Jak politycy pomagają konkurencji, czyli o błędach w kampanii [OPINIA]

Tyle się mówi o tym, że ludzie są wobec siebie niechętni, nieżyczliwi; że wrogo się do siebie odnoszą i nie są bezinteresowni. Szczególnie ma to dotyczyć polityków. Ale polscy przedstawiciele jednego z najstarszych zawodów świata są zaprzeczeniem tych opinii. Co rusz sprawiają prezenty swoim konkurentom.

Donald Tusk
Donald Tusk
Źródło zdjęć: © East News | Wojciech Strozyk/REPORTER
Marek Migalski

03.09.2023 | aktual.: 03.09.2023 16:55

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Ostatni przykład - wystawienie przez PO na swoich listach Romana Giertycha. Tygodniami nikt się do niego nie chciał przyznać przy ustalaniu "paktu senackiego", a tu nagle już samodzielnie wychodzi na scenę Donald Tusk i krzyczy: "mój ci on jest!", i ogłasza jego start w świętokrzyskim. Czyniąc tym samym prezent lewicy.

Bo przecież jest jasne, że pan mecenas podziała na tysiące kobiet, które chciały oddać głos na KO, jak płachta na byka. A zaraz potem, jak dzwonek alarmowy, by nie popierać listy, na której znalazł się ten akurat kandydat. Bo pomijając jego przeszłość (do zmiany poglądów każdy ma prawo, czego jestem osobiście dobrym dowodem), to przecież pan mecenas jest skrajnym konserwatystą, który o prawach kobiet, a także osób LGBT, raczej nie wypowiada się z entuzjazmem.

Co więcej, jego nominacja stawia pod znakiem zapytania wiarygodność samego Tuska, bo przecież dobrze pamiętamy, jak solennie zapewniał, że na listach KO nie znajdzie się nikt, kto nie popiera prawa kobiety do dokonania aborcji do 12. tygodnia ciąży. Jako żywo pan mecenas do takich osób nie należy i wielokrotnie dawał świadectwo temu, że w tej materii nic go nie odróżnia od polityków PiS czy Solidarnej Polski, mimo ostatniej deklaracji.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Tak czy siak sytuacja niezręczna, prawda? Na pewno skorzysta z niej lewica, do której odpłyną tysiące głosów kobiet, ale nie tylko, bo także mężczyzn dostrzegających w tym wszystkim problem. I dlatego nie można potraktować nominacji Giertycha inaczej, niż jako prezentu ze strony Tuska dla Czarzastego, Biedronia i Zandberga.

Ale przecież oni także nie są niewdzięcznikami i przed tygodniem dokonali podobnie miłego gestu wobec KO. Co więcej, mam wrażenie, że ta roszada z byłym liderem Ligi Polskich Rodzin może być ze strony szefa PO formą podziękowania za to, o czym teraz piszę.

Co mam na myśli? Przejęcie przez polityków lewicy Jany Szostak, która została usunięta z list KO za stwierdzenie, że kobieta ma prawo dokonania aborcji… aż do samego końca trwania ciąży! I to bez żadnych wskazań lekarskich, które mogłyby sugerować zagrożenie jej życia lub zdrowia.

Czyli - żeby to do wszystkich dotarło - pani Szostak uważa, że każda kobieta może w ósmym miesiącu ciąży zażądać skrobanki, a lekarz powinien to ochoczo wykonać. Rodzi się (nomen omen) pytanie, czy prawa do zabicia płodu kończy się - w opinii autorki tych przemyśleń - w chwili porodu, czy jednak trwa także po nim. Bo przecież byłoby absurdem logicznym, gdyby pani Szostak dawała matce prawo do zabicia ośmiomiesięcznego płodu przebywającego w jej łonie, ale odmawiała prawa do uśmiercenia siedmiomiesięcznego wcześniaka, który już jest w inkubatorze, prawda?

Dość makabrycznych żartów (choć nie ja zacząłem). Prawda jest taka, że osoba wypowiadająca na głos postulat prawa do aborcji do chwili porodu (bez wskazań medycznych), powinna przestać być traktowana poważnie jako uczestnik debaty publicznej. A co się dzieje w Polsce? Jest ona natychmiast wsadzana na listę lewicy! Czyż nie jest to dowód na życzliwość jej liderów wobec PO, której władze wyrzuciły panią Szostak z grona swoich kandydatek? Oczywiście, że jest i tylko robieniem sobie uprzejmości można tłumaczyć takie zachowanie i decyzję.

Inne partie i politycy nie pozostają w tyle i także biorą udział w obdarowywaniu swej konkurencji prezentami. Oto Szymon Hołownia twierdzi, że Trzecia Droga nie chce wywrócić stolika, przy którym siedzą Tusk i Kaczyński, lecz jedynie go posprzątać. Prawda, że to bardzo miłe? Pytanie tylko dlaczego ktoś miałby zagłosować na taką "partię kelnerów"?

Z kolei liderzy Konfederacji także uznali, że za dobrze im idzie i nie jest to fair wobec konkurentów. Dlatego Sławomir Mentzen zgodził się wyjść z TikTok-a i na żywo podebatować z jakimś innym politykiem. W starciu tym został zmiażdżony, a rolę walca odegrał Ryszard Petru. Jak nie docenić tej bezinteresowności, która szybko znalazła swoje odbicie w spadku notowań Konfederacji? Żeby było jasne - nie tylko pan Mentzen miał w tym udział, inni liderzy też nie próżnowali, dzieląc się z szeroką publicznością swoimi "przemyśleniami" na temat kobiet, Żydów, jedzenia psów czy wpływu masonerii na dzieje świata.

No dobrze, trochę kpię z tym robieniem sobie prezentów, bo wiadomo, że politycy poszczególnych partii nie robią tego intencjonalnie, lecz zdarza im się po prostu zrobić coś głupiego, co pomaga konkurencji. Przytrafia się w sumie każdej formacji i każdemu politykowi.

Wybory wygrywają ci, którzy tych błędów popełnią mniej lub ich błędy mają mniejszy ciężar gatunkowy. Śledząc bacznie kampanię, zwracajmy uwagę właśnie na tego typu wydarzenia - nie na piękne spoty, udane akcje, robione na bogato "eventy", lecz na wpadki i potknięcia. Po ich liczbie i znaczeniu szybciej będzie można odróżnić przyszłych wygranych od przegranych.

Dla Wirtualnej Polski Marek Migalski

* Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wybory 2023wybory parlamentarne 2023kampania
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (720)