Ma ratować życie, a może zrobić komuś krzywdę. "To fałszywy ratownik medyczny"
Robi zastrzyki. Podaje leki. Jeździ ambulansem. To podobno ratownik medyczny. Podobno, bo kilku faktycznych ratowników twierdzi, że Dominik Gawryszewski nie ma żadnych medycznych uprawnień. Otworzył już trzecią działalność leczniczą. Ma długi. Pozostaje bezkarny.
"Doprowadziłeś do momentu, w którym nie mam co zjeść jutro na obiad."
"No to witam w klubie. Mi dziś też się skończyły pieniądze na paliwo i życie. Nie wiem co zrobić. Ale wiem, że ktoś teraz powinien się oglądać za siebie, jak idzie ulicą."
Dominik Gawryszewski założył w 2016 roku firmę działalności pogotowia ratunkowego VipMed24. Zatrudniał w niej ratowników Kwalifikowanej Pierwszej Pomocy (KPP) oraz ratowników medycznych, którzy na jego zlecenie zabezpieczali imprezy i wydarzenia. To tu pracował mężczyzna, który poinformował nas o sprawie - Tomasz Komorowski, ratownik KPP.
Gawryszewski - jak mówi nasz rozmówca - nie tylko ratowników zatrudniał. Sam pracował jako jeden z nich, chociaż według Komorowskiego nie powinien. - On podawał się za ratownika medycznego, ale, jak się później okazało, nim nie był - wyznaje WP Komorowski. Aby uzyskać tytuł ratownika medycznego należy ukończyć trzyletnie studia. - Gawryszewski poprosił mnie, abym zapisał go na takie studia. Kierunek nie wystartował, więc on tych studiów nie zrobił - wyznaje Komorowski. I dodaje, że Gawryszewski nie ukończył nawet kursu KPP. Wielokrotnie prosił go o pokazanie uprawnień. Nigdy ich nie widział.
Kilku naszych rozmówców wyznaje, że mężczyzna miał wszystkim mówić, że ma uprawnienia uzyskane w Stanach Zjednoczonych. Ale tych dokumentów również nikomu nigdy nie pokazał. - Nawet, gdyby to była prawda, nie są one honorowane w Polsce - dodaje Komorowski. Wirtualna Polska dowiedziała się, że mężczyzna nigdy nie był w Stanach Zjednoczonych. Potwierdził to członek rodziny Gawryszewskiego.
"Nie zna się na dawkach. Bierze ampułkę, łamie i podaje"
Gawryszewski wykonuje wszystkie czynności ratownictwa medycznego. - On nie ma w ogóle pojęcia, co robi - mówi nam Wojtek Woźniak, ratownik medyczny, który również pracował w VipMed24. - Potrafił podać człowiekowi leki nie wiedząc, jak należy to zrobić. Byłem tego świadkiem. Lek, który należało podać w małej ilości, potrafił jeszcze rozcieńczyć. Taka ilość domięśniowo nie powinna być podana. Ponadto nieumiejętne wykonanie takiego zastrzyku mogło doprowadzić do jeszcze większych problemów zdrowotnych - wyznaje Woźniak.
Mężczyzna podający się za ratownika jeździł także na kolonie. Pilnował małe dzieci. - Dzwonił do mnie o 2 w nocy pytając, co podać dziecku i w jakiej dawce. On się na tym nie zna - bierze ampułkę, łamie i podaje. Zgrywa ratownika - mówi kolejny ratownik medyczny zatrudniony przez Gawryszewskiego, Piotr Marciniak.
Marciniak pokazał nam również zdjęcie adrenaliny, która jego zdaniem była przeterminowana (Marciniak pracował u Gawryszewskiego od połowy lipca do połowy września 2017). Adrenalina znajdowała się w torbie ze sprzętem medycznym.
Dominik Gawryszewski w firmie VipMed24 posiadał samochód w leasingu. - On go własnoręcznie okleił, założył na nim niebieskie sygnały świetlne i zrobił z niego ambulans do przewozu krwi. Często ot tak prowadził go na sygnale, nawet raz zdarzyło mu się ze mną, kiedy byłem pasażerem - opowiada Tomasz Komorowski.
- Kiedyś udało mi się zobaczyć dokumenty tego auta - nigdy nie miało prawa poruszać się w ruchu jako pojazd uprzywilejowany, nie miało wbite w dowód montażu czy też pozwolenia na jazdę w takim trybie. On też nigdy nie miał uprawnień do prowadzenia pojazdów uprzywilejowanych - wyznaje ratownik.
Gigantyczne długi
Gawryszewski firmę VipMed24 miał założyć specjalnie pod zabezpieczanie parku trampolin Hangar646. Jak opowiada Komorowski, żaden z pracowników nie miał umowy. - Kiedy o nią dopytywałem, Gawryszewski znajdował wiele wymówek, żeby jej ze mną nie podpisać. Pomyślałem - wiadomo, jak jest w naszym kraju, często pracuje się na czarno - dodaje.
- Minął miesiąc naszej pracy, dostaliśmy część wynagrodzeń. Później Gawryszewski poinformował nas, że hangar ma problemy z płatnościami, że musimy poczekać. Dawał nam 100 czy 200 zł na paliwo czy na jedzenie, abyśmy mogli dojeżdżać do pracy - mówi nam Komorowski.
- Rozmawialiśmy z innymi pracownikami zatrudnionymi przez Hangar. Oni twierdzili zgodnie, że najpóźniej pierwszego dnia miesiąca mają pieniądze na koncie. Poszliśmy do szefa hangarów i ten powiedział, że przelewa pieniądze regularnie Gawryszewskiemu. Współpraca została zakończona, a my pieniędzy do dziś nie zobaczyliśmy - stwierdza Komorowski.
- Gawryszewski oszukiwał kogo się dało i ile się dało. Zatrudniał głównie młodych ludzi, obiecywał kokosy i dużo zleceń, to wszystko było kłamstwem. Do tej pory nie wypłacił mi ponad 2 tys. złotych - wtóruje Komorowskiemu Woźniak.
Słup do ratowania VipMed24
Właściciel VipMed24 miał zacząć szukać sposobów na ratowanie firmy, która według byłych pracowników tonęła w długach. Tu pojawia się Krzysztof Zawadzki, który został wspólnikiem Dominika Gawryszewskiego.
- Dominik namówił mnie, żebym założył firmę. Zgodziłem się, firma nazywała się K-Med. Ale ja widniałem tylko w papierach. Nie zarządzałem nią. To była firma, która miała spłacić długi Gawryszewskiego. Wziąłem kredyt, w tym momencie mam około 20-30 tys. długu - wyznaje w rozmowie z WP. - Mieliśmy zatrudniać ludzi, ale wszyscy się zorientowali, że coś jest nie tak i zatrudniliśmy tylko trzy osoby - dodaje.
Gawryszewski miał szukać pomocy także u innych znajomych. Maciej Rudnicki, który zna go od lat mówi, że został przez niego oszukany na kilkanaście tysięcy złotych. - Wziął ode mnie pożyczkę na ratowanie tej firmy. Ja nie wiedziałem, że ona była w takim stanie. Próbował też przepisać na mnie tę zadłużoną firmę - wyznaje Rudnicki.
Firma założona na matkę
Firma VipMed24 upadła. Ale powstała nowa - Mediq Group Polska - zarejestrowana na matkę Gawryszewskiego. O pracy w niej opowiada nam Piotr Marciniak, ratownik medyczny.
- Dostałem zlecenie na obstawę meczu piłki nożnej. Wtedy poznałem Dominika Gawryszewskiego. Obiecywał stałe zatrudnienie na okres wakacyjny oraz dość atrakcyjne wynagrodzenie. Współpraca się rozwijała, dostałem pierwszą wypłatę. Wszystko wydawało się być w porządku - mówi Marciniak.
- Później Dominik zaczął tłumaczyć się, że pieniądze były na koncie, ale przez przypadek oddział banku zabrał wszystko na wypłaty. Po kolejnych dniach zaczął twierdzić, iż konta zablokował mu Urząd Skarbowy. Następnie, że PIP. Nie otrzymałem wynagrodzenia za około dwa miesiące pracy. Wtedy też zawiesiłem współpracę oraz zażądałem wypłaty - wyjaśnia ratownik medyczny. Mężczyzna złożył pozew do sądu pracy. Sprawę wygrał - Sąd Rejonowy dla Warszawy Pragi-Południe zasądził na rzecz Marciniaka 9,5 tys. zł za dwa miesiące pracy. Od prowadzącej działalność, czyli nie od Gawryszewskiego, a od jego matki.
Jak mówią ratownicy, Gawryszewski miał grozić im pozwami za "oczernianie wizerunku firmy". Dodają, że obwiniał ich, że właśnie przez takie działanie ludzie nie otrzymują wypłat.
Zabawa lekami: "zobaczysz, fajne uczucie"
W Mediq Group Polska Gawryszewski zatrudnił również Wojtka Jędrzejczaka. Chłopak miał wówczas 16 lat. Nie miał żadnych uprawnień. W firmie odbywał praktyki-przesłał nam umowę zawartą z Gawryszewskim. - W umowie zapisano, że powinienem zawsze być pod opieką prowadzącego praktyki. W praniu niestety często zostawałem sam - opowiada nam 17-letni Wojtek.
Wojtek mówi, że był świadkiem niepokojącej sytuacji. - To było jedno z najbardziej absurdalnych zdarzeń. Dominik i jego kolega wkuwali się sobie nawzajem "powiększając swoje zdolności" - wyznaje chłopak. Jego też namówili do "zabawy". - Podali mi metodą domięśniową Lidokainę bez podania większego powodu w słowach "to tylko znieczulenie, zobaczysz, fajne uczucie" - zdradza 17-latek.
- Miałem szczęście, że nie spowodowało to uszczerbku na zdrowiu - dodaje.
Osoby, z którymi rozmawialiśmy, informują nas, że Gawryszewski działa teraz w firmie Medical4Life. Została ona założona na jego kolegę.
Policja i prokuratura umywają ręce
Tomasz Komorowski zgłosił sprawę podszywania się pod ratownika medycznego policji. - Pokazałem fałszywe wizytówki, pieczątki, karty MCR - mówi. Sprawa została przekazana do prokuratury.
- Postępowanie w tej sprawie zostało zakończone wydaniem w dniu 14 listopada 2018r. postanowienia o odmowie wszczęcia dochodzenia wobec braku danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełnienia czynu zabronionego - informuje nas Marcin Saduś, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga.
- Podstawą odmowy wszczęcia postepowania było brak podstaw do przyjęcia, iż wskazana przez zawiadamiającego firma prowadzi działalność w sposób bezprawny, a jej działania narażają osoby trzecie na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. W zakresie roszczeń zawiadamiającego z tytułu zaległego wynagrodzenia za pracę wskazano, iż właściwym w tym zakresie jest sąd pracy - dodaje rzecznik prasowy. - Ja zgłaszałem sprawę jego podszywania się pod ratownika, nie oszustw finansowych, więc nie wiem, skąd to uzasadnienie - komentuje Komorowski.
Pokrzywdzeni będą zgłaszać sprawę ponownie. Tym razem zapowiadają pozew zbiorowy.
Nie chciał udostępnić dokumentów
Poprosiliśmy Dominika Gawryszewskiego o odniesienie się do stawianych mu zarzutów. "Od kilku lat to słyszę kim ja jestem/byłem, a jakoś dyżury wykonuję czy w państwowym systemie czy prywatnych podmiotach. Nigdy nie zostały podjęte przeze mnie czynności, które nie mieściłyby się w szczegółowym wykazie "co nam wolno, a czego nie". Firma, w której pracuję, posiada kilka samochodów aurisów i sprinterów. Wszystkie posiadają normy, które muszą mieć" - napisał.
"Podmioty, które prosiły o wykazy moich uprawnień, otrzymują je regularnie" - dodał. W związku z tym poprosiliśmy Gawryszewskiego o przesłanie nam tych dokumentów, m.in. dyplomu ratownika medycznego oraz zezwoleń na kierowanie pojazdem uprzywilejowanym. Odpowiedział: "Moje osobiste dokumenty i dyplomy otrzymują instytucje, które na wniosek sądu i PIP o nie proszą. Państwo nie są żadną stroną w żadnej prowadzonej aktualnie sprawie".
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl