Co się wydarzy w 2024 r. w polskiej polityce? [OPINIA]
W koalicji w końcu wezmą się za łby, bo miłość ma swoje granice. W Prawie i Sprawiedliwości być może odrobinę zmądrzeją, bo głupiej już się nie da. A Konfederacja się rozpadnie, bo niektórych pożarów nie da się ugasić.
01.01.2024 20:32
Jeśli ktoś z Was czytał moje podsumowanie 2023 r., wie, że jest tylko jedno gorsze zadanie dla publicysty niż napisanie, co się wydarzyło w kończącym się roku - napisanie co się wydarzy w roku się rozpoczynającym.
Dodatkowo w redakcji Wirtualnej Polski podjęto najgorszą możliwą decyzję i uznano, że ja powinienem to napisać.
A przypomnę jedynie, że kilka miesięcy temu przekonywałem publicznie, iż Marcin Mastalerek to będzie petarda w polityce medialnej Pałacu Prezydenckiego. Wcześniej zaś, że Adam Niedzielski może być najlepszym ministrem zdrowia od dawna. Gdy wygłaszałem te tezy, wydawały mi się one niegłupie, naprawdę.
Cóż, uznajmy, że jeśli jesteście ciekawi, co na pewno nie wydarzy się w 2024 r., to zapraszam do lektury.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Koniec miłości wielopartyjnej
Donald Tusk, Szymon Hołownia, Władysław Kosiniak-Kamysz i Włodzimierz Czarzasty - gdy człowiek na nich popatrzy, może odnieść wrażenie, że patrzy na paczkę przyjaciół. Można by z ich udziałem nakręcić nową wersję "Friends".
Szkopuł w tym, że w polityce na przyjaźniach się kiepsko wychodzi i wszyscy czterej liderzy partyjni o tym doskonale wiedzą.
Nie ma możliwości, żeby w 2024 r. nie doszło do mniejszych lub większych tarć pomiędzy partiami tworzącymi koalicję rządową oraz pomiędzy samymi liderami.
W interesie Koalicji Obywatelskiej jest to, żeby niepodzielnie rządzić w czworokącie.
W interesie Szymona Hołowni jest to, żeby budować swoją pozycję przed wyborami prezydenckimi, które zostaną przeprowadzone w 2025 r. Hołownia mówi wprost, że chciałby zostać prezydentem.
W interesie Władysława Kosiniaka-Kamysza oraz Włodzimierza Czarzastego jest to, aby wyborcy nie zapomnieli, że ich partie istnieją. I by - ot tak, po prostu - nie zostać połkniętymi przez Donalda Tuska przystawkami.
Oczywiste jest to, że każdy z liderów - i każda z partii korzysta na byciu w koalicji rządowej. Ale jasne jest też to, że wszyscy będą chcieli grać na siebie, bo tylko to zapewnia im obecność w koalicji. Mowa o zbyt doświadczonych i inteligentnych politykach, by nie wiedzieli, że przyjaźń i wspólne uśmiechy do telewizyjnych kamer skończą się w chwili, w której któryś z czwórki przestanie być potrzebny reszcie.
Wcześniej lub później dojdzie do przeciągania liny pomiędzy Szymonem Hołownią, który kieruje pracami Sejmu, a Donaldem Tuskiem, który przewodzi rządowi.
W interesie Hołowni jest to, by to on wyrastał na męża stanu.
W interesie Tuska - wbrew temu co piszą niektórzy publicyści - by faworytem w wyścigu do prezydenckiego fotela był kandydat Koalicji Obywatelskiej, ktokolwiek by nim ostatecznie został.
Jednocześnie władza, jak sądzę, okaże się wystarczającym spoiwem, by koalicja się nie rozpadła, ba - nawet solidniej nie zachwiała.
Ot, skończy się na braterskich kuksańcach. Tym bardziej, jeśli Jarosław Kaczyński opanuje bałagan na swoim podwórku.
Odbudowa Prawa i Sprawiedliwości
PiS jest dziś w defensywie, i to, nomen omen, totalnej. Trochę na własne życzenie, bo po przejściu do opozycji utuczone władzą kocury poruszają się po politycznej arenie bez gracji, trochę wskutek obiektywnych czynników, takich jak to, że po tylu latach rządów partia Jarosława Kaczyńskiego w oczach wielu obywateli się najzwyczajniej w świecie zużyła.
Ale do żadnego "końca PiS-u", który już dawno temu wieszczyli niektórzy politycy (pozdrowienia, panie Michale!), nie dojdzie.
Nadal mówimy o wielkiej partii z bardzo dużym społecznym poparciem, która równocześnie ma szereg instytucji-przechowalni dla swoich działaczy.
Kluczowe mogą być wybory samorządowe, które zostaną przeprowadzone wiosną.
Jeśli PiS przerżnie z kretesem - to rzeczywiście może być początek końca partii, bo wiarę w lepszą przyszłość stracą partyjne "doły".
Ale - obstawiam - że PiS z kretesem nie przerżnie. Co przez to rozumiem? Ano tyle, że partia Jarosława Kaczyńskiego zdobędzie 30, może nawet 35 proc. głosów.
Czyli za mało by odtrąbić sukces, ale wystarczająco by być najsilniejszą opozycją po 1989 r.
Wybory samorządowe będą istotne, bo to właśnie zadowolenie partyjnych "dołów", które przecież - nie oszukujmy się - jest związane z tym, czy dostaje się stanowiska, czy się ich nie dostaje, pozwala długofalowo budować partyjne poparcie.
I tu ciekawa może być strategia Polski 2050 i Lewicy. Czy partie, którym może być ciężko samodzielnie walczyć w zbliżających się wyborach o dobry wynik, zgodzą się na wspólne listy samorządowe z Koalicją Obywatelską i PSL?
Gdybym miał dziś zgadywać, powiedziałbym, że tak. Ale już ustaliliśmy, że lepiej nie przywiązywać się do moich prognoz.
Podzielona Konfederacja
To się musi rozlecieć. Grzegorz Braun szkodzi Konfederacji swoimi wypowiedziami i aktywnościami. I nawet jeśli uznamy, że inni politycy partii myślą tak jak Braun, tylko się lepiej od niego kryją, to fakt pozostanie faktem - Konfederacja została zepchnięta do narożnika przez karygodny występek z gaśnicą.
Dodatkowo w czerwcu 2024 r. odbędą się wybory europejskie. Oczywiste jest, że zechce w nich wystartować szereg działaczy związanych do niedawna z Konfederacją, z Januszem Korwin-Mikkem na czele.
Skończy się więc tak: Korwin-Mikke i Braun utworzą wspólny front i pod hasłem "polexitu" pójdą razem do wyborów do Parlamentu Europejskiego. Jak bowiem wiadomo, nie ma lepszego sposobu od rozbijania Unii Europejskiej od środka niżeli pobieranie europoselskich apanaży.
Sławomir Mentzen i Krzysztof Bosak odetchną z ulgą, że pozbyli się ciążącego im balastu.
Korwin ostatecznie dostanie 4,76 proc. głosów, Braun znowu coś odpier..., no, znowu coś nabroi. A Mentzen z Bosakiem przestaną być szczęśliwi, gdy zobaczą, że bez awanturników poparcie dla Konfederacji jest pomiędzy 4 a 7 proc.
Patryk Słowik, dziennikarz Wirtualnej Polski
Napisz do autora: Patryk.Slowik@grupawp.pl