Rząd pracuje nad projektem ustawy o repatriacji. Aleksandra Ślusarek dla WP: walczyliśmy o to od 22 lat
- Pan nawet sobie nie wyobraża, co zaczęło się dziać, gdy Andrzej Duda podczas kampanii wyborczej zapowiedział zajęcie się sprawą repatriantów. Mój telefon po prostu nie przestawał dzwonić. Ludzie rozsiani po całym świecie płakali mi do słuchawki, że kandydat na prezydenta o nich mówi i pamięta. Nie wierzyli, że to powiedział i szukali potwierdzenia! To był dla nich pozytywny szok! Oni wreszcie uwierzyli w to, że te wybory mogą coś zmienić, że do głosu mogą dojść ludzie, którzy zaczną ich poważnie traktować - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów Rzeczpospolitej Polskiej.
01.12.2016 | aktual.: 01.12.2016 11:02
Projekt zmiany ustawy o repatriacji trafił właśnie do międzyresortowych uzgodnień i konsultacji społecznych. Choć jego treść może ulec jeszcze pewnym modyfikacjom, to znane są już jego najważniejsze zagadnienia. Wśród nich są m.in. utworzenie Rady do Spraw Repatriacji, zwolnienie repatriantów z podatku od spadków i darowizn, zapewnienie im miejsc w specjalnych ośrodkach adopcyjnych (na okres 12 miesięcy), dopłaty do wynajmu mieszkania oraz zapewnienie wkładu w wysokości 90 tysięcy złotych na gospodarstwo domowe w ramach programu "Mieszkanie Plus".
Szacuje się, że zaplanowany na lata 2017-2026, program będzie kosztował ok. 385 milionów złotych i może z niego skorzystać nawet 12 tysięcy repatriantów. O długo wyczekiwanym projekcie i jego głównych założeniach Wirtualna Polska rozmawiała z Aleksandrą Ślusarek, prezes Związku Repatriantów Rzeczpospolitej Polskiej.
WP: Jak podchodzi pani do rządowego projektu ustawy o repatriacji?
- Od 22 lat walczymy o wprowadzenie właśnie takich zapisów do ustawy. Jeżeli wszystkie przetrwają konsultacje społeczne oraz prace w komisjach, to będzie to spełnienie naszych oczekiwań oraz marzeń ludzi, którzy niekiedy nawet od 80 lat czekają na powrót do ojczyzny. Państwo polskie w końcu zaczyna wypełniać swoje zobowiązania w stosunku do tych ludzi.
WP: Co z perspektywy repatriantów jest w niej najważniejsze?
- O szczegółach trudno jest obecnie mówić, bo mogą się one jeszcze zmienić. Patrząc jednak na projekt w obecnym kształcie to szalenie ważne jest, że Polska zaczyna w końcu odkłamywać historię. Już w pierwszym punkcie jest mowa o powrocie osób narodowości polskiej, a nie osób polskiego pochodzenia. W związku z tym zmienia się definicja repatrianta. Bardzo istotne jest również powołanie Rady do Spraw Repatriacji, która będzie niezależna od poszczególnych resortów. Dzięki temu, tak jak w innych cywilizowanych krajach, za sprawy repatriacji będzie odpowiadało państwo polskie, a nie MSWiA. Jednym z kluczowych zapisów jest również zwolnienie repatriantów z podatku od spadków i darowizn. Obecnie często spotykamy się bowiem z sytuacją, że ludzie dobrej woli chcą przekazać im mieszkanie czy mienie, a repatriantów nie stać na zapłacenie podatku.
WP: Szacuje się, że w latach 2017-2026 do Polski może wrócić nawet 12 tysięcy osób. To dużo czy mało?
- Od 1990 do 2000 roku, w ramach repatriacji, do Polski wróciło 2 tysiące osób. Do 2016 w sumie 5 tysięcy. Ludzie, którzy czuli się Polakami i chcieli w tym czasie wrócić do kraju, byli przyjmowani z otwartymi rękami przez Niemcy, Rosję czy Białoruś, ale nie przez swoją ojczyznę. Takie były niestety realia. Niektórzy z repatriantów przeprowadzali się np. do obwodu kaliningradzkiego, by móc choć patrzeć na swój kraj. Mam nadzieję, że w ramach szykowanych zmian będą oni mogli wreszcie wrócić do Polski.
WP: Jaka jest więc realna liczba osób, które mogą w najbliższym czasie wrócić?
- W 2009 roku w samym Kazachstanie do polskości przyznawało się 44 tysiące osób. Wielu z nich rozjechało się jednak po innych krajach. Realnie szacując może ich być obecnie kilkanaście tysięcy.
WP: Z tego co pani mówi płynie dość smutna refleksja, że Polska przegapiła najlepszy moment, by umożliwić tym ludziom powrót do kraju...
- Niestety, tak to wygląda. Gdy SLD przejęło władzę po AWS, to wprowadziło nowelizację w ustawie, która stała się hamulcowym całej repatriacji na wiele lat. To był zmarnowany okres. W międzyczasie powstawały projekty obywatelskie, na których politycy próbowali zbić kapitał polityczny przed wyborami. Później wyrzucali je natomiast do kosza. To bardzo bolało. Ja zawsze nazywałam te działania hańbą narodową.
WP: Kiedy nastąpił przełom?
- Gdy prace nad zmianami zapowiedział w debacie, kandydujący wówczas na prezydenta, Andrzej Duda. Pan nawet sobie nie wyobraża, co się wówczas u mnie działo. Telefon po prostu nie przestawał dzwonić. Repatrianci rozsiani po całym świecie płakali mi do słuchawki, że kandydat na prezydenta o nich mówi i pamięta. Nie wierzyli, że to powiedział i szukali potwierdzenia! To był dla nich pozytywny szok! Oni wreszcie uwierzyli w to, że te wybory mogą coś zmienić, że do głosu mogą dojść ludzie, którzy zaczną ich poważnie traktować.
WP: Na rozpoczęcie prac nad ustawą trzeba było jednak jeszcze trochę poczekać.
- Tak, ale po zwycięstwie PiS toczyły się one w bardzo dobrym tempie i atmosferze. Natychmiast zostaliśmy zaproszeni do konsultacji i udało się stworzyć kręgosłup ustawy, która teraz jest procedowania.
WP: Program powrotu Polaków do kraju ma być realizowany w latach 2017-2026. Jest szansa na to, że wejdzie on w życie już na początku przyszłego roku?
- Sprawy legislacyjne mogą nieco wydłużyć prace nad tym projektem, ale jestem dobrej myśli i liczę na to, że do pierwszego marca powinniśmy się ze wszystkim uporać. Nowe przepisy powinny wejść w życie już w pierwszym kwartale 2017 roku.
WP: Projekt zakłada, że repatrianci będą przebywali w specjalnie przygotowanych dla nich ośrodkach przez pierwsze 12 miesięcy. Ma im zostać również przydzielona tzw. osoba wspierająca. To wystarczające wsparcie w procesie aklimatyzacji?
- To jest to, co Polska może realnie tym ludziom dać. W ośrodkach będą przechodzili kursy adaptacyjne. Powiem panu szczerze, że z moich obserwacji wynika, że dzieci i młodzież nie mają żadnych problemów z przystosowaniem się do nowych realiów. Trochę inna sytuacja jest w przypadku dorosłych. Zdarza się, że ich problemy zaczynają się wraz z pójściem do pracy. Czasem są tam nazywani "ruskimi". To bardzo boli. Proszę sobie wyobrazić, co czuje człowiek, który od dziecka jest nazywany "polaczkiem", a gdy wraca wreszcie do ukochanej ojczyzny, to jest traktowany jak obcy. Z tego biorą się później traumy, a niektóre osoby wymagają pomocy psychologa. Dlatego trzeba na to bardzo uczulać polskie społeczeństwo.
WP: Zwłaszcza, że poczucie polskości u tych osób wiązało się niejednokrotnie z prześladowaniami.
- Ja tych ludzi nazywam najwierniejszymi synami narodu Polskiego, niezłomnymi. Oni przez lata byli poddawani różnym aktom terroru, a pomimo tego nigdy nie wyrzekli się polskości, nigdy nie zapomnieli o ojczyźnie. To godna podziwu i naśladowania postawa. Znam przypadki, gdy rodzice klęczeli przed dziećmi i prosili, by nie mówiły po Polsku na ulicy, bo zostaną za to zesłane do łagrów lub zamordowane. Przechowanie polskości w tych warunkach, to naprawdę był heroizm.
WP: Program ma kosztować 385 milionów złotych. To wystarczająca suma?
- Tak jak już mówiłam, jest to suma na jaką obecnie stać państwo polskie. Żadne pieniądze nie są jednak w stanie zrekompensować krzywd, jakie poniósł naród polski na zesłaniu. Co by jednak o tej ustawie nie mówić, to będzie to najlepszy z dotychczasowych projektów.