Pompując temat bezrobocia, PiS stąpa po cienkim kampanijnym lodzie [OPINIA]

Odmienianie nazwiska Donalda Tuska przez najgorsze polityczne przypadki to jeden z leitmotivów obecnego etapu kampanii PiS. Tym razem partia Jarosława Kaczyńskiego do karykaturalnego obrazu lidera opozycji dodaje jeszcze emblemat z napisem: "bezrobocie". I stąpa po cienkim kampanijnym lodzie.

Spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami
Spotkanie Jarosława Kaczyńskiego z wyborcami
Źródło zdjęć: © East News | Filip Naumienko/REPORTER
Sławomir Sowiński

28.08.2023 | aktual.: 11.09.2023 13:03

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

"Tusk znaczy bezrobocie" - tak politycy PiS zdefiniowali kolejną już aktualizację kampanijnego polowania na negatywne emocje związane z rządami PO-PSL. I choć na pierwszy rzut oka pomysł, by niskie dziś bezrobocie skonfrontować z tym sprzed 10 lat, wydaje się dość zgrabny, to w konsekwencji może przynieść obozowi władzy przykre niespodzianki.

Podejmując bowiem dość abstrakcyjny dziś dla wielu Polaków problem braku pracy, wypromować można, mimo woli, na samym finiszu kampanii, znacznie dziś realniejszą, i dla PiS trudniejszą, kwestię właściwego pracy doceniania.

Polowanie na wizerunek byłego premiera

Do nerwowego, a czasem dość brutalnego w swym wyrazie, kreślenia przez obóz władzy negatywnego wizerunku Tuska zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Każdy, kto posłucha rządzących polityków lub ich akolitów, dowie się, że były premier to w istocie - świadomy lub nie - zausznik Niemiec, Rosji czy Brukseli, zdrajca narodowego interesu, polityk pozbawiony merytorycznych czy moralnych kompetencji lub - jak był to łaskaw określić lider obozu władzy - "czyste zło". Bez wielkiej przesady można nawet powiedzieć, że owo odmienianie nazwiska byłego premiera przez najgorsze polityczne przypadki to właściwie jeden z leitmotivów obecnego etapu kampanii PiS.

Tyle tylko, że ten osobliwy polityczny rym już się wyborcom osłuchał, nie przynosząc PiS wielkich sondażowych zysków. I - co ważniejsze - nie powstrzymując awansu Tuska w ostatnich rankingach zaufania do polityków.

Bieda versus bezpieczeństwo

Na tym tle koncept, by do negatywnego, a chwilami już karykaturalnego obrazu lidera opozycji dodać jeszcze emblemat z napisem "bezrobocie", może nawet wydawać się świeży. Dobrze rezonuje w pamięci mieszkających poza wielkimi miastami wyborców PiS, dla których brak pracy kilka czy kilkanaście lat temu był realnym problemem, a czasem przyczyną prawdziwych dramatów. Co więcej, hasło "bezrobocie" dobrze rekonstruuje i przypomina także szersze poczucie niepewności, braku stabilności materialnej czy zwiększającego się dystansu wobec warunków życia wielkomiejskiego, jakiego przez długie lata transformacji doświadczało wielu mieszkańców Polski gminnej czy powiatowej.

I nawet jeśli niski dziś 5-proc. poziom bezrobocia jest w dużej mierze naturalnym efektem zmian demograficznych, a w niektórych powiatach ciągle raportuje się jego stan na poziomie kilkunastu procent, to z punktu widzenia kampanii sprawa ta jest łatwa do zakomunikowania. Zdaje się podważać polityczne kompetencje byłego premiera, a także pozwala kreślić ulubiony przez PiS kontrast: bieda z czasów PO versus bezpieczeństwo socjalne "dobrej zmiany".

Druga, mniej wygodna strona medalu

A jednak nie ma wcale pewności, że ten właśnie wątek kampanii okaże się dla PiS - mówiąc potocznie - skutecznym samograjem.

Po pierwsze bowiem przy całym jej społecznym znaczeniu, w rozwijającym się i jednocześnie starzejącym społeczeństwie polskim, sprawa ta ma coraz bardziej wymiar historyczny. Nawet zatem wyborcy PiS, także ci mieszkający z daleka od wielkich miast, coraz lepiej rozumieją, że prawdziwym problemem nie są dziś setki tysięcy czy miliony ludzi bez pracy, ale odwrotnie - coraz większa potrzeba tych, którzy są gotowi i mogą pracować.

Co więcej, ta pilna potrzeba przekłada się dziś zapewne na dość liberalną politykę obecnego obozu władzy w zakresie legalnych czasowych migracji zarobkowych i - jak zauważył prof. Maciej Duszczyk - rekordowo dużą na tle Unii liczbę pierwszych pozwoleń na pobyt w Polsce dla obywateli innych państw w 2022 roku.

I choć z punktu widzenia ekonomii działania takie wydają się uzasadnione, to ich wydźwięk polityczny uderza w samo centrum generalnie niechętnego migracjom przesłania PiS. Opozycja pokazała kilka tygodni temu, że w sprawie tej wewnętrznej sprzeczności potrafi PiS doskonale punktować. Nie ma więc powodu, by nie powtórzyła tego i w tym kontekście.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Po drugie - jeszcze chyba ważniejsze - dyskusja o bezrobociu na samym finiszu kampanii dość łatwo przekształcić się może w debatę o polskiej pracy i płacy. I nawet jeśli PiS może pochwalić się podnoszeniem płacy minimalnej, to bardzo wielu Polaków pozostanie z rosnącymi wątpliwościami, czy ciężka uczciwa praca, podparta wykształceniem, doświadczeniem i kompetencjami, zwłaszcza w dobie inflacji jest u nas właściwie doceniana.

Niosąc bowiem na politycznych sztandarach głównie transfery socjalne i żywiąc się sowicie fruktami władzy, temat sprawiedliwego i motywującego rynku pracy PiS oddał właściwie krytyce opozycji. Zatem i w tym sensie brnięcie w przekaz o niskim bezrobociu okazać się może nie tyle sprytną kampanijną pułapką na opozycję, co odwrotnie - podaniem jej piłki.

I wreszcie - po trzecie - sprawa najbardziej ogólna. Każdy dzień kampanii, w którym PiS w różnych odmianach zajmuje się niemal wyłącznie malowaniem politycznej karykatury Tuska, oddala tę partię od barw nowoczesnego, rozsądnego konserwatyzmu i wizerunku środowiska tryskającego energią i pomysłami, czyli tego wszystkiego, co porwało część wyborców w 2015 i 2019 roku.

Mówiąc krótko: wydaje się, że póki co, brnąc w różne odmiany kampanii negatywnej, PiS raczej minimalizuje niż zwiększa swoje szanse na zdobycie w październiku szerokiej i samodzielnej większości parlamentarnej.

Trzeba też uczciwie dodać, że ta ostatnia diagnoza dotyczy w jakimś sensie również największej partii opozycji. Ale to już temat na inną opowieść.

Dla Wirtualnej Polski prof. Sławomir Sowiński

* Sławomir Sowiński jest politologiem z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, specjalizuje się w badaniach nad polityką i religią oraz współczesnymi procesami politycznymi; autor książki "Boskie, cesarskie, publiczne. Debata o legitymizacji Kościoła katolickiego w Polsce w sferze publicznej w latach 1989-2010".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (463)