Ekspert dla WP.PL: w tych wyborach wszystko jest możliwe
Wielkimi krokami zbliżają się wybory do Parlamentu Europejskiego. Weźmie w nich udział 28 państw - członków Unii Europejskiej. Dane szacunkowe mówią, że od 25 proc. do 30 proc. miejsc w europarlamencie przypadnie przedstawicielom ugrupować nacjonalistycznych i skrajnie prawicowych. Czy jest zatem czego się obawiać? - Te partie działają w PE od dawna i zawsze miały marginalne znaczenie. Na pewno nie będą odgrywać roli języczka u wagi - komentuje w rozmowie z WP.PL politolog dr Jarosław Flis.
Według eksperta, nie mamy czego się obawiać, bo Parlament Europejski jak dotąd był rządzony przez konsensus największych klubów, a te mają ugruntowaną pozycję. Nie ma zagrożenia, że ktoś im odbierze władzę. - Pojawienie się większej ilości partii nacjonalistycznych w PE tak naprawdę nic nie zmieni. Może być natomiast formą wentylu bezpieczeństwa dla tego typu nastrojów. To również sygnał dla partii głównego nurtu, że nie wszystko, co robią, podoba się społeczeństwu. Wiele obaw związanych z Unią Europejską jest ignorowanych, a ważne działania często są podejmowane za plecami wyborców - mówi dr Jarosław Flis.
Tadeusz Zwiefka, europoseł z Platformy Obywatelskiej uważa z kolei, że obecność przedstawicieli eurosceptycznych ugrupowań utrudni proces decyzyjny. Polityk ocenił, że obserwowany w Europie wzrost popularności partii nacjonalistycznych, jest zjawiskiem niebezpiecznym. Według niego, znacząca obecność tego typu polityków w Parlamencie Europejskim będzie utrudniała tworzenie koalicji.
- Partie radykalne mają mniej więcej takie znaczenie w PE, jak w polskim sejmie Twój Ruch. Co prawda, mają kilku szefów komisji, ale w żadnej z nich nie mają większości. Jeżeli więc stanowisko partii rządzącej będzie spójne, to członkowie Twojego Ruchu mogą sobie tylko pogadać - twierdzi politolog.
Jak dodaje, członkowie takich partii uczestniczą w życiu parlamentarnym, ale nie mają większego wpływu na podejmowane decyzje.
- Jeżeli do PE weszłoby te 20 proc. partii radykalnych, jest to jasny sygnał, że pozostałe partie mają problemy ze zdobyciem zaufania społecznego. Będą wtedy musiały korygować swój przekaz i poruszyć kwestie, które wcześniej ignorowały - mówi dr Flis.
W krajach zachodnich wysokorozwiniętych - takich jak Wielka Brytania czy Niemcy - partie radykalne głoszą często poglądy antypolskie. Według nich, Polska rozwija się dzięki funduszom wpłacanym przez te kraje, Polacy zabierają miejsca pracy i wykorzystują świadczenia socjalne.
- Musimy być świadomi, że wielu nie podoba się polska emigracja zarobkowa. Lepiej, żeby tego rodzaju "konflikty" zostały wprowadzone w oficjalne ramy, bo kiedy zwolennicy takich poglądów zyskają swoich przedstawicieli w parlamencie, będą mniej skłonni do popadania we frustrację i rzucania kamieniami - mówi WP.PL politolog. Do eskalacji napięć mogłoby dojść jedynie wówczas, gdyby pojawiła się nadzieja, że skrajni radykałowie przejmą władzę w PE. Zdaniem eksperta nie ma jednak takiego ryzyka.
Zapytany o szanse Janusza Korwin-Mikkego o wyborach, politolog odpowiada, że "wszystko jest możliwe". - Sondaże wskazują, że Nowa Prawica zdobędzie trzy mandaty, ale czy te deklaracje przełożą się na krzyżyki na karcie wyborczej, okaże się na ostatniej prostej. Gdyby wszyscy ci, którzy głosowali na Korwin-Mikkego w wyborach prezydenckich, poszli teraz do urn, jego partia przekroczyłaby 5-proc. próg wyborczy- twierdzi dr Flis.
Jak dodaje politolog, tegoroczne wybory do europarlamentu są bardzo nietypowe, bowiem jeszcze nigdy nie było tak wielu niewiadomych przed głosowaniem. - Mamy same znaki zapytania. Nie wiemy, kto jest prawdziwym liderem, ani kto przekroczy próg wyborczy. Bardzo wiele zależy od frekwencji - kwituje specjalista.
Wybory do Parlamentu Europejskiego trwające od czwartku do niedzieli są największymi po wyborach w Indiach. Jak ocenia "New York Times", głosowanie było poprzedzone przez pięć najgorszych lat w historii UE, co nie sprzyja frekwencji, a pomaga populistom.
Jan Stanisławski, Wirtualna Polska