Jak wygrywa Iran
Iran przeżywa obecnie okres świetności. Po przeszło dziesięcioletniej dyplomatycznej izolacji i sankcjach gospodarczych, regionalna równowaga sił już przechyla się na jego korzyść. Aby stworzyć choć pozory stabilizacji na Bliskim Wschodzie, USA muszą wyjść poza ugodę nuklearną z Teheranem i opracować wraz ze wszystkimi zainteresowanymi stronami wspólny system bezpieczeństwa.
30.04.2015 | aktual.: 30.04.2015 13:27
W 2003 roku Stany Zjednoczone - które wraz ze swoimi natowskimi sojusznikami już okupywały Afganistan - obaliły rząd Saddama Husajna w Iraku i zniszczyły jego armię. Irańscy przywódcy, w obawie przed zacieśniającym się okrążeniem, nie tracili czasu i podsunęli Zachodowi łakomy kąsek: pomoc w rozwiązaniu wszystkich spornych kwestii w regionie, od rozwoju broni atomowej - de facto wstrzymali swój nuklearny program zbrojeniowy - po bezpieczeństwo regionalne, w tym izraelsko-palestyński proces pokojowy, oraz wsparcie Teheranu dla Hezbollahu i Hamasu.
Ostatnie porozumienie w sprawie irańskiego programu nuklearnego przynosi jednak odwrotny efekt. Choć umowa spowolni irański program prac nad bronią jądrową, nie powstrzyma - a tym bardziej nie zadowoli - imperialnych ambicji tego reżimu w regionie. By je zaspokoić, irańskie władze wydały miliardy dolarów i ucierpiały z powodu dotkliwych sankcji. W rezultacie porozumienie ramowe powoduje strategiczny chaos w już i tak niespokojnym regionie. Przyszłość, w której regionalne mocarstwa, takie jak Turcja, Egipt i Arabia Saudyjska (współpracująca blisko z Pakistanem w kwestiach nuklearnych), będą dysponować potencjałem atomowym, wydaje się bliższa niż kiedykolwiek.
Okres świetności
Iran przeżywa obecnie okres świetności. Po przeszło dziesięcioletniej dyplomatycznej izolacji i sankcjach gospodarczych jego status jako mocarstwa nuklearnego został właściwie uznany. Co więcej, kraj ten doprowadził do tego, że Stany Zjednoczone porzuciły marzenia o zmianie irańskiego reżimu i zaczęły tolerować islamską teokrację, do której czują odrazę.
Regionalna równowaga sił już przechyla się na korzyść Iranu. W Libanie, Palestynie i Syrii wysłannicy Teheranu wygrywają z ugrupowaniami, którym poparcia udzielają Saudyjczycy. A rebelianci Huti, popierani przez Iran, nadal kontrolują Jemen mimo saudyjskich nalotów. Irańscy przywódcy mogą podziękować za taki stan rzeczy George'owi W. Bushowi. W 2003 roku obawiali się skutków bliskowschodnich konfliktów wywołanych polityką jego rządu, ale ostatecznie Iran stał się najbardziej wpływowym graczem w Iraku. Jak zauważają saudyjscy dyplomaci, irańskie bojówki walczą z Państwem Islamskim głównie w zdominowanych przez sunnitów regionach położonych na północ i na zachód od Bagdadu, chcąc w ten sposób wzmocnić kontrolę nad Irakiem.
Oczywiste zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego skłoniło również USA do porzucenia planów obalenia syryjskiego dyktatora Baszara al-Asada, najważniejszego sprzymierzeńca Iranu w regionie. W istocie USA weszły w sojusz z Hezbollahem, głównym zagranicznym stronnikiem Iranu, który wraz z siłami Asada walczy przeciwko zagranicznym dżihadystom. Jednocześnie relacje Ameryki z jej tradycyjnymi arabskimi sojusznikami - konserwatywnymi sunnickimi reżimami panującymi w regionie - pogarszają się, w dużej mierze z winy prezydenta Baracka Obamy, który nie potrafił podjąć odpowiednich kroków w następstwie Arabskiej Wiosny. Przedstawione przez niego gwarancje bezpieczeństwa okazały się niewystarczające do przywrócenia zaufania (gwarancje bezpieczeństwa są w końcu zawsze sprawą domyślną).
Prosty przekaz dla wrogów Iranu
Dla wrogów Iranu przekaz płynący z porozumienia ramowego jest prosty: chrońcie swoje kluczowe interesy, nie oglądając się na USA. I dokładnie tak postępują kraje takie jak Egipt czy Arabia Saudyjska, tworząc panarabskie siły zbrojne, których celem jest zwalczanie irańskich wpływów w regionie. Podobnie jak dyskretne kontakty ze służbami specjalnymi Izraela, który już uznał się za kolejną ofiarę porozumienia w sprawie irańskiego programu nuklearnego.
W tym skomplikowanym układzie trzeba również brać pod uwagę Turcję. Prezydent Recep Tayyip Erdogan, który podczas zeszłorocznej wizyty w Teheranie nazwał Iran swoim "drugim domem", oskarżył ostatnio Republikę Islamską o "próbę zdominowania regionu". W rezultacie Turcja wspólnie z Arabią Saudyjską popiera Front al-Nusra, syryjską odnogę Al-Kaidy, która przejęła Idlib, zadając Asadowi pierwszą poważną klęskę militarną od kilku miesięcy. Jednak niedawna postawa Turcji - w tym zaskakujący apel Erdogana, by skończyć z postimperialnym podziałem Bliskiego Wschodu, i faktyczne oddanie Państwu Islamskiemu kurdyjskiego miasta Kobani, tuż przy granicy syryjskiej - zniechęca regionalne mocarstwa sunnickie do zacieśniania stosunków z Ankarą.
Niebezpieczna gra Netanjahu
Jednak żaden z regionalnych liderów nie postępuje w sposób tak niebezpieczny jak izraelski premier Benjamin Netanjahu. W Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu ostrzegł, że Iran chce "zniszczyć państwo żydowskie". Dokonując takiego wulgarnego porównania, przypominał bardziej przełożonego żydowskiego getta, które ma wkrótce zgładzić podburzony tłum niż jak premier najpotężniejszego kraju na Bliskim Wschodzie.
Bodaj najlepszym dowodem na brak poczucia samoświadomości Netanjahu są jego relacje z Obamą. Oczekuje, że USA zagwarantują Izraelowi parasol bezpieczeństwa na wypadek irańskiego ataku, a jednocześnie niezdarnie stara się wprowadzać swe porządki na podwórku politycznym Obamy i zawiązuje sojusze z jego oponentami.
W istocie Netanjahu wykazuje zupełny brak zrozumienia problemu, przed jakim stoi Iran. Jego sednem nie jest zagrożenie istnienia państwa, lecz fragment szerszej walki o regionalną dominację. Zamiast angażować się w bezsensowną kampanię mającą na celu storpedowanie porozumienia nuklearnego, izraelski premier powinien skupić się na konsekwencjach wzrostu znaczenia Iranu. To status geopolityczny tego kraju, a nie jego nuklearne plany mają znaczenie.
Problem zastępczy
Rzecz jasna Netanjahu celowo wyolbrzymia irańskie zagrożenie, by odsunąć uwagę od prawdziwych problemów Izraela - w szczególności od nieustannego konfliktu z Palestyną. Grzechy okupacji może jednak ukryć tylko na chwilę. Jeżeli kwestia palestyńska nie zostanie rozwiązana szybko, nie będzie żadnego trwałego sojuszu z "umiarkowanymi" państwami sunnickimi, wymierzonego w Iran.
Aby stworzyć choć pozory stabilizacji na Bliskim Wschodzie, USA muszą wyjść poza ugodę nuklearną z Iranem i opracować wraz ze wszystkimi zainteresowanymi stronami wspólny system bezpieczeństwa. Taka inicjatywa będzie wymagała od USA odzyskania zaufania u swoich sojuszników w regionie. Tak naprawdę najważniejsze pytanie nigdy nie brzmiało: kiedy Iran wyprodukuje broń nuklearną, ale jak włączyć go w stabilny system bezpieczeństwa regionu, zanim to uczyni.
Szelomo Ben Ammi - były minister spraw zagranicznych i minister bezpieczeństwa wewnętrznego Izraela. Pełni funkcję wiceprezesa fundacji Toledo International Center for Peace. Jest autorem książki "Scars of War, Wounds of Peace: The Israeli-Arab Tragedy" ("Blizny wojny, rany pokoju: Tragedia izraelsko-arabska").
Śródtytuły pochodzą od redakcji.