Ktoś ma "haki" na ministra sportu? Bortniczuk otrzymywał podejrzane SMS‑y
Kamil Bortniczuk może być szantażowany. Polityk miał otrzymywać SMS-y od osób twierdzących, że są w posiadaniu informacji i nagrań, które mogą skompromitować nowego ministra sportu.
O sprawie informuje Radio Zet. Wszystko zaczęło się na przełomie 2016 i 2017 roku. Kamil Bortniczuk był wówczas dyrektorem gabinetu Jarosława Gowina, ówczesnego ministra nauki i szkolnictwa wyższego. Obecny minister sportu miał wtedy przez około rok mieszkać w hotelu należącym do Bartłomieja Czerneckiego, który był jego "kolegą ze szkolnej ławki". Biznesmen zaoferował mu wówczas wynajem po zaniżonej stawce.
Czernecki zapewnia, że jego jedyną intencją była chęć pomocy dobremu koledze. - Kamil zarabiał jako dyrektor 5-6 tys. złotych brutto. Biorąc pod uwagę utrzymanie rodziny plus odległości od domu, to była trudna robota - mówi w rozmowie z Radiem Zet.
Według niego Bortniczuk płacił 1500 zł miesięcznie. Biznesmen zapewnia, że na wszystko są faktury. Z kolei sam Bortniczuk twierdzi, że miesięczna stawka wynosiła 1000 zł, płacone "do ręki" Czerneckiego.
Zobacz też: PE odmówił Morawieckiemu. Polityk PiS zniesmaczony
Kilka miesięcy później, już po wyprowadzeniu się z hotelu swojego kolegi, polityk miał w nim zorganizować wystawne urodziny, które kosztowały nawet 10 tys. zł.
Miejsce to jednak nie cieszyło się dobrą sławą. W hotelu miało dojść do siłowych rozwiązań między Czerneckim, a osobą roszczącą sobie prawo właścicielskie do nieruchomości. Wynajęta grupa miała nawet siłą wyrzucić biznesmena z hotelu. Ten jednak nie dał za wygraną i wynajął własnych ochroniarzy, którzy pozbyli się intruzów.
Śledztwo w tej sprawie prowadzi prokuratura. W sierpniu 2020 roku Czernecki otrzymał zarzut czynnej napaści na policjanta oraz kradzieży dwóch samochodów, za co sąd skazał go na karę 8 miesięcy więzienia. Czernecki utrzymuje, że został wrobiony.
Bortniczuk miał pomóc w umówieniu spotkania z wiceministrem
Według Radia Zet w hotelu Czerneckiego dochodziło też do spotkań policjantów, współpracowników służb oraz biznesmenów mających nierzadko problemy z prawem. Jednym z nich miał być Tomasz S., któremu Bortniczuk miał pomóc skontaktować się z ówczesnym wiceministrem resortu sprawiedliwości Patrykiem Jakim.
Bortniczuk zapewnia, że późniejsze kontakty z Tomaszem S. były "sporadyczne". Zaprzecza też, jakoby wspólnie biesiadowali.
Jednak według Czerneckiego, istnieje "grupa hakowa", która ma nagrania z wielu wspólnych imprez. - Widziałem niektóre z tych filmów. Widziałem je w prokuraturze i dotyczyły mnie. Jeżeli mają na mnie, to mają też na Bortniczuka. No proste - mówi.
Radio Zet dotarło do SMS-ów, jakie rok temu miał otrzymać Bortniczuk. "Panie pośle, może się pan ze mną nie spotkać, ale Czernecki opowiada organom ścigania, kto u niego w hotelu mieszkał za darmo i komu płacił łapówki. Oczywiście mnie to guzik obchodzi, ale będzie z tego dym" - napisał nadawca.
"Proszę Pana. Ja się żadnych zeznań nie obawiam. Żadnych łapówek nigdy nie brałem. Za darmo nigdzie nie spałem. Nie widzę powodu, aby się w takich sprawach z kimkolwiek spotykać" - odpisał mu Bortniczuk.
"Ok, ciekawe czy służby też tak pomyślą. Za dużo było świadków. Mnie to rzeczywiście guzik obchodzi" – odpowiedział nadawca tajemniczych SMS-ów.
- SMS, który otrzymałem w 2020 roku, był dla mnie próbą wbicia klina między mnie a Bartka Czerneckiego przez jego wrogów. Dla mnie to była marginalna sprawa. Ktoś pisał o rzeczach, które nie miały miejsca, niespecjalnie się tym przejąłem, miałem wtedy na głowie dużo wydarzeń politycznych – komentuje dziś całą sprawę Bortniczuk.
Dodaje, że sprawy nie zgłosił organom ścigania, choć - jak mówi - "jeszcze się nad tym zastanowi".
Przeczytaj też:
Źródło: Radio Zet