Strach na porodówkach - rodzić po Polsku
Ministerstwo Zdrowia nie reagowało na sygnały, że w położnictwie źle się dzieje. Dopiero gdy doszło do tragedii, wokół porodówek zawrzało - pisze "Polityka".
25.02.2014 13:35
Z jednej strony najtragiczniejsze wpadki położników to odstąpienie od cesarki albo zrobienie tej operacji za późno. Z drugiej – paradoks – wykonuje się tych zabiegów w Polsce bardzo dużo. Za dużo, co do tego wszyscy są zgodni. Kończy się nimi 37 proc. ciąż, co daje nam trzecie miejsce w Europie (wyprzedzają nas tylko Włosi i Portugalczycy). Według zaleceń WHO zaledwie około 10 proc. ciąż powinno się kończyć zabiegiem chirurgicznym. Średnia europejska to 25 proc.
W ciągu ostatnich 13 lat liczba cesarskich cięć w Polsce się podwoiła. I stale rośnie. Wszyscy oczywiście wiedzą, że większość to „cesarka na życzenie”. Czyli coś, na co polskie prawo nie zezwala, ale co jest powszechną praktyką na oddziałach położniczych, niezależnie od stopnia referencyjności. Jak to się odbywa, opowie każdy położnik.
– Często jest tak, że lekarz stara się zachować cesarki dla swoich pacjentek – mówi dr Y ze szpitala II stopnia referencyjności. – Żeby nie podpaść dyrekcji, naciskającej na ograniczenie zabiegowych porodów, pacjentki „z miasta” do końca próbuje rozwiązać naturalnie. Koniec czasem okazuje się tragiczny.
Ale może też być zupełnie na odwrót, kiedy na porodówce brakuje miejsc i dyrektor naciska na ordynatora: zwiększcie przepustowość. Wtedy z kroplówek leje się oksytocyna, a te ciężarne, u których nie uda się w ten sposób wywołać porodu, trafiają na stół.
W XXI w. w cywilizowanym europejskim kraju urodzenie dziecka niesie lęk i całkiem realne ryzyko utraty zdrowia i życia.
Źródło: Polityka