Putin demonstruje siłę państwa. Kto nie jest z nim, ten jest "agentem Zachodu"
Rosjanie nie protestują już z moralnego sprzeciwu wobec inwazji na Ukrainę, lecz z lęku o życie swoje i swoich bliskich. Coraz rzadziej wychodzą na ulice, coraz częściej uciekają za granicę lub próbują zniknąć z radaru państwa.
W 2022 r., po ogłoszeniu "częściowej mobilizacji", na ulice rosyjskich miast wyszły dziesiątki tysięcy ludzi. W Petersburgu, Jekaterynburgu, Ułan Ude czy Machaczkale służby zatrzymywały demonstrantów często jeszcze przed rozpoczęciem manifestacji. Do policyjnych furgonetek trafiali zarówno aktywiści, jak i przypadkowi przechodnie.
Władza nie przebierała w środkach, a wielu z zatrzymanych otrzymało od razu karty mobilizacyjne. Dziś, trzy lata później, scenariusz się powtarza. Tyle że skala protestów jest mniejsza, a represje bardziej wyrafinowane i cichsze.
Rosjanie coraz rzadziej wychodzą na ulicę, ale coraz częściej wyjeżdżają z kraju. Albo chowają się przed komisją wojskową.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Putin obraził Trumpa? "Poczuł się dotknięty"
Wojna już nie jest "gdzieś tam"
Na początku rosyjskiej inwazji na Ukrainę w lutym 2022 r. dominowały demonstracje pod hasłami "Nie dla wojny". Najczęściej były organizowane przez środowiska liberalne w dużych miastach. Ich uczestników brutalnie pacyfikowano, a potem represjonowano. Karano całym wachlarzem środków - od grzywien, przez przeszukania, po wieloletnie wyroki. Jednak od tego czasu wiele się zmieniło.
Wojna, która przez długi czas była tłem medialnym, "specjalną operacją wojskową", która toczyła się gdzieś daleko, od pewnego czasu zaczęła bezpośrednio dotykać rosyjskie rodziny. Tysiące zmobilizowanych nie wróciło. Oficjalne liczby strat Rosja trzyma w tajemnicy, ale nawet dane z rosyjskich nekrologów i baz danych poległych pozwalają mówić o ponad 70-80 tys. zabitych. A to przecież tylko weryfikowalne przypadki.
Na Telegramie i lokalnych forach mnożą się informacje o cichych falach mobilizacji trwających nieprzerwanie od drugiej połowy 2023 r. Choć oficjalnie nie ogłoszono kolejnej mobilizacji, rosyjskie MSW i komendy uzupełnień korzystają z uchwalonych po cichu przepisów, pozwalających na dostarczanie kart powołania w formie elektronicznej, przez portal Gosusługi lub za pośrednictwem policji.
Protesty i policyjne wezwania
W minioną niedzielę, 6 lipca 2025 r., w Moskwie, Petersburgu, Nowosybirsku i kilku innych miastach doszło do skoordynowanych, choć niezbyt licznych protestów. Ich hasłem nie była już "wojna", lecz "przymus". Sprzeciw wobec ukrytej mobilizacji, poborów i przymusowego wcielania rezerwistów do armii gromadzi zupełnie inny typ oporu. Jak podaje niezależna organizacja OVD-Info, zatrzymano 713 osób. Tydzień wcześniej - 1346. W niektórych przypadkach zatrzymani już w komisariacie otrzymywali wezwania do jednostek wojskowych.
Ten mechanizm nie jest nowy - władze korzystają z przepisów umożliwiających wręczenie karty mobilizacyjnej "na miejscu", w czasie zatrzymania lub nawet podczas zwykłej kontroli dokumentów. Po raz pierwszy wprowadzono to w 2022 r., dziś jest to już standardowa praktyka.
Jak informuje Wiorstka, w samej Moskwie i obwodzie moskiewskim tylko w czerwcu 2025 r. wydano ponad 22 tys. kart mobilizacyjnych. W Petersburgu - ponad 12 tys. Mobilizowani są głównie rezerwiści do 35. roku życia, ale coraz częściej także mężczyźni po 40., często z doświadczeniem wojskowym sprzed kilkunastu lat.
Mapa strachu
Z danych publikowanych przez opozycyjne rosyjskie portale, np. ASTRA czy Meduza, wynika, że największe nasilenie ukrytej mobilizacji ma miejsce w obwodach moskiewskim, leningradzkim, permskim, swierdłowskim, tiumeńskim oraz w Kraju Krasnodarskim.
Tylko w czerwcu 2025 r. liczba wręczonych kart mobilizacyjnych w tych regionach przekroczyła 60 tys. Przy czym nie wiadomo, ile osób faktycznie trafiło do jednostek - coraz częstsze są przypadki ucieczek, prób przekroczenia granicy, a także ukrywania się. Według danych niezależnego Centrum Lewady, odsetek Rosjan obawiających się mobilizacji wzrósł w ciągu ostatniego półrocza z 21 do 39 proc.
Niepokój rośnie też wśród rodzin żołnierzy. Kremlowska propaganda nie mówi już o szybkiej "demilitaryzacji Ukrainy", lecz o "egzystencjalnej wojnie z NATO". W praktyce oznacza to kolejne fale poboru.
Gubernatorzy regionów dostali limity do zrealizowania - nieformalne, ale egzekwowane przez MSW. Władze celowo unikają słowa "mobilizacja", posługując się terminami takimi jak "wezwanie do służby wojskowej w trybie priorytetowym" lub "formowanie rezerw kadrowych".
Kreml boi się własnych obywateli
Władze nie tylko nie ukrywają represyjnych mechanizmów, ale wręcz je eskalują. W maju 2025 r. podpisano ustawę umożliwiającą uznanie za "uchylającego się" każdego, kto nie odebrał elektronicznego wezwania. Efekt? W czerwcu zablokowano konta bankowe ponad 15 tys. osób.
Część z nich straciła prawo jazdy, możliwość prowadzenia działalności gospodarczej czy wyjazdu za granicę. System "Cyfrowa Komenda Wojskowa" staje się jednym z najskuteczniejszych narzędzi represji i nie potrzeba już policjanta, żandarma ani wezwania papierowego.
Jednocześnie trwa kampania dyskredytacji przeciwników mobilizacji. Na kanałach Telegramu lojalnych wobec Kremla polityków i blogerów codziennie pojawiają się materiały o "zdrajcach", "sympatykach NATO" i "panikarzach", którzy "sabotują wysiłek wojenny".
Propaganda Putina nie odpuszcza - opór wobec wojny ukazywany jest jako zagrożenie egzystencjalne, a każdy protestujący - jako "agent Zachodu". Zatrzymanym podczas ostatnich manifestacji grożą procesy z art. 275 kodeksu karnego, który obejmuje zdradę stanu. Kara to nawet 20 lat kolonii karnej.
Ostatni bunt?
Czy Rosja znów się buntuje? Tak, ale to inny bunt. Ludzie nie protestują już z moralnego sprzeciwu wobec wojny, lecz z lęku o życie swoje i swoich bliskich. Coraz rzadziej wychodzą na ulice, coraz częściej uciekają za granicę lub próbują zniknąć z radaru państwa.
Władza się tym nie przejmuje. Wręcz przeciwnie. Każda nowa fala mobilizacji jest okazją do zademonstrowania siły państwa. I choć nie widać dziś w Rosji masowego buntu, to władze bardzo dobrze wiedzą, jak cienka jest granica między strachem a desperacją. I dlatego każdą iskrę tłumią w zarodku. A najlepiej od razu wcielają do armii.
Sławek Zagórski dla Wirtualnej Polski