Anty-PiS w trzech blokach? [OPINIA]
Niepostrzeżenie zakończyła się dyskusja o kształcie, w jakim opozycja powinna pójść do wyborów. Tyle się o tym mówiło, tylu argumentów użyto, a gdy ostatecznie (o tym, czy aby na pewno na końcu tekstu) okazało się, że demokratyczny anty-PiS startuje w trzech blokach, jakoś mało kto to odnotował. A szkoda, bo jest o czym nadal debatować - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Marek Migalski.
13.08.2023 | aktual.: 04.10.2023 12:09
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W ciągu pierwszych kilkudziesięciu godzin po ogłoszeniu przez prezydenta daty elekcji parlamentarnej, swoje komitety zarejestrowały Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga (czyli sojusz PSL i PL2050) oraz Nowa Lewica. Czyli wybrano jeden z czterech modeli, jakie były możliwe. Przypomnę je w nieprzypadkowej kolejności:
- Dwa bloki: KO/PSL/PL2050 oraz (osobno) Lewica
- Jedna lista wszystkich ugrupowań
- Trzy bloki: KO, Trzecia Droga oraz Lewica
- Cztery bloki: KO, PSL, PL2050 oraz Lewica
Jak widać, wybrano trzecie rozwiązanie, które wydaje mi się prawie najgorsze z punktu widzenia możliwości odsunięcia PiS od władzy. Prawie, bo zupełnie beznadziejny byłby czwarty model.
Teraz już chyba wiadomo, dlaczego napisałem, że kolejność jest nieprzypadkowa. Największe prawdopodobieństwo odesłania na polityczną emeryturę Jarosława Kaczyńskiego dawał pierwszy układ, a pewność, że zostanie on u władzy ostatni.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Warto więc zapytać, dlaczego liderzy anty-PiS-u nie zdecydowali się na dwa pierwsze scenariusze, a wybrali taki, który daje szansę na pokonanie Zjednoczonej Prawicy, ale bez gwarancji na taki sukces. Myślę, że odpowiedzi są dwie: ambicje części przywódców opozycji oraz ich przekonanie, iż październikowe wybory są tylko przygrywką do kolejnego prawdziwego starcia, które nastąpi za kilka miesięcy.
Kosiniak chce zagrać o najwyższą stawkę
W pierwszym przypadku chodzi szczególnie o ambicje Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza. Lider PL2050 nie chciał znaleźć się na jednej liście z Donaldem Tuskiem, bo oznaczałoby to de facto koniec jego projektu i przyznanie się do osobistej klęski (a także zamknęło możliwość ubiegania się o prezydenturę w 2025 roku).
I Hołownia miał w tym rację – dzielnie walczył przez ostatnie trzy lata o swoją podmiotowość, a start ze wspólnej z PO listy byłby w jakimś sensie końcem tego snu o niezależności. Można go za to krytykować, ale należy zrozumieć.
Nieco inne kalkulacje miał prezes PSL – on chciał samodzielnego startu, bo rozumie, że po niezależnym wejściu do Sejmu będzie mógł zagrać o najwyższą stawkę, czyli o fotel premiera.
W rządzie z PO, PL2050 i Lewicą lub… z PiS. Byłoby to niemożliwe w przypadku startu w dwóch pierwszych modelach. I choć uważam, że osobiście Kosiniakowi-Kamyszowi zdecydowanie bliższe jest myślenie o współrządzeniu z obecną opozycją, to część jego kolegów nie miałaby niczego przeciw sprawowaniu władzy wespół z PiS.
A nawet jeśli nie, jeśli liderom PSL nie chodzi o tworzenie gabinetu z politykami ZP, to samodzielny start daje im demokratyczny mandat do straszenia tym scenariuszem partnerów z opozycji i do walki o premierostwo dla prezesa ludowców (lub co najmniej o więcej ministerstw dla Stronnictwa w nowym rządzie). I podobnie jak w przypadku Hołowni można to moralnie potępiać, ale trzeba zrozumieć.
Przedterminowe wybory? Już zaczęli kalkulować
A drugi z wymienionych przeze mnie powodów, które wyjaśniają wybór prawie najgorszego kształtu opozycyjnych list? Jest nim przekonanie liderów anty-PiS-u, że październikowe starcie będzie niekonkluzywne, czyli mówiąc bardziej zrozumiale, że w jego efekcie nie powstanie stabilny rząd, zatem w perspektywie kilku miesięcy odbędą się przedterminowe wybory.
Nie warto więc rezygnować ze swej podmiotowości, z możliwości zaprezentowania się szerszemu elektoratowi, bo wiosną lub jesienią 2024 roku i tak trzeba będzie raz jeszcze pójść do lokali wyborczych. W tym świetle elekcja 15 października jawiłaby się jako prawybory lub prewybory, a nie ostateczne starcie na śmierć i życie.
Taka kalkulacja nie jest pozbawiona podstaw – wszak dzisiejsze sondaże wskazują na remis między obozem demokratycznym (wymienione powyżej partie) a niedemokratycznym (czyli Zjednoczona Prawica i Konfederacja).
Jeszcze wszystko może się zdarzyć
Przywódcy tej ostatniej formacji powtarzają, że nie mają zamiaru tworzyć rządu z PiS, czyli mówiąc inaczej uprzedzają, iż nie powstanie większościowy gabinet. I nawet jeśli to tylko kampanijna "ściema" i po wyborach jednak zagłosują za mniejszościowym gabinetem PiS-u lub (co według mnie jest nawet bardziej prawdopodobne) za mniejszościowym gabinetem dzisiejszej opozycji, to i tak sytuacja będzie dynamiczna, a perspektywa przedterminowych wyborów w 2024 roku realna.
I to właśnie może być drugi powód, dla którego liderzy anty-PiS-u zdecydowali się na wariant trzech bloków, czyli taki, który daje szansę na odsunięcie ZP od władzy, ale bez gwarancji tego procesu.
Wróćmy na koniec do zaanonsowanego na wstępie nieostatecznego rozstrzygnięcia o liczbie komitetów, jakie wystawi opozycja 15 października. Bo choć prawdą jest, że zarejestrowano trzy wspomniane, to przecież jeszcze do 28 sierpnia wszystko może się zdarzyć.
Gdyby sondaże zaczęły wyglądać dla anty-PiS-u katastrofalnie, istnieje prawdopodobieństwo, że jednak Tusk, Hołownia, Kosiniak-Kamysz i Czarzasty usiądą na rozmowach ostatniej szansy i zdecydują się na któryś z dwóch pierwszych modeli.
Dla pełnego obrazu trzeba rozważyć i taki scenariusz, ale mówiąc szczerze, szanse na jego zaistnienie oceniam tak nisko, jak to, że Kaczyński ostatecznie okaże się Zosią.
Prof. Marek Migalski* dla Wirtualnej Polski
* Marek Migalski jest politologiem, prof. Uniwersytetu Śląskiego, byłym europosłem (2009-2014), wydał m.in. książki: "Koniec demokracji", "Parlament Antyeuropejski", "Nieudana rewolucja. Nieudana restauracja. Polska w latach 2005-2010", "Nieludzki ustrój", "Mgła emocje paradoksy", "Naród urojony".