Poker referendalny. "Prezes NIE" zadaje pytania [OPINIA]
Polacy nie mają szczęścia do referendów. Z sześciu, jakie odbyły się w dotychczasowej historii Polski za udane można uznać co najwyżej dwa - pisze dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW.
19.08.2023 | aktual.: 12.09.2023 18:47
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Najlepiej oceniane jest to jedyne trwające dwa dni, z czerwca 2003 r., w którym głosujący zaakceptowali wejście naszego kraju do UE. Było ono też wzorowe pod względem formalnym, bowiem pytano w nim o akceptację konkretnego dokumentu, jakim był traktat akcesyjny.
Jasny był też spór polityczny w tej sprawie, bo choć przystąpienie Polski do UE popierała wówczas większość dużych ugrupowań politycznych (od SLD, przez PO, po PiS), to byli też tego przeciwnicy, skupieni wówczas głównie w Samoobronie i Lidze Polskich Rodzin.
Podobnie było też sześć lat wcześniej, gdy zatwierdzano tekst obecnie obowiązującej konstytucji. Z tą różnicą, że wówczas do urn nie zechciała się pofatygować większość uprawnionych do tego obywateli, co sprawiło, że choć sama konstytucja wymaga w art. 125 dla wiążącego wyniku referendum ponad 50 proc. frekwencji, to zatwierdzono ją nie spełniając tego warunku.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Pozostałe referenda były już tylko mniejszymi lub większymi karykaturami tego ważnego instrumentu demokracji bezpośredniej. O tym pierwszym z 1946 r., brutalnie sfałszowanym przez komunistów, nie warto nawet wspominać. Ciekawszą analogią do obecnego referendalnego pomysłu prezesa Kaczyńskiego wydaje się referendum Jaruzelskiego z 1987 r.
"Prezes NIE". Taki może być nowy przydomek
Dwa rozwlekłe pytania, jakie w nim zadano, zostały sformułowane w taki sposób, aby czytającemu narzucała się oczywista odpowiedź. Oczywiście na "tak". Kto rozsądny nie chciałby, aby nie doszło do "zwiększenia uczestnictwa obywateli w rządzeniu krajem", czy tym bardziej do "uzdrowienia gospodarki, zmierzającego do wyraźnego poprawienia warunków życia"?
Jedna z osobliwości pisowskiego referendum polega na tym, że wbrew zdecydowanej większości znanych plebiscytów w skali światowej, jego inicjatorzy tak sformułowali pytania, by zachęcić do głosowania na "nie". Sporo to mówi o mentalności autorów, czy raczej głównego autora tych pytań, którego polityczna biografia uprawnia do przydomka "prezes NIE".
Referendum z 1987 r., choć w zgodzie z oczekiwaniami władz większość odpowiedziała "2x tak", nie pomogło gen. Jaruzelskiemu. Stało się tak wskutek wprowadzenia do ordynacji przepisu, który miał pokazać krytykom Jaruzelskiego, że w Polsce demokracja jest większa niż na gnijącym już wówczas (wedle peerelowskiej propagandy) Zachodzie.
Otóż próg prawomocności tamtego referendum liczono nie od połowy, ale od wszystkich uprawnionych do głosowania. Ponieważ zaś ówczesna (nielegalna) opozycja wezwała do jego bojkotu, to okazało się, że mimo 67 proc. uczestniczących, z których część ośmieliła się jednak odpowiedzieć "2x nie", zabrakło w przypadku obu pytań dosłownie kilku procent, aby uzyskać prawomocny rezultat.
Dla Kaczyńskiego ważniejsze są pieniądze
Wygląda na to, że podobny problem może mieć po blisko czterdziestu latach prezes Kaczyński, choć główny cel dla jakiego nakazał organizację referendum jest nieco inny niż w przypadku Jaruzelskiego. Generałowi chodziło o mobilizację zmęczonego kryzysem społeczeństwa, natomiast dla prezesa ważniejsze od niej są pieniądze.
Zwłaszcza, że wokół tak sformułowanych pytań, jak te cztery, na które zwolennicy PiS odpowiedzą 15 października, trudno jest wzbudzić jakieś większe emocje, może poza szyderczym śmiechem.
Podstawowe znaczenie mają natomiast dodatkowe pieniądze, jakie będzie można przy tej okazji wydać na agitację wyborczą na rzecz PiS. Po serii pikników rodzinnych, podczas których politycy partii rządzącej "informowali" obywateli, że od nowego roku nastąpi waloryzacja programu 500+, będziemy teraz mieli jeszcze więcej podobnych imprez, na których pod pretekstem "debaty" referendalnej trwała będzie wyborcza agitacja.
Oczywiście odbywać się to będzie poza oficjalnym limitem wydatków na kampanię, monitorowanym przez PKW. Opozycja rzecz jasna też może tak grać, rzecz jednak w tym, że pozbawiona stada dojnych krów w postaci spółek Skarbu Państwa, ma bez porównania mniejsze możliwości finansowe od PiS.
Referendalny poker. Kaczyński ma mocniejsze karty niż Jaruzelski
Z pewnością w obecnym referendalnym pokerze Kaczyński ma mocniejsze karty niż przed laty Jaruzelski. Jeśli jednak, co prawdopodobne, w jego referendum nie weźmie udziału ponad połowa uprawnionych do głosowania, to w świetle wspomnianego art. 125 konstytucji rezultaty będą niewiele warte. A wtedy może się okazać, że prezes też przelicytował.
Zwłaszcza jeśli tych kilka, czy nawet kilkanaście mandatów zdobytych z pomocą pieniędzy rzuconych do gry dzięki referendalnej sztuczce, nie zapewni jednak upragnionej samodzielnej większości w Sejmie. Pozostanie bowiem niesmak wynikający z wydania milionów publicznych pieniędzy, by uzyskać odpowiedzi na pytania, których treść budzić zażenowanie.
Będzie on przypominał niesmak po najbardziej żałosnym z wszystkich referendów w dziejach III RP, czyli tym, które zafundował nam w 2015 r. prezydent Bronisław Komorowski. Chciał w ten sposób pozyskać zwolenników Pawła Kukiza przed drugą turą wyborów prezydenckich, a zamiast tego zaszkodził tylko popierającej referendum PO w późniejszych wyborach parlamentarnych.
Warto o tym pamiętać, zwłaszcza, że tegoroczne wybory parlamentarne otwierają kolejny czwórbój wyborczy, który skończy się dopiero wiosną 2025 r., gdy Polacy wybiorą kolejnego prezydenta.
Dla Wirtualnej Polski prof. Antoni Dudek, historyk, politolog z UKSW, prowadzi na You Tube kanał "Dudek o historii"