Wyborcza gra w dwie konkurencyjne kampanie [OPINIA]
Wiele wskazuje na to, że obecna batalia wyborcza mieć będzie charakter zupełnie wyjątkowy, w Polsce dotąd nieznany - pisze w WP prof. Sławomir Sowiński z UKSW.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Oto bowiem PiS, dostrzegając swe niknące szanse na trzecią z kolei kadencję zdobytą w ramach klasycznej rywalizacji wyborczej, niczym sprawny prestidigitator, postanowił odwrócić naszą uwagę od twardego gruntu polskiej rzeczywistości AD 2023, ku referendalnemu seansowi w królestwie politycznej iluzji. W efekcie, czeka nas być może wyborczy bój: nie tyle na oferty czy programy polityczne, co na dwie konkurencyjne kampanie.
To, że kampania PiS politycznie buksuje - i to pomimo ogromnych wysiłków i możliwości propagandowych partii władzy - widać właściwie od dawna. Porażka tzw. Polskiego Ładu, klincz ws. pieniędzy z KPO, chaos z ukraińskim zbożem, wysoka inflacja, wreszcie sprawa nieszczęsnej rakiety pod Bydgoszczą, a przede wszystkim narastające zmęczenie 8 letnimi rządami tych samych polityków – wszystko to sprawiło, że już od wiosny partia Jarosława Kaczyńskiego gra właściwie głównie w defensywie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Petru o starcie do Sejmu. “Chcę zatrzymać Konfederację”
Prawdziwe jednak sygnały alarmowe włączyć się musiały w sztabie PiS w ciągu ostatnich tygodni, gdy kompletnie nieskuteczna okazała się - uruchomiona już maju - pierwsza faza ich kampanii wyborczej.
Żadna bowiem z wytoczonych wówczas wyborczych armat - ani nowe obietnice socjalne z 800+ na czele, ani Komisja ds. rosyjskich wpływów, która właśnie okazała się politycznym blamażem, ani straszenie Polaków masową migracją - nie dała obozowi władzy nowej energii i wiatru w politycznych żaglach. I choć niezwykłej wierności swych ok. 5 milionów wyborców PiS zawdzięcza ciągłe prowadzenie w sondażach, to każdy właściwie dzień oddala partie władzy od perspektywy zdobycia zaufania dodatkowych 2-3 milionów wyborców, bez którego trudno myśleć o trzeciej kadencji.
Wybory schowane w cieniu referendum
Stąd właśnie – jak można sądzić – pojawił się pomysł, by idąc śladami Victora Orbana, trudną dla PiS kampanię skryć za fasadą referendalnego plebiscytu, a wyborczy spór o to: kto i jak rządzić ma dalej Polską, przesłonić referendalnym seansem.
Polityczne rachuby i racje stojące za takim fortelem wydają się dość oczywiste. Najważniejsza bodaj jest taka, by wyciągnięte jak króliki z kapelusza iluzoryczne referendalne kwestie, mające się dość luźno do kluczowych dziś dylematów Polski i Polaków, zajmowały kolejne kampanijne dni i godziny, odsuwając możliwość oceny rządów PiS.
Po wtóre, dość swobodne kreowanie i promowanie referendalnych kwestii posłużyć ma zapewne wykreowaniu szerszego, wygodnego dla PiS obrazu politycznej grozy, w którym to jedynie partia Jarosława Kaczyńskiego stawić może czoła plagom, jakie niechybnie ściągnąć by miało na Polskę zwycięstwo opozycji. Tym samym, chodzi tu zapewne także o zmobilizowanie do urn tych potencjalnych wyborców PiS, którzy wahają się czy 15 października nie zostać w domu.
Nie bez znaczenia jest wreszcie i fakt, że referendalna formuła otwiera przed partią władzy znacznie szersze formalne możliwości korzystania w wyborczym wyścigu z różnego rodzaju przewag finansowych.
Dwa konkurujące przedstawienia i dwie rywalizujące sceny
Wiele więc wskazuje na to, że w finale kampanii zobaczymy, nie jeden, ale dwa konkurujące ze sobą spektakle wyborcze i twarde zmaganie o to, który z nich jest ważniejszy, prawomocny i wart naszej uwagi. Jednym słowem, o czym są te wybory.
PiS, przyciągając zapewne naszą uwagę do zbudowanej naprędce sceny referendalnej, przekonywał będzie, że dla rozstrzygnięcia o przyszłości Polski, równie ważne jak bilans jego rządów czy ocena jego aktualnych możliwości jest wyeksponowanie – suflowanych w pytaniach referendalnych – nieszczęść, jakie ściągnąć by miały na Polskę rządy opozycji: od wyprzedaży majątku narodowego, przez zmuszanie do pracy do późnej starości, po zalanie Polski falą migrantów i otwarcie granicy wschodniej.
Z kolei opozycja, przykuwając nasz wzrok ku klasycznej, rzec by można - podstawowej - scenie wyborczej, koncentrować się będzie na stanie państwa po 8 latach rządów partii Jarosława Kaczyńskiego, na zmęczeniu nimi znacznej części wyborców, wreszcie, na swej ofercie wielkiej politycznej zmiany.
Nieco oddechu, ale bez wielkich widoków na sukces
Kto zatem wygra to osobliwe zmaganie? Przy której ze scen częściej gościć będzie nasza uwaga? I na której rozstrzygnie się de facto wyborczy werdykt? O to dziś w dużej mierze toczy się zasadniczy pojedynek.
Nie przesądzając póki co jego wyniku, jedynie ostrożnie wskazać możemy, że choć rozstawienie naprędce alternatywnej referendalnej sceny daje obozowi władzy nieco oddechu i sporo przestrzeni na wygodną i dość swobodną polityczną kreację oraz wykorzystanie przewagi finansowej, to nie jest to zarazem żadna gwarancja wyborczego sukcesu.
Wystarczyło bowiem na przykład, że PO ogłosiła swe listy (i transfery wyborcze z AgroUnii), a cała antypisowska opozycja tzw. pakt senacki i temat referendum, suflowany przez PiS od kilku tygodni, zniknął właściwie z debaty, na dwa istotne w sierpniu, sejmowe dni.
Główny bowiem problem, jaki stoi dziś przed PiS to - naturalne w demokracji - zmęczenie coraz większej części Polaków ośmioma latami jego rządów, znużenie jego osobliwym stylem, a zwłaszcza, narastające w ostatnim czasie, wrażenie bezwładu i chaosu w wielu wymiarach rządzenia państwem. Na tę zaś zasadniczą polityczną bolączkę, nawet najbardziej atrakcyjne sztuki prestidigitatorskie i najlepsze bilety do królestwa politycznej iluzji mogą okazać się zupełnie nieskuteczne.
Prof. Sławomir Sowiński, Instytut Nauk o Polityce i Administracji UKSW dla Wirtualnej Polski