xxx © Materiały prasowe

Steffen Dobbert: Niemcy zapłacili za wojnę Putina, ale kropka ws. Nord Stream nie jest postawiona

Ukraińcy rozumieli, że jedyną gwarancją ich bezpieczeństwa jest tranzyt gazu przez ich terytorium. Niemieckie elity też były w pełni świadome ryzyka, że Putin zaatakuje, jak tylko zostanie dokończony Nord Stream 2. Interesy finansowe Niemiec były ważniejsze niż bezpieczeństwo w Europie - mówi Steffen Dobbert, niemiecki dziennikarz i współautor książki "Nord Stream. Jak Niemcy płacą za wojnę Putina".

Książka Steffena Dobberta i Ulricha Thiele ukazała się w Niemczech w lutym tego roku i z marszu trafiła na listę bestsellerów. Sami autorzy mówią o niej jako o pierwszym śledztwie dziennikarskim o Nord Stream, które przedstawia dowody na to, jak niemieckie pieniądze przez lata finansowały reżim Władimira Putina. Według ustaleń od 2014 r., czyli od początku wojny w Ukrainie aż do 2022 r. niemieckie przedsiębiorstwa przelały Rosji około 104 mld euro za gaz ziemny. Znaczne sumy wpłacono za ropę i węgiel.

- Odkryliśmy porażającą skalę korupcji strategicznej i niebywały cynizm niemieckich elit. One wiedziały o ryzyku eskalacji wojny w Ukrainie, a mimo to parły, by jak najszybciej uruchomić Nord Stream 2 - mówi Dobbert w rozmowie z Wirtualną Polską. I dodaje: - Najbardziej niepokojące, że kropka w historii Nord Streamów wciąż nie została postawiona.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Nie ma już czym walczyć". Generał ocenił sytuację Rosji

Tatiana Kolesnychenko, Marian Prysiażniuk: Na początku maja niemieckie media obiegła informacja o tajnym spotkaniu w Baku pomiędzy "grupą wpływowych niemieckich polityków" a przedstawicielami Rosji. Kiedy wyszło to na jaw, padły zapewnienia, że spotkanie było nieoficjalne. Po co się więc spotkali?

Steffen Dobbert, współautor książki "Nord Stream. Jak Niemcy płacą za wojnę Putina": Zacznijmy o tego, że w spotkaniu wzięli udział politycy, którzy wcześniej byli zaangażowani w tak zwany Dialog Petersburski, który został powołany jeszcze w 2001 roku z inicjatywy ówczesnego kanclerza Gerharda Schrödera i Władimira Putina. Miała to być platforma ułatwiająca współpracę między Niemcami i Rosją. Po inwazji Rosji na Ukrainę w 2014 roku dialog na jakiś czas oficjalnie został przerwany.

Spotkanie w Baku faktycznie było więc nieoficjalne, ale ze strony niemieckiej uczestniczyli w nim politycy, którzy sami się określają jako "sympatycy Rosji". Po co tam pojechali? Według naszych źródeł nowy kanclerz Niemiec Friedrich Merz chce przywrócić kanały komunikacji z Rosją, by potajemnie szukać porozumienia, które mogłoby zachęcić Putina do zakończenia wojny.

Co to oznacza?

Że niektórzy ludzie w Niemczech, ale i w USA, rozważają scenariusz, w którym, jeśli Putin zgodzi się przestać zabijać w Ukrainie, będzie mógł zatrzymać de jure Krym i de facto kontrolę nad innymi okupowanymi terytoriami Ukrainy. Jeśli Rosja na to przystanie, będzie mogła znowu sprzedawać gaz przez rurociągi Nord Stream. Amerykańscy inwestorzy z otoczenia Trumpa mogliby zarabiać na infrastrukturze, bo nadal są zainteresowani kupnem Nord Streamów, a Niemcy znowu mieliby swój tani gaz. Pozostawałaby tylko kwestia Ukrainy i wywarcia na nią presji, by się zgodziła na taki układ.

Opisuje pan właśnie nieoficjalne stanowisko Niemiec? Bo oficjalnie z ust Merza słyszymy, że Nord Stream 2 był błędem, a sam kanclerz buduje swój wizerunek jako krytyka Rosji.

Merz w porównaniu do Olafa Scholza ma o wiele ostrzejszy kurs i próbuje wywrzeć presję na Rosję. Jednak obecny rząd jest utworzony przez koalicję CDU i SPD, w której nadal jest wielu sympatyków Rosji i ma to mocne odzwierciedlenie w niemieckiej polityce wewnętrznej. Widzimy, że osoby, które głośno występowały przeciwko Nord Stream, dzisiaj mają problemy.

Przykładem jest choćby Roderich Kiesewetter, polityk CDU, były wojskowy, który domagał się, by w umowie koalicyjnej pojawił się zapis o niereaktywowaniu rurociągów. Decyzją Merza Kiesewetter właśnie przestał być członkiem parlamentarnej komisji ds. służb specjalnych, w której zasiadał od lat i był postrzegany jako bardzo wartościowy ekspert.

Takich przykładów jest wiele. Ktoś nie dostał mandatu poselskiego, ktoś był mobbingowany, kogoś odsunięto na boczny tor. Tymczasem nowa szefowa ministerstwa gospodarki i energii Katherine Reiche już zapowiedziała, że wesprze budowę 50 nowych elektrowni gazowych. Jest to bardzo niepokojący sygnał, który mówi nam, że nie możemy ufać temu rządowi.

Chce pan powiedzieć, że logika niemieckich elit nie uległa zmianie? Nadal uważają, że poprzez wspólny biznes Rosję można ucywilizować, a potęga gospodarcza Niemiec jest ważniejsza niż bezpieczeństwo w Europie?

Tak, ta logika wciąż rządzi w niektórych głowach. Oficjalnie rząd mówi o naciskach na Rosję, ale z drugiej strony widzimy spotkanie w Baku i decyzję o utajnieniu informacji o rodzajach broni przekazanej Ukrainie, która daje władzom możliwość niespełniania obietnicy wyborczej - przekazania rakiet dalekiego zasięgu Taurus.

Musimy nowemu rządowi uważnie patrzeć na ręce. Jest pod dużą presją niemieckiego biznesu. Brak taniego rosyjskiego gazu jest jednym z głównych powodów recesji. Niemcy mogliby zacząć transformację, stawiając na odnawialne źródła energii. Nie byłoby to łatwe, trwałoby trzy-pięć lat, ale jest wykonalne. Wiadomo natomiast, że transformacja mogłaby wywołać protesty w Niemczech.

Zamiast więc tłumaczyć ludziom, że te zmiany są dobre nie tylko dla ekologii, ale i są podstawą naszego bezpieczeństwa, rząd idzie po linii najmniejszego oporu. Łatwiej trzymać się gazu, najlepiej taniego, z Rosji. Bo inaczej trzeba byłoby się przyznać do błędu i odpowiedzieć za niego. Niemieccy politycy, nawet po rozpoczęciu wojny w 2014 roku, kontynuowali współpracę z Rosją i finansowali rosyjski reżim. Twierdzimy, że skandal wokół Nord Stream jest jednym z największym w historii współczesnej niemieckiej polityki.

Piszecie w książce o "strategicznej korupcji" na olbrzymią skalę. Co to oznacza?

To, że setki milionów euro od Gazpromu szły nie tylko na finansowanie partii politycznych i dziennikarzy. Opłacano nimi niemieckie drużyny piłkarskie, remizy strażackie, uznane orkiestry, agencje badawcze na uniwersytetach, a nawet zakup komputerów dla szkół i organizację regat. Byliśmy zszokowani skalą tej korupcji i sposobem, w jaki wykorzystano niemieckie instytucje państwowe.

Jako dziennikarz dużo pracowałem w Ukrainie i wiele słyszałem o korupcji. Wydawało mi się, że takie przekręty nie są możliwe w Niemczech. Zwłaszcza że wielu polityków w Niemczech podkreślało, że Ukraina jest skorumpowanym krajem, "dlatego tak źle sobie radzi". Okazało się, że w Niemczech również jest możliwa korupcja na dużą skalę, choć działająca według innych schematów. Z pomocą Sigmara Gabriela, który był ministrem środowiska (2005-2009), gospodarki i energii (2013-2017) i szefem MSZ (2017-2018) Niemcy sprzedały swoje magazyny gazu spółkom powiązanym z Gazpromem.

Niemiecki establishment doprowadził do tego, że kraj uzależnił się od rosyjskiego gazu, sprowadzając stamtąd około 60 proc. paliwa. Ignorowano wszystkie znaki ostrzegawcze. Doszło do tego, że Sigmar Gabriel i Frank-Walter Steinmeier - szef Urzędu Kanclerskiego (1999-2005) w okresie rządów Gerharda Schrödera, minister spraw zagranicznych (2005-2009, 2013-2017), wicekanclerz (2007-2009), a od 2017 prezydent Niemiec - wprowadzili zasadę, zgodnie z którą każdy pracujący dla państwa niemieckiego na pytanie o Nord Stream 2 musiał odpowiadać, że jest to "tylko prywatny projekt biznesowy" i nie ma nic wspólnego z polityką.

Oczywiście wszyscy wiedzieli, że jest to kłamstwo i że Rosja dzieli Unię Europejską, pozbawia Polskę i kraje bałtyckie wpływu na politykę energetyczną. Oczywiste było też to, że gdy tylko Ukraina przestanie być potrzebna jako państwo tranzytowe, Rosja zacznie się przygotować do inwazji.

Skąd pewność, że niemieckie elity to rozumiały? Miały dość oczywistą motywację: stworzyć idealne warunki dla niemieckiego biznesu.

Motywacja była różna. Część elit stawiała ponad wszystko na ponowne uczynienie Niemiec silnym i wpływowym krajem. Inni politycy, zwłaszcza we wschodnich landach, na fali "przyjaźni" niemiecko-rosyjskiej dostrzegali możliwość rozwoju kariery. Byli też pożyteczni idioci pokroju byłego kanclerza Gerharda Schrödera, który stał się kumplem Putina, chodził z nim do sauny. Putin pomógł mu adoptować dzieci z Rosji.

Schröder się odwdzięczył, wprowadzając tzw. "rosyjski rok" w Niemczech i zaprosił Putina, aby przemawiał przed Bundestagiem. Kiedy przegrał wybory, został zatrudniony przez Gazprom. Tylko od spółek Nord Stream dostawał 250 tys. euro rocznie.

Ale wracając do pytania: skąd mogli wiedzieć o planach Putina? Zacznijmy od 2004 roku, kiedy w Ukrainie wybuchła Pomarańczowa Rewolucja. Ukraińcy wyszli wówczas protestować przeciwko sfałszowanym wyborom, a Wiktor Juszczenko został prezydentem. Wkrótce potem Gerhard Schröder i Władimir Putin spotkali się w Hanowerze, gdzie podpisali porozumienie o budowie Nord Stream 1.

Była to oczywista i bezpośrednia odpowiedź Kremla na pragnienie Ukrainy stania się niezależnym, demokratycznym krajem. Putinowi się to nie podobało, więc postanowił wykorzystać surowce jako narzędzie geopolityczne. Jego plan polegał na tym, by zbudować rurociągi omijające Ukrainę, Polskę i kraje bałtyckie, a następnie uzależnić Niemcy i Europę Zachodnią od taniego gazu.

Rosjanie zakładali, że wówczas nikt nie będzie się przejmował Ukrainą. Liczyli, że wtedy szybko podbiją Kijów, Europa wyrazi dezaprobatę, a pół roku później i tak zdecyduje, że potrzebuje rosyjskiego gazu.

W 2014 roku właśnie tak było.

Powiedziałbym, że ten plan Putina odniósł częściowy sukces. Pierwsza nitka Nord Stream została ukończona w 2011 roku i wtedy też rozpoczęto budowę drugiej. Prac nie przerwano nawet po aneksji Krymu i wybuchu wojny w Donbasie. Rosyjska propaganda skutecznie zmanipulowała opinię publiczną, wmawiając, że to wojna domowa, że to Ukraińcy strzelają do siebie nawzajem. Gaz więc płynął dalej, Rosja zarabiała krocie, Ukraińcy ginęli.

W 2014 roku niemiecki rząd nie kiwnął palcem, by pomóc Ukrainie. Nawet nałożone na Rosję sankcje były aktywnie sabotowane przez niemieckich polityków. W 2015 roku wspomniany już Sigmar Gabriel, wówczas minister gospodarki, poleciał do Rosji, spotkał się z Putinem, a nawet poprosił go o autograf. Był tak dumny, że chwalił się tym przed przyjacielem żony. Jak taran lobbował interesy Gazpromu w Europie i pogłębiał zależność Niemiec od Rosji. Jednocześnie ta polityka była wybitnie cyniczna wobec Ukrainy.

W książce opisujecie pewne spotkanie, które pokazało, że rząd Angeli Merkel nie tylko wiedział o możliwej eskalacji w Ukrainie, ale i był gotowy na taki rozwój wydarzeń.

Tak. W 2018 roku do Berlina przyjechała delegacja ukraińskiego Naftohazu. W urzędzie kanclerskim Angeli Merkel spotkali się z trzema jej doradcami, urzędnikami bardzo wysokiej rangi. Dotarliśmy do stenogramów tego spotkania. Wynika z nich, że Ukraińcy ostrzegali przed budową Nord Stream 2, ponieważ kiedy Rosja całkowicie ominie tranzyt gazu przez terytorium Ukrainy, zacznie inwazję na pełną skalę. Kijów dokładnie rozumiał, że tranzyt jest jego jedyną gwarancją bezpieczeństwa.

Doradcy Merkel, podobnie jak sama kanclerz, znowu zaczęli, powtarzać niczym mantrę, że to tylko "prywatny projekt". Wtedy Ukraińcy zapytali, czy są świadomi, że wojna wywoła napływ milionów uchodźców z Ukrainy? Zaskakujące, ale odpowiedź brzmiała, że tak i nawet mają plan, jak sobie z tym poradzić. Innymi słowy: już wtedy niemieckie elity były świadome ryzyka, jakie się wiąże z budową Nord Stream 2. Ich postawa osiągała Himalaje cynizmu, ponieważ dostrzegali w tym pewną korzyść dla Niemiec.

Czego najbardziej brakuje niemieckiej gospodarce? Rąk do pracy. W końcu po inwazji do Niemiec przyjechały prawie 2 miliony uchodźców z Ukrainy, głównie wykształconych kobiet, które okazały się cennym nabytkiem dla niemieckiego rynku pracy. Kiedy o tym myślę, czuję wstyd za Niemcy.

Co zaważyło na tym podejściu? Rosyjska propaganda, która przedstawiała zawsze Ukrainę jako upadły kraj bez własnej historii i kultury?

Propaganda miała swój wpływ, ponieważ ludzie w Niemczech niewiele wiedzą o Ukrainie. Ale pewnie wpływ też miała niełatwa historia ukraińsko-niemiecka.

Hitler kiedyś chciał skolonizować Ukrainę, zrobić z Ukraińców niewolników. Współczesne władze też potraktowały Ukrainę przedmiotowo. Kiedy na początku inwazji Adrij Melnyk (były ambasador Ukrainy w Niemczech) desperacko prosił o pomoc, tłumaczył, że w przeciwnym razie Putin będzie okupować Ukrainę i zabijać ludzi, Christian Lindner (lider Wolnej Partii Demokratycznej, w latach 2021-2024 minister finansów w rządzie Olafa Scholza) powiedział, że Kijów wytrzyma "góra kilka dni". "Skoro i tak przegracie, nie zawracajcie sobie głowy, musicie zaakceptować nową rzeczywistość'.

W końcu Niemcy zaczęły dostarczać jakąś broń do Ukrainy, ale wszystko, co robiły, było zbyt powolne i niewystarczające. Ta historia ciągnie się od 2008 roku. Merkel rozumiała plan Putina, ale nie miała odwagi, by pomóc Ukrainie. Historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej, gdyby w 2008 roku Merkel nie zablokowała zaproszenia Kijowa do NATO, gdyby w 2014 wsparła Ukrainę militarnie albo zdywersyfikowała dostawy gazu lub chociażby kupowała rosyjski gaz, ale tranzytem przez Ukrainę. To byłoby wkładem w bezpieczeństwo Europy.

Ale?

Ale wtedy niemieccy politycy już byli w pułapce Putina. Udawali, że nie słyszą ostrzeżeń Ukraińców i Polaków, którzy bardzo głośno sprzeciwiali się budowie gazociągów. Frank-Walter Steinmeier mówił, że Polacy "histeryzują" ze względu na swoją historię. Był bardzo arogancki. Zaoferował nawet polskiemu rządowi, że w zamian za zgodę na Nord Stream zrezygnują z budowy muzeum wysiedlonych Niemców. Oczywiście, Polacy się nie zgodzili, ale to pokazuje, jak pewnie się czuły niemieckie elity.

Radosław Sikorski kiedyś porównał budowę Nord Stream do paktu Ribbentrop-Mołotow. Miał w tym dużo racji. Uczciwie mówiąc: niemieckie elity zrobili wszystko, aby wesprzeć rodzimy przemysł. Gospodarka zasilana tanim rosyjskim gazem rosła i rosła. Zrobiliśmy ogromny skok. To była idealna sytuacja dla obu stron. Rosja sprzedawała gaz i dostawała mnóstwo pieniędzy, a Niemcy stawały się potęgą gospodarczą.

Tyle że w 2014 roku był czas na przemyślenie, ale Berlin zignorował zagrożenie. Przedłożył zarabianie pieniędzy nad wojnę i pokój. By gospodarka się rozwijała, nadal kupowali rosyjski gaz, zasilali budżet wojenny Putina, a Ukraina i bezpieczeństwo europejskie cierpiały.

Od 2014 do 2022 roku z powodu rosyjskiej agresji w Ukrainie zginęło ponad 14400 ludzi. Teraz te liczby idą w dziesiątkach tysięcy. O wiele łatwiej i taniej było powstrzymać Rosję 10 lat temu.

Kiedy ukazała się książka, w Niemczech jeszcze nie był powołany nowy rząd. Miałeś wtedy nadzieje, że nowa koalicja utworzy komisję śledczą, by zbadać korupcję przy Nord Streamach. Czy coś w tej kwestii ruszyło?

Jak już mówiłem, do koalicji weszły zarówno CDU jak i SPD. Te dwie największe niemieckie partie nie wykazują zainteresowania prawdziwym śledztwem, które ujawniłoby prawdę, bo po obu stronach było wielu "sympatyków Putina". Dotąd nikt nie odpowiedział prawnie za korupcję i naginanie prawa. A Frank-Walter Steinmeier nadal jest prezydentem Niemiec, co uważam za absolutny skandal, ponieważ był jednym z twórców systemu, który powstał wokół Nord Streamów.

Nord Stream 2 był i jest niezgodny z prawem UE. Mimo to został zbudowany. W przeciwieństwie do Nord Stream 1 nie został przetestowany pod kątem stabilności za pomocą testu ciśnienia wody przed napełnieniem gazem.

Obecnie jedyne dochodzenie toczy się na poziomie regionalnym. Gazprom chciał jak najszybciej ukończyć Nord Stream 2, ale Stany Zjednoczone objęły sankcjami firmy, które wykonywały prace budowlane. Wtedy pojawił się pomysł, aby rząd Meklemburgii-Pomorza utworzył fundację, na której konto Gazprom przelał 200 mln euro. Fundacja rzekomo działała na rzecz ochrony środowiska, ale w rzeczywistości to przez nią przeprowadzano płatności za dokończenie budowy.

W książce opisujemy wiele przykładów, jak niemieccy politycy zachowywali się niczym adwokaci Gazpromu. Poderwali zaufanie wszystkich krajów sąsiedzkich.

Na początku rozmowy mówiłeś o tym, że nowy rząd może podążyć starymi ścieżkami w kierunku Rosji. Ale z drugiej strony szef niemieckiego wywiadu twierdzi, że ma dowody, że Rosja przetestuje niebawem artykuł 5. i Niemcy muszą być gotowi do wojny.

Wojna już trwa, tylko my nie zawsze to dostrzegamy. Rosyjscy hakerzy atakują sieć IT Bundestagu, włamują się do wewnętrznych systemów rządu, rosyjskie służby zabijają w biały dzień w centrum Berlina (chodzi o czeczeńskiego dowódcę polowego Zelimchana Changoszwilego - red.), podkładają ładunki wybuchowe w niemieckich samolotach transportowych, sabotują linie kolejowe.

Mamy udokumentowane dziesiątki takich ataków. To jest właśnie wojna hybrydowa. Niemieckie społeczeństwo nadal do końca nie rozumie, jak toczą się dziś nowoczesne wojny. Za każdym razem, gdy wchodzimy na Facebooka, Instagrama czy X, stajemy się częścią tej wojny. Rosja wydaje miliony, żeby szerzyć propagandę i dezinformację. W wyniku tego w siłę rosną partie pokroju AfD, proputinowskie i rasistowskie.

Unia Europejska ma wprowadzić 18. już pakiet sankcji, które mają uderzyć w dochody Rosji ze sprzedaży surowców. Na liście są również firmy związane z Nord Stream. Niektórzy uważają, że może to być ostateczny cios, który "pogrzebie" rurociągi.

Zobaczymy. Jak mówiłem, mamy teraz proces negocjacji. Wszystkie strony mają swoje interesy, a Rosja, Niemcy i USA mogą być zainteresowane w reaktywacji Nord Stream. Choć nie stanie się to, dopóki Putin będzie zabijać w Ukrainie. Być może negocjacje potoczą się inaczej i Nord Stream jednak pozostanie zamrożony.

Historia pokazuje, że jedynym sposobem na osiągnięcie trwałego pokoju jest zakończenie wojnę w sprawiedliwy sposób. Unia Europejska musi sama stać się własnym gwarantem bezpieczeństwa, a pierwszy krok to uwolnienie się od zależności surowcowej.

Nadal wierzę, że jest możliwy pozytywny scenariusz, w którym ważne państwa członkowskie - jak Francja, Niemcy, Polska oraz Wielka Brytania, która była sygnatariuszką Memorandum Budapeszteńskiego - opracowują strategię i robią wszystko, by Ukraina wygrała wojnę. Ze wsparciem Stanów Zjednoczonych lub bez nich. Czy tylko mnie się wydaje, że to byłoby największą inwestycją w pokój w Europie?

Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski

Marian Prysiażniuk

Źródło artykułu:

Wybrane dla Ciebie

Powrót polskiego astronauty na Ziemię. Jest komunikat POLSA
Powrót polskiego astronauty na Ziemię. Jest komunikat POLSA
Trump wyśle broń do Ukrainy. Po raz pierwszy skorzysta z PDA
Trump wyśle broń do Ukrainy. Po raz pierwszy skorzysta z PDA
Spotkanie Tusk-Zełenski. Prezydent Ukrainy wyjawia, o czym rozmawiali
Spotkanie Tusk-Zełenski. Prezydent Ukrainy wyjawia, o czym rozmawiali
Siemoniak o Braunie: To powinno doprowadzić go za kraty
Siemoniak o Braunie: To powinno doprowadzić go za kraty
Spotkanie Trump-Putin? Jest komentarz Rubio
Spotkanie Trump-Putin? Jest komentarz Rubio
Wyniki Lotto 10.07.2025 – losowania Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Wyniki Lotto 10.07.2025 – losowania Lotto, Lotto Plus, Multi Multi, Ekstra Pensja, Kaskada, Mini Lotto
Nieoficjalnie: Marszałek województwa lubuskiego podał się do dymisji
Nieoficjalnie: Marszałek województwa lubuskiego podał się do dymisji
Agresja wobec zagranicznych artystów w Zamościu. Jest reakcja
Agresja wobec zagranicznych artystów w Zamościu. Jest reakcja
Kości i dokumenty w Wiśle. Rodzina Krzysztofa nie przestaje szukać
Kości i dokumenty w Wiśle. Rodzina Krzysztofa nie przestaje szukać
Posiłki na granicę z Niemcami. Policja podjęła decyzję
Posiłki na granicę z Niemcami. Policja podjęła decyzję
Kierwiński o Hołowni: Spotkał się z Kaczyńskim, a potem go wystawili
Kierwiński o Hołowni: Spotkał się z Kaczyńskim, a potem go wystawili
Tusk krytykuje Dudę. "Niebywałe słowa"
Tusk krytykuje Dudę. "Niebywałe słowa"