"Pamiętaj: robaków rozgryzać nie wolno". Głód w rosyjskiej niewoli zabija powoli
Najpierw były papier toaletowy i mydło. Potem robaki i myszy. Nie ma takiej rzeczy, której nie zjadłby człowiek. Rosyjska niewola to smród biegunki, wszy i świąd. Ale najgorszy ze wszystkiego jest głód.
Oto #HIT2024. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku. Tatiana Kolesnychenko i Maciej Stanik za tekst "Pamiętaj: robaków rozgryzać nie wolno. Głód w rosyjskiej niewoli zabija powoli" zdobyli nagrodę Grand Press 2024 w kategorii "Reportaż prasowy/internetowy".
***
Brzdęk aluminiowych kanek niesie się korytarzem. Ciężkie, 25-litrowe naczynia raz po raz uderzają o schody, kiedy bałandzior - w więziennej gwarze kryminalista, rozdający jedzenie - znosi je do piwnicy.
Brzdęk, stopień. Brzdęk, kolejny. Te głuche, metaliczne uderzenia wyrywają jeńców z półsnu i otępienia. Na zapadniętych twarzach pojawia się ożywienie. Obiad nadchodzi! Ktoś wysila się na żart: Ciekawe, co dziś zaserwują?
Inni podchwytują temat. Wymieniają dania, opowiadając, gdzie i kiedy je jedli. Dopóki na korytarzu pobrzękują kanki, choć na chwilę można się przenieść wyobraźnią do kijowskiej restauracji, pierogarni w Poznaniu czy stekowni w Dnieprze.
Byle daleko od więziennej nędzy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kiedyś dla zabicia czasu Wład zmierzył celę krokami: sześć metrów długości, trzy szerokości.
- Jakieś 18 metrów kwadratowych. W domu miałem większy pokój - stwierdza.
Liczył dalej. - Jeśli w celi jest 24 jeńców, na każdego przypada 0,75 metra kwadratowego.
Większość tej przestrzeni zajmują nieużywane dwupoziomowe prycze. Metalowe pręty boleśnie wrzynają się w wychudzone ciała, bo materaców było tylko siedem (0,29 materaca na osobę - liczy Wład).
Wieczorami jeńcy rozkładają wszystkie materace na betonowej posadzce. Układają się na boku, tuląc do siebie. Ścisk miał jedną zaletę: nie jest zimno.
Jedyne okno w celi, tuż pod sufitem, ma zbitą szybę. W zimie dostają się przez nią lodowate podmuchy powietrza, a temperatura w celi spada poniżej zera, co za każdym razem stwierdza Wład, wskazując na wodę zamarzniętą w kubku. Nocą szron połyskuje na płatach niebieskozielonej farby, która wciąż trzyma się ścian.
Większość czasu jeńcy spędzają w milczeniu, otępieni chłodem i zacinającym w żołądku głodem. Tylko pobrzękiwanie aluminiowych kanek zwiastujące posiłek na chwilę wyrywa ich z apatii.
Baładzior już zniósł je do piwnicy i teraz słychać jękliwe skrzypienie wózka oraz huk otwieranych karmników - okienek, przez które podaje się jedzenie. - Z taką niecierpliwością dzieci czekają na gwiazdkę - myśli Wład.
Na co może czekać jeniec?
Śniadanie - szklanka mleka, rozcieńczonego wodą
Drugie śniadanie - dwie kromki ciemnego chleba
Obiad - chochla zupy
Kolacja - trzy łyżki kaszy jęczmiennej.
Łącznie jakieś 500-600 kalorii. Najgorszy jest obiad. Mętna ciecz bez smaku ani zapachu. Czasem pływa w niej listek kapusty, rzadziej - kawałek ziemniaka lub trochę ziarenek kaszy. Raz czy dwa trafiła się skórka z kurczaka. Radość nie do opisania! Mięso! Witaminy! Tylko dyżurny w celi ma kłopot. Jak sprawiedliwie podzielić skórkę, kiedy 24 pary głodnych oczu śledzi każdy ruch?
Wózek pojękuje coraz bliżej. Teraz wyraźnie słychać falset bałandziora.
- Igorek - stwierdza któryś z jeńców.
Bałandziorów w więzieniu jest kilku. Niektórzy neutralni, inni - ziejący nienawiścią. Igorek przerasta wszystkich. Ma 23-lata i wyrok za handel bronią. Jest niski, wysuszony metą albo innym świństwem, z twarzy nijaki. Wygląda, jak typowy dresiarz z donieckiej dzielni.
Schodząc do piwnicy jeńców, czuje się bogiem. Rządzi niepodzielnie chochlą. Decyduje, kto dostanie zupę z dna gara, a kto zostanie z pustym żołądkiem.
Kiedy karmnik się otwiera, jeńcy stają na baczność. Ręce wzdłuż tułowia, plecy prosto, wzrok wbity w podłogę.
- Jebane chochły! Chcecie jeść? Robić mi przedstawienie!
Igorek lubi czuć władzę, ale w odróżnieniu od strażników nie ma polotu. Kiedy strażnikom się nudzi, rozkładają na stoliku narzędzia pracy: gumowe pałki, metalowe linijki, plastikowe rurki. Katują niespiesznie, z perwersyjnym namaszczeniem. Doskonalą się w swoim rzemiośle. Za osiągnięcie uznają, kiedy na ciele jeńca nie pozostaje ani jedno nieposiniaczone miejsce.
Wyobraźnia Igorka ogranicza się do konkursów: która cela ładniej zaśpiewa hymn Rosji albo szybciej zrobi 400 przysiadów. Czasem z braku lepszego pomysłu, żąda, by wskazano mu jeńca z najmniejszym penisem. Albo rozkazuje leżeć na lodowatej posadzce przez trzy godziny.
Tym razem chce przedstawienia. - Śpiewać! - drze się przez karmnik. Ale podejrzanie szybko daje za wygraną. Chochla dudni o brzegi kanki. Igorek już podaje dyżurnemu plastikowe wiaderko z cieczą. Nagle ciska nim o posadzkę. Zupa chlusta i wylewa się na podłogę.
- Cwele! Dziś obiadu nie będzie! - zanosi się rechotem.
WSTYD
Koniec września, w Ukrainie anomalne upały. Ani kropli opadów, tylko palące bezlitośnie słońce, pożółkła trawa i zabiedzone drzewa. Wzdłuż szosy ciągną się pola sczerniałych słoneczników. Łodygi wciąż mają proste, ale główki smętnie pochylone. Wyglądają jak sceneria do filmu o apokalipsie.
13 września 2024 roku Ukraina i Rosja dokonały wymiany jeńców "103 na 103". W tej grupie znalazł się Wład. Spotykamy się z nim parę dni później w ośrodku dla uwolnionych jeńców (lokalizacja oraz imiona współpracowników ośrodka są objęte tajemnicą).
Na rozległym dziedzińcu fontanna, ławeczki, altanki. W tej sielskiej scenerii niczym duchy przemykają zgarbione i chorobliwie wychudzone postacie. Wielkie oczy w kościstych twarzach wciąż czujne i pełne niedowierzania.
Wład ma 27 lat, w rosyjskiej niewoli spędził 848 dni. Przed niewolą: zawodowy sprinter, wyrzeźbione ciało. Teraz: kości, wiotka skóra, dystrofia.
- To niestety standard - mówi dr Walerij, dyrektor ośrodka. - Każdy bez wyjątku doświadcza głodu i tortur. Wracają 20-30 kilogramów mniejsi, ale bywają przypadki skrajnego zagłodzenia. Są chłopaki, którzy tracą 60-70 kg wagi, wyglądają jak ze zdjęć z obozów koncentracyjnych. Do tego zaniki mięśni, niewydolność organów wewnętrznych, rany gnijące nóg zagrożone amputacją. O traumach psychicznych nawet nie wspominam.
Wład, "Wolt", Igor, Władysław Zadorin oraz inni ukraińscy żołnierze, z którymi rozmawiała WP, trafili do niewoli w różnym czasie, byli przetrzymywani w więzieniach od Doniecka po Syberię, ale oprócz dat i geografii ich historie są łudząco do siebie podobne.
Wład: - Cholernie boli, kiedy masz złamane żebra, porażone prądem genitalia albo zerwane paznokcie. Ale ból w końcu mija, rany się goją, a głód nie opuszcza cię ani na sekundę. Zabija powoli, każdego dnia. Wiesz, co to jest obłęd głodowy? Opowiem, ale wielu kiedyś będzie się tego wstydzić. Ja też będę.
CHLEB
Cela w piwnicy, korytarzem niesie się pobrzękiwanie kanek.
Wład krąży myślami wokół domu. W dzieciństwie nie rozumiał nabożnego stosunku dziadków do chleba.
Lodówka zawsze pełna, a oni drżą nad każdym okruszkiem. Kromkę, która spadła na podłogę, całują, kładą z powrotem na stół. Trochę to dziwaczne, ale pewnie to trauma po Wielkim Głodzie.
- W niewoli zrozumiałem: chleb jest wszystkim. Kwestią przeżycia. Walutą. Strategią. Przedmiotem zaciętych walk i filozoficznych dyskusji - mówi Wład.
Karmnik otwiera się z hukiem. Bałandzior zamaszystym ruchem wrzuca dzienny przydział: dwie kromki na głowę. Dyżurny zrywa się, by złapać chleb w locie, ale ten i tak ląduje na posadce. Jest ciemny, prawie czarny i zawsze niedopieczony. Rozpada się na drobne kawałki.
Posadzka lepka od brudu i syfu z przeciekającej kanalizacji. Dyżurny zbiera z niej wszystko. Rozdaje większe kawałki, potem dzieli okruszki.
Każdy wlecze się na swoje miejsce pod ścianą. Dalej to kwestia strategii.
Część zjada chleb łapczywie, byle szybciej zatkać pustkę w żołądku. Czują ulgę na chwilę. A kiedy w brzuchu znowu zieje pustka, zalewają ją wodą. Wykańcza ich biegunka.
Inni jedzą nad chusteczkami z podartych ubrań, by nie zgubić ani okruszka. Potem składają je starannie, chowają do kieszeni. Przez tydzień może uzbierają pół łyżki okruszków. To cenny dodatek do zupy.
Ci, którzy mają siłę woli, suszą chleb. Czerstwą kromkę można rozciągnąć na cały dzień. Podskubywać ją po kawałeczku, długo ssać, potem powoli rozgryzać. Nie mają głodowych ataków paniki, ale nigdy nie czują się syci. Ich głód jest stabilny. Ciągły, jak ból zęba.
MAJACZENIE
Ośrodek dla właśnie uwolnionych jeńców. Słońce pali, a Wolt ubrany w grubą, ciepłą bluzę. Patrząc na nasze krótkie rękawki, z niedowierzaniem pyta: Naprawdę nie jest wam zimo?
Podobnie jak Wład trafił do niewoli w dzień upadku Mariupola.
- Kiedy wychodziliśmy z Azowstalu, mówili nam, że Czerwony Krzyż gwarantuje bezpieczeństwo, że niewola będzie honorowa.
Po roku ważyłem 42 kilogramy.
Taganróg, areszt tymczasowy. Czas między posiłkami ciągnie się jak guma. W głowach mgła, przez którą przedziera się tylko jedna myśl: jeść, jeść, jeść!
Jeden z jeńców ma rozżarzone oczy. Mówi śmiertelnie poważnym tonem: "Kiedy wrócę do domu, zatrudnię się w fabryce czekolady. Będę stawał na końcu taśmy i jadł do oporu".
Inny po chwili namysłu odpowiada: "Ja podpiszę umowę z piekarnią. Codziennie będą mi przywozić bus wyładowany ciepłym pieczywem. I będę jadł, jadł, jadł".
Wolt łapie się na myśli, że to majaczenie. Chciałby zasnąć, ale na pusty żołądek nie idzie. Ciało jest sztywne, nerwy napięte.
Na kolację przynoszą kaszę jęczmienną. Trzy łyżki. Ledwie zakrywają dno talerza. Chcesz zjeść je natychmiast, ale wiesz, że to nic nie da. Nie, lepiej poczekać. Wyciągasz schowaną w materacu piętkę chleba. Mieszasz miąższ z kaszą, upychasz z powrotem do kromki. Na trzeci dzień będzie już pełna.
Wtedy pozostaje wybrać odpowiednią porę na zjedzenie. Nie o poranku, bo zbyt szybko przetrawisz. W porze obiadowej też nie, bo w każdej chwili mogą cię zabrać na przesłuchanie. Parę uderzeń paralizatorem po jajach i wszystko wyrzygasz. Trzy dni poświęceń pójdą na marne.
Nie, najlepiej zjeść wieczorem. Położyć się na pryczy. Zamknąć oczy i powoli celebrować każdy kęs. Czujesz ciepło i błogość pełnego żołądka. Wkładając do ust ostatni kawałeczek, odpływasz. Następnym razem poczujesz sytość za trzy dni.
POLOWANIE
Władysław Zadorin: - Pamiętasz kultowe hasło "Russkij wojennyj korabl, idi na chuj"? Byłem wtedy tam, na Wyspie Węży.
Trafiłem do niewoli pierwszego dnia inwazji. Wróciłem po 679 dniach o 60 kilogramów mniejszy. Teraz wiem, że nie ma takiej rzeczy, której człowiek nie zjadłby z głodu.
Kursk, areszt tymczasowy. Każdy gwałtowny ruch powoduje zapaść. Czujesz mdlącą słodycz w ustach i film się urywa. Następna klatka: ktoś klepie cię po policzkach.
Głód z fazy majaczenia i bezsilności przechodzi we wściekłość. Nie ma moralności ani obrzydzenia. Jest zwierzęcy instynkt. A on nakazuje: zdobądź jedzenie!
Wodzisz głodnym wzrokiem po celi. Na pierwszy rzut idzie papier toaletowy. Chłopaki połykają go w kawałkach. Wypełnia żołądek, ale zatyka jelita. Skręcają się z bólu, mają zaparcia i hemoroidy, ale dalej jedzą papier.
Ja sięgam po pastę do zębów. Smaruję nią chleb. Smakuje wybornie. Słodka i owocowa jak deser. W żołądku piecze, ale nie mogę się powstrzymać. Patrzę łakomie na kawałek szarego mydła na umywalce. Myślę: Tam musi być białko. Rosja to przecież mentalny Związek Radziecki, pewnie nadal produkują mydło z psiego tłuszczu.
Pierwszy robaka zjada Romczyk, 20-letni gwardzista. Niby żartem, idąc o zakład. Potem do robaków ustawiała się kolejka. Hodujemy je pod kiblem, podlewamy wodą, żeby lepiej się rozmnażały. Ten dla mnie, tamten dla ciebie. Pamiętaj tylko, by nie kłaść na język i nie rozgryzać. Są gorzkie.
Z czasem chłopaki zaczynają polować na myszy. Noc, rozsypujesz trochę okruchów na podłogę. Czekasz, aż usłyszysz popiskiwanie. To teraz, skup się. Musisz wykonać jeden celny rzut. Plastikowy talerz spada równo, mysz w pułapce.
Wyciągasz ją, ogłuszasz. Rano zdejmujesz skórkę, wnętrzności wyrzucasz. Mięsa nie jest dużo. Obgryzasz dokładnie. Inni żołnierze odwracają wzrok. Ale w końcu i oni przyznają: ci, którzy jedzą myszy, nie mają już głodowych omdleń.
Zazdroszczę tym chłopakom, ale przełamać się nie mogę. Patrzę na gołębia, który czasem siada na parapecie. Jadłem kiedyś pieczonego. Mogę zjeść surowego. Rozsypuję okruchy między szybą a kratką. Zasadzam się za ścianą. Jeden szybki ruch, ale pióra wyślizgują się z dłoni. Dziś muszę zadowolić się ślimakiem. Są całkiem smaczne, tylko śluz jest nieprzyjemny. Smaruję nim kromkę chleba.
UBAW
Igor: - Kiedyś byłem człowiekiem sukcesu. Prowadziłem biznes, zajmowałem się lokalną polityką. Wszytko mi wychodziło. Teraz czuję się nikim. Człowiekiem odartym z godności.
Spędziłem w niewoli 801 dni. Każdy z nich był piekłem.
Już nie pamiętam, ile razy Rosjanie prowadzili mnie na rozstrzelanie. Najpierw było jak w filmach o wojnie w Wietnamie: trzymają nas w klatkach, po kolana w wodzie. Potem etapami do kolonii karnej w obwodzie włodzimierskim.
Strażnicy z sadystycznym zacięciem. Chleb przynoszą pokrojony nierówno. Ktoś dostaje większą kromkę, ktoś mniejszą. Instynkt każe: walcz o przeżycie. Ludzie ruszają na siebie z łapami. Strażnicy mają niezły ubaw.
Albo inny przykład: Mija doba, od kiedy nie dostajemy chleba. Zupa przelatuje przez żołądek jak szklanka ciepłej wody. Trzy łyżki kaszy znikają w sekundę.
Ktoś dostaje głodowych ataków paniki, inni zapadają w apatię. Śpią na stojąco. Nagle otwiera się karmnik. Bałandzior wrzuca do celi bochenki. Przecierasz oczy ze zdumienia, a na posadce lądują kolejne. Po bochenku chleba dla każdego! Jeść, jeść, jeść! Odrywasz kawałki, wpychasz do ust.
Strażnik rozkazuje: Macie czas do wieczornej kontroli.
Patrzysz na zegar: 15 minut na zjedzenie całego bochenka. Połowę pochłaniasz jednym tchem. Nadal jesteś głodny, ale żołądek mały jak pięść. Czujesz już łaskotanie w przełyku. Kombinujesz jak zwierzę w pułapce. Schować resztę? Zjeść ją w nocy? Ale jeśli strażnik znajdzie, pobije do nieprzytomności. Oddać? Nie! Lepiej być pobitym niż głodnym.
Mija godzina. Twarze jeńców stają się białe jak kreda. Żołądek nie trawi. Wymioty, biegunka. Kibel jest jeden, stoi w kącie, niczym nieodgrodzony. Ktoś siada, zaraz szarpie go następny: - Wstawaj!
Inny nie doczekał się kolejki. Smród taki, że nie da się oddychać.
Karmnik otwiera się z hukiem. Strażnik rechocze: Co, zesraliście się?
Już rozumiesz, po co to było. Czujesz się upodlony.
OBRZĘK
Wład: - Nie wiedziałem, że człowiek może jeść rybie ości. Może. Grzbiet, ogon. Zjesz wszystko, co ma białko.
Raz w zupie pływała kość wieprzowa. Łamaliśmy ją, ssaliśmy, gryźliśmy jak psy. Niektórym kruszyły się zęby. Zmieniali stronę i dalej gryźli kość.
Mógłbym zjeść papier toaletowy, a nawet mydło. Ale tego luksusu nie mieliśmy w celi. Byliśmy głodni, obdarci i brudni.
Zima, temperatura w celi na minusie, a my w T-shirtach, szortach i podartych skarpetkach. Ubrania dostajemy nieprane, śmierdzą potem i wydzieliną. W szwach zalęgają się gnidy wszy. Mamy świerzb. Po wyłączeniu światła podłoga w celi cała się rusza. Szczury, myszy, karaluchy, pluskwy. W nocy rozdrapujemy ukąszenia do krwi, a rano wstajemy pokryci zaropiałymi ranami. Gnijemy za życia.
W ciągu dziesięciu miesięcy w donieckim więzieniu ani razu nie wyprowadzają nas na spacer. Tylko trzy razy wolno nam się umyć. Dopiero w łaźni uświadamiam: jesteśmy szkieletami obleczonymi bladą skórą.
Zapadnięte policzki, ostre obojczyki, wystające żebra, a brzuchy nabrzmiałe i miękkie jak galaretka. Nogi spuchnięte tak bardzo, że od kolana do palców stóp tworzą niemal kąt prosty. Później, już po wymianie, lekarz wytłumaczy: to obrzęk głodowy, inaczej bezbiałkowy. Całkowite zaburzenie organizmu z powodu niedożywienia. Podczas Wielkiego Głodu, kiedy rejestrowanie śmierci z powodu niedożywienia było zabronione, w księgach wpisywano obrzęk jako główną przyczynę zgonu.
Zmysły się przytępiają. Widzenie staje się tunelowe, wszystko jak przez wizjer. Słyszysz coraz gorzej. Ciągłe ktoś mdleje. Nie ma już siły wejść na drugie piętro.
Chciałbyś tylko spać, ale w ciągu dnia nie wolno nawet usiąść. Uczymy się zapadać w letarg na stojąco. Nie ma już siły myśleć, nie pamiętasz ani nazw, ani dat.
Przesłuchanie, śledczy pyta:
- Data urodzenia matki?
- Nie pamiętam.
- Ile masz pełnych lat?
- Nie pamiętam.
- Gdzie służyłeś? Numer jednostki?
- Nie pamiętam.
Wracasz do celi zakrwawiony. Jesteś na skraju. W głowie jedna myśl: jeść, jeść, jeść! Jak daleko możesz się posunąć, żeby zapełnić żołądek? Starasz się trzymać, myślisz o tym, że kiedyś wrócisz do domu, a wtedy czy będziesz w stanie spojrzeć sobie w oczy?
OBŁĘD
Cela w piwnicy. Bałandzior Igorek ciska wiadro z zupą o podłogę. Zrezygnowani jeńcy rozchodzą się podpierać swój kawałek ściany. Ale Saszka coś kombinuje. Przesuwa się coraz bliżej mokrej plamy. Pochyla się niby po coś. Potem puszczają mu hamulce. Już na czworaka zbiera z posadzki ziarna kaszy i listki kapusty.
Widok budzi obrzydzenie, ale nikt nie komentuje.
Wład: - Od tego się zaczęło.
Kilka dni później budzimy się rano. Bałandzior przynosi "kaszę mleczną", czyli płyn o barwie mleka. Chłopaki sięgają do szafki po suszony chleb. Nagle zamierają. Każdy kawałek jest nadgryziony. Na jednym brakuje skórki, w innym wydrążony miąższ. Zapada cisza. W celi sami Azowcy.
Ktoś w końcu wydusza: - Pewnie szczur wlazł.
Inni przytakują, ale bez przekonania. W nocy czuwają. Saszkę łapią na gorącym uczynku. Odbywa się narada. Co robić? Jak ukarać kogoś, z kim przeszło się przez piekło na Azowstalu? Ale porządek musi być. Saszka dostaje upomnienie. Za drugim razem sprzątanie poza kolejką. Za trzecim nerwy puszczają. W ruch idą pięści.
Ale po Saszce wszystko spływa jak woda po kaczce. On już jest po drugiej stronie. Nie odzywa się do nikogo, w wyłupiastych oczach żarzy się obłęd głodowy. Tylko czeka na moment, by ukraść czyjeś okruszki.
Chłopaki wkładają chleb do reklamówek, chowają pod poduszką. Chleb się nie suszy, ale pokrywa pleśnią. I tak go jedzą. Rzygają, mają biegunkę, ale jedzą.
STRAŻNICY
"Wolt": - Głód wyciągał z ludzi najgorsze. Jeśli ktoś miał w sobie pęknięcie, rozsadzał je do rozmiarów rowu.
W jednej celi był facet wielki jak góra. Zabiera słabszym jedzenie.
Inny sprzedaje się za porcję zupy.
Wieczór. Korytarzem niesienie głos Petra: - Gospodin naczalnik! (po rosyjsku; "panie naczelniku", jedyna forma zwrotu do strażników). Zezwólcie na podwójną porcję, muszę zregenerować siły przed wstąpieniem do Sił Zbrojnych Rosji!
Albo inny przykład: - Gospodin naczalnik! Zezwólcie na spotkanie ze śledczym. Przypomniałem sobie, kto strzelał do cywilów w Donbasie.
Po godzinie wraca z obleśnym uśmiechem na twarzy. U śledczego na biurku były cukierki. - Będziemy obciążać tych, których już wymieli - namawia innych.
Władysław Zadorin: - Co możesz wiedzieć po dwóch latach niewoli? Pozycje? Broń? Nie. Śledczym nie chodziło o dane wywiadowcze. Oni każdemu szyli sprawę kryminalną. Zabijanie cywilów w Donbasie, gwałty na babuszkach, ukrzyżowane dzieci. Orwell by tego nie wymyślił.
Typowali w celach najsłabszą jednostkę i dopóki się nie złamała, znęcali się nad wszystkimi. Nie dawali jedzenia, tłukli nadprogramowo. Komunikat był prosty: "Patrzcie, to przez niego".
Kiedy dostawali, co chcieli, nagradzali swoich ulubieńców. Cela dostawała pełne miski, dodatkowe kromki chleba. Zawsze kosztem innych. Jeśli ktoś dostawał więcej, ktoś inny zostawał z pustym żołądkiem.
AGONIA
Wład: Wszyscy otarliśmy się o obłęd. Budzisz się w nocy, patrzysz na przyjaciela, a on z zastygłą twarzą gapi się w sufit. Coś mówisz, on nic nie odpowiada.
Rano nasłuchujesz brzdęku aluminiowych kanek. Wózek jęczy miarowo. Czekasz na porcję cieczy. Jaki w tym sens? Zjesz, przedłużysz swoją agonię. Po co tak cierpieć?
Ale zabić się jeszcze trudniej niż żyć.
Jeden z chłopaków rozmontował golarkę. Próbował poderżnąć sobie gardło żyletką. Strażnicy pobili go do nieprzytomności. Inny wyciągnął sznurek ze spodni. Chciał się powiesić. Sznurek pękł, rozbił sobie głowę.
Władysław Zadorin: - To było latem 2023 roku. Przesłuchanie, bicie, paralizator. Czuję, że umieram. W ustach mdląca słodycz, siły mnie opuszczają. Nagle ogarnia mną wściekłość. Zrywam się, ruszam w kierunku strażnika. Albo mnie zabijcie, albo wypuście! Nie dam rady dalej!
Ocknąłem się w karcerze, całkiem nagi. Ściany i podłoga wyłożone gumą. Światła brak, nie wiadomo czy dzień, czy noc. Przez dwa dni nic nie jadłem, załatwiałem się pod siebie.
LUDZIE
"Wolt": - Strażnik żartuje: Ej, ty! Oświęcim! Puściłbym cię z dymem!
Inni wybuchają rechotem, a potem nazywają nas nazistami. I głodzą, tłuką, upodlają. Nie jesteśmy dla nich ludźmi. Najtrudniej w to nie uwierzyć.
Nauczyłem się kontrolować myśli. Zamiast o jedzeniu, myślę o rodzinie. Wyobrażam, że mam kampera firmy Tucson, generator prądu, grill, namiot, śpiwory, karimaty i koniecznie małą piłę spalinową. W żołądku ssie, a ja zabierałem żonę i synka w podróż po Europie.
Wład: - Jedni poddają się instynktom zwierzęcym i upadają nisko, inni nawet w tych nieludzkich warunkach pozostają ludźmi. W celi temperatura poniżej zera. Woda zamarzła w szklance. Gasnę. Już nie mam siły. Mój dowódca, oficer, każdej nocy przytula mnie całym ciałem, ogrzewa, rozciera zdrętwiałe stopy. Nie wstydzę się powiedzieć: z narzeczoną nie spałem tak blisko. Uratował mnie.
POWRÓT
Cela w piwnicy.
Pod koniec lipca nastaje nagła zmiana. Wład czuje, że coś jest nie tak. Strażnicy już nie tłuką. Zamiast śledczego za biurkiem siedzi rosyjski oficer.
- Jedziesz na wymianę czy zostajesz? - pyta.
Osłupienie. Kolana się uginają.
- Jadę, panie naczelniku!
Wład: Nocą nie mogę zasnąć. Wsłuchuję się w każdy dźwięk dochodzący z dziecińca. Po 10 dniach trafiam do innego aresztu. Pierwszy raz od 10 miesięcy widzę słońce. Razi, oczy odwykły od dziennego światła. Chodzę bez przerwy po spacerniaku. Zataczam kręgi, unoszę się nad ziemią.
Część jeńców z nerwów nie może powiedzieć słowa. Drudzy dostają słowotoku. Ostatnie godziny są najdłuższe. Dopiero w samolocie czuję ulgę. To się dzieje naprawdę! Przeżyłem! Wracam!
Wymiana na granicy. Euforia, znajome twarze z brygady. Gdzie się nie odwrócisz, dziesiątki par rąk wyciągają do ciebie jedzenie. Spróbuj to, zjedz tamto. Biorę dwa pomidory. Kubki smakowe eksplodują. Pierwsze warzywa od dwóch lat.
Ale emocje szybko opadają.
WINA
Władyslaw Zadorin: - Pierwsze dni jadłem, wymiotowałem, znowu jadłem. Nic nie czułem. Wyobrażałem sobie powrót z niewoli jak wzruszającą scenę. Uściski, łzy radości. Przy pierwszym spotkaniu patrzyłem na rodziców jak na obcych ludzi. Zero uczuć, emocji. Ani dobra, ani zła. Tylko wstyd. I poczucie winy. Był ze mną w celi chłopak, już bardzo wychudzony. Gasł każdego dnia. Na pewno zasługuje na wymianę bardziej niż ja.
Psycholog mi tłumaczy: to poczucie winy ocalałego, normalna sprawa. Podobno normalne jest też to, że rok po wymianie, kiedy czuję głód, wciąż dostaję ataków paniki. Ręce się trzęsą, serce wali jak szalone. Zaraz otworzą się drzwi i znowu zabiorą mnie na przesłuchanie.
Szukam nerwowo w kieszeniach. Gdzieś przecież musi być snickers. Kęs, drugi. Już dobrze. Wszystko przecież jest dobrze? Mam 25 lat i jestem inwalidą wojennym. Uraz zamknięty czaszki (zbyt dużo butelek o nią stłuczono), uraz kręgosłupa (rozbite młotkiem kręgi), wycięty woreczek żółciowy (większość jeńców ma kamicę spowodowaną niedożywieniem).
TALERZ
Ośrodek dla uwolnionych jeńców. Rozległy dziedziniec, ławeczki, altanki.
Dzień Włada rozpisany po godzinach: badania, kroplówki, wyjazdy do urzędów.
Niby najgorsze już minęło, ale czujesz się przytłoczony. Za niczym nie nadążasz. Nic nie rozumiesz.
Powoli zbliża się pora obiadowa. W stołówce czeka domowy obiad. Tłusta zupa jarzynowa, pieczeń z ziemniakami i delikatną wieprzowiną, sałatka z makrelą i tartym serem, kompot, kawa, ciasto. Biały chleb z chrupiącą skórką. Możesz jeść, ile chcesz i wszystko pyszne. Ale żołądek nie daje rady.
Wład dłubie widelcem w ziemniakach. W głowie ma mętlik. Podświadomość krzyczy: jedz, bo głód wróci. Ciało mówi: stop, ziemniaki już stoją w przełyku.
Wład próbuje wstać zza stołu, ale ruszyć nie może. Poczucie winy przygniata niczym głaz. Dobrze wie, co się teraz dzieje w piwnicy jeńców. Korytarzem niesie pobrzękiwanie kanek. Bałandzior wlewa do wiadra ciecz bez właściwości. Dyżurny rozdziela listki kapusty. Głód w rosyjskiej niewoli zabija powoli, ale najpierw odziera z godności.
Wład patrzy na swój pełny talerz. Wmusza kolejną łyżkę.
***
Ukraina. Areszt tymczasowy w obwodzie sumskim.
Naczelnik zakładu oprowadza nas po celach, w których na wymianę czekają Rosjanie wzięci do niewoli podczas operacji kurskiej.
W każdej celi po kilkanaście osób. Pod ścianami dwupoziomowe nary, na środku - duży stół z ławkami. Podczas jednej z kontroli pracownicy Czerwonego Krzyżu stwierdzili, że nieogrodzona toaleta narusza godność jeńców. Sypnęli kasą, areszt przeprowadził remont.
- Teraz co jakiś czas wracają, by zważyć Rosjan. Chcą wiedzieć, czy nie stracili na wadze - mówi naczelnik aresztu.
Według Igora i "Wolta" pracownicy Czerwonego Krzyża też kontrolowali więzienia, w których ich przetrzymywano. Ale nigdy nie dotarli do ich cel.
Igor: - Byliśmy tak wychudzeni, że schowano nas w nieużywanym skrzydle. Przez dziurę w podłodze mogłem widzieć celę sąsiadów piętro niżej.
Z danych ukraińskiej Kwatery Głównej ds. Jeńców wynika, że w rosyjskiej niewoli przebywa ponad osiem tysięcy wojskowych. Tysiące żołnierzy uznano za zaginionych. Większość z nich może być przetrzymywana w rosyjskich więzieniach. Do tej pory potwierdzono 177 przypadków śmierci Ukraińców w rosyjskiej niewoli. Udowodniono też przypadki samobójstw. Te informacje jednak mogą być tylko niewielkim odsetkiem rzeczywistych liczb.
Od początku inwazji przeprowadzono prawie 60 wymian jeńców. Do domu wróciło 3767 Ukraińców.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski