do ołtarza dziewczęta w komżach. Tego rodzaju posługa nie została jednak dopuszczona w archidiecezji katowickiej.