Projekt zmiany ustawy o repatriacji trafił właśnie do międzyresortowych uzgodnień i konsultacji społecznych. Choć jego treść może ulec jeszcze pewnym modyfikacjom, to znane są już jego najważniejsze zagadnienia. Wśród nich są m.in. utworzenie Rady do Spraw Repatriacji, zwolnienie repatriantów z podatku od spadków i darowizn, zapewnienie im miejsc w specjalnych ośrodkach adopcyjnych (na okres 12 miesięcy), dopłaty do wynajmu mieszkania oraz zapewnienie wkładu w wysokości 90 tysięcy złotych na gospodarstwo domowe w ramach programu "Mieszkanie Plus".
Szacuje się, że zaplanowany na lata 2017-2026, program będzie kosztował ok. 385 milionów złotych i może z niego skorzystać nawet 12 tysięcy repatriantów. O długo wyczekiwanym projekcie i jego głównych założeniach Wirtualna Polska rozmawiała z Aleksandrą Ślusarek, prezes Związku Repatriantów Rzeczpospolitej Polskiej.
WP: Jak podchodzi pani do rządowego projektu ustawy o repatriacji?
- Od 22 lat walczymy o wprowadzenie właśnie takich zapisów do ustawy. Jeżeli wszystkie przetrwają konsultacje społeczne oraz prace w komisjach, to będzie to spełnienie naszych oczekiwań oraz marzeń ludzi, którzy niekiedy nawet od 80 lat czekają na powrót do ojczyzny. Państwo polskie w końcu zaczyna wypełniać swoje zobowiązania w stosunku do tych ludzi.
WP: Co z perspektywy repatriantów jest w niej najważniejsze?
- O szczegółach trudno jest obecnie mówić, bo mogą się one jeszcze zmienić. Patrząc jednak na projekt w obecnym kształcie to szalenie ważne jest, że Polska zaczyna w końcu odkłamywać historię. Już w pierwszym punkcie jest mowa o powrocie osób narodowości polskiej, a nie osób polskiego pochodzenia. W związku z tym zmienia się definicja repatrianta. Bardzo istotne jest również powołanie Rady do Spraw Repatriacji, która będzie niezależna od poszczególnych resortów. Dzięki temu, tak jak w innych cywilizowanych krajach, za sprawy repatriacji będzie odpowiadało państwo polskie, a nie MSWiA. Jednym z kluczowych zapisów jest również zwolnienie repatriantów z podatku od spadków i darowizn. Obecnie często spotykamy się bowiem z sytuacją, że ludzie dobrej woli chcą przekazać im mieszkanie czy mienie, a repatriantów nie stać na zapłacenie podatku.
WP: Szacuje się, że w latach 2017-2026 do Polski może wrócić nawet 12 tysięcy osób. To dużo czy mało?
- Od 1990 do 2000 roku, w ramach repatriacji, do Polski wróciło 2 tysiące osób. Do 2016 w sumie 5 tysięcy. Ludzie, którzy czuli się Polakami i chcieli w tym czasie wrócić do kraju, byli przyjmowani z otwartymi rękami przez Niemcy, Rosję czy Białoruś, ale nie przez swoją ojczyznę. Takie były niestety realia. Niektórzy z repatriantów przeprowadzali się np. do obwodu kaliningradzkiego, by móc choć patrzeć na swój kraj. Mam nadzieję, że w ramach szykowanych zmian będą oni mogli wreszcie wrócić do Polski.
WP: Jaka jest więc realna liczba osób, które mogą w najbliższym czasie wrócić?
- W 2009 roku w samym Kazachstanie do polskości przyznawało się 44 tysiące osób. Wielu z nich rozjechało się jednak po innych krajach. Realnie szacując może ich być obecnie kilkanaście tysięcy.
WP: Z tego co pani mówi płynie dość smutna refleksja, że Polska przegapiła najlepszy moment, by umożliwić tym ludziom powrót do kraju...
- Niestety, tak to wygląda. Gdy SLD przejęło władzę po AWS, to wprowadziło nowelizację w ustawie, która stała się hamulcowym całej repatriacji na wiele lat. To był zmarnowany okres. W międzyczasie powstawały projekty obywatelskie, na których politycy próbowali zbić kapitał polityczny przed wyborami. Później wyrzucali je natomiast do kosza. To bardzo bolało. Ja zawsze nazywałam te działania hańbą narodową.
WP: Kiedy nastąpił przełom?
- Gdy prace nad zmianami zapowiedział w debacie, kandydujący wówczas na prezydenta, Andrzej Duda. Pan nawet sobie nie wyobraża, co się wówczas u mnie działo. Telefon po prostu nie przestawał dzwonić. Repatrianci rozsiani po całym świecie płakali mi do słuchawki, że kandydat na prezydenta o nich mówi i pamięta. Nie wierzyli, że to powiedział i szukali potwierdzenia! To był dla nich pozytywny szok! Oni wreszcie uwierzyli w to, że te wybory mogą coś zmienić, że do głosu mogą dojść ludzie, którzy zaczną ich poważnie traktować.
WP: Na rozpoczęcie prac nad ustawą trzeba było jednak jeszcze trochę poczekać.
- Tak, ale po zwycięstwie PiS toczyły się one w bardzo dobrym tempie i atmosferze. Natychmiast zostaliśmy zaproszeni do konsultacji i udało się stworzyć kręgosłup ustawy, która teraz jest procedowania.
WP: Program powrotu Polaków do kraju ma być realizowany w latach 2017-2026. Jest szansa na to, że wejdzie on w życie już na początku przyszłego roku?
- Sprawy legislacyjne mogą nieco wydłużyć prace nad tym projektem, ale jestem dobrej myśli i liczę na to, że do pierwszego marca powinniśmy się ze wszystkim uporać. Nowe przepisy powinny wejść w życie już w pierwszym kwartale 2017 roku.
WP: Projekt zakłada, że repatrianci będą przebywali w specjalnie przygotowanych dla nich ośrodkach przez pierwsze 12 miesięcy. Ma im zostać również przydzielona tzw. osoba wspierająca. To wystarczające wsparcie w procesie aklimatyzacji?
- To jest to, co Polska może realnie tym ludziom dać. W ośrodkach będą przechodzili kursy adaptacyjne. Powiem panu szczerze, że z moich obserwacji wynika, że dzieci i młodzież nie mają żadnych problemów z przystosowaniem się do nowych realiów. Trochę inna sytuacja jest w przypadku dorosłych. Zdarza się, że ich problemy zaczynają się wraz z pójściem do pracy. Czasem są tam nazywani "ruskimi". To bardzo boli. Proszę sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który od dziecka jest nazywany "polaczkiem", a gdy wraca wreszcie do ukochanej ojczyzny, to jest traktowany jak obcy. Z tego biorą się później traumy, a niektóre osoby wymagają pomocy psychologa. Dlatego trzeba na to bardzo uczulać polskie społeczeństwo.
WP: Zwłaszcza, że poczucie polskości u tych osób wiązało się niejednokrotnie z prześladowaniami.
- Ja tych ludzi nazywam najwierniejszymi synami narodu Polskiego, niezłomnymi. Oni przez lata byli poddawani różnym aktom terroru, a pomimo tego nigdy nie wyrzekli się polskości, nigdy nie zapomnieli o ojczyźnie. To godna podziwu i naśladowania postawa. Znam przypadki, gdy rodzice klęczeli przed dziećmi i prosili, by nie mówiły po Polsku na ulicy, bo zostaną za to zesłane do łagrów lub zamordowane. Przechowanie polskości w tych warunkach, to naprawdę był heroizm.
WP: Program ma kosztować 385 milionów złotych. To wystarczająca suma?
- Tak jak już mówiłam, jest to suma na jaką obecnie stać państwo polskie. Żadne pieniądze nie są jednak w stanie zrekompensować krzywd, jakie poniósł naród polski na zesłaniu. Co by jednak o tej ustawie nie mówić, to będzie to najlepszy z dotychczasowych projektów.