Norwesko-rosyjskie pola lodowe. Rośnie napięcie na północnych rubieżach Europy
Między Rosją i Norwegią od ćwierćwiecza nie było tak chłodnych stosunków. Przeciętny Norweg nie wierzy jednak, że może to mieć wpływ na jego życie. Redaktor największego norweskiego dziennika pyta swoich rodaków, co będzie, gdy "przyjdą Rosjanie". I odpowiada: "Potrzebujemy silnej obrony, potrzebujemy NATO, potrzebujemy natowskiej strategii atomowej". O rosnącym napięciu na północnych rubieżach Europy pisze Sylwia Skorstad, korespondentka Wirtualnej Polski w Norwegii.
Rosyjski minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow w jednej z ostatnich wypowiedzi wymienił premier Norwegii wśród notabli, którzy potwierdzili swój przyjazd na 70. rocznicę zakończenia drugiej wojny światowej w Moskwie. W świat poszła wiadomość, że Erna Solberg wraz z prezydentem Chin i przywódcą Korei Północnej będzie 9 maja oglądać defiladę na Placu Czerwonym. Norwegia ma z tym spory problem, bowiem delegacja z Oslo nigdy nie potwierdziła Rosji swojego przyjazdu. - Decyzja jeszcze nie zapadła - powiedział portalowi Barents Observer Rune Alstadseter z biura premier Solberg.
Wygląda na to, że Norwegia zastanawia się, w jaki sposób rosyjskie zaproszenie stosownie odrzucić, co dobrze ukazuje, jak zmieniły się stosunki norwesko-rosyjskie w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy.
Ciepło-zimno
Jeszcze na początku roku 2014 stosunki Norwegii z Rosją były poprawne. W budżecie pisanym na tamten rok wyznaczono odpowiednią sumę na wspólne ćwiczenia wojskowe "Pomor". Padały słowa takie jak: "wymiana", "stabilność", "współpraca". Portal Barents Observer z siedzibą w norweskim Kirkenes, który zajmuje się relacjonowaniem wydarzeń z norwesko-rosyjskiej granicy, a także całego rejonu Arktyki, zamieszczał głównie informacje o wspólnych imprezach kulturalnych i międzynarodowej współpracy naukowej.
Dziś portal z Kirkenes ma inne oblicze. Większość wiadomości stanowią informacje o ruchach rosyjskich wojsk przy norweskiej granicy oraz niepokojące doniesienia ze świata dyplomacji. W ciągu ostatnich 12 miesięcy w Norwegii pisze się o Rosji prawie wyłącznie w negatywnym kontekście. "Rosyjski samolot szpiegowski przy naszym wybrzeżu", "Wzrost rosyjskiej aktywności wojskowej na północy", "Dramatyczne zdjęcia z samolotu, który natknął się na rosyjski bombowiec".
Zaś w budżecie na rok 2015 pojawiły się następujące zdania: "W obliczu rosyjskiego pogwałcenia prawa międzynarodowego w stosunku do Ukrainy, polityka bezpieczeństwa narodowego Norwegii musi się zmienić. Sytuacja polityczna w Europie ulegała zmianie, pogłębiły się różnice między wschodem a zachodem, jak nigdy wcześniej od czasów zimnej wojny".
Łosoś i jabłka
Takiego chłodu nie było w norwesko-rosyjskich stosunkach dyplomatycznych od ponad ćwierćwiecza. Rosyjskie embargo na produkty spożywcze z UE, będące odpowiedzią na europejskie sankcje wobec Rosji dotknęło Norwegię bardziej niż Polskę - tamtejsi hodowcy ryb stracili dużo więcej niż polscy rolnicy. Norweski łosoś i dorsz nie przez przypadek gości dzisiaj częściej na polskich stołach, bo to Polacy stali się największym importerem północnych ryb. To efekt tego, że Norwegowie, dla których zamknął się rynek rosyjski, zaczęli gorączkowo szukać nowych odbiorców.
Wycofując się z zamykającego się przed nimi drzwi rosyjskiego rynku, Norwegowie z jednej strony robili szybkie kalkulacje, a z drugiej szukali dobrych stron nowej sytuacji. Podkreślali, że handel z Rosją od lat był trudny, niektóre z norweskich produktów miały "zakaz wjazdu" z powodu niejasnych procedur. Bywało, że Rosjanie nakładali na norweską żywność embargo twierdząc, że "nie spełnia wysokich rosyjskich standardów". Norwescy ekonomiści wskazywali słabość rosyjskiej gospodarki i pytali retorycznie, kiedy ostatnio kupiliśmy coś z napisem "Made in Russia".
Atomowe groźby
Język norweskiej dyplomacji wobec Rosji zmieniał się w ostatnich miesiącach wraz z rosnącymi napięcie między Moskwą a państwami skandynawskimi. Polityka zagraniczna Norwegii jest mocno powiązana z polityką zagraniczną Danii i Szwecji. Kiedy więc ostatnio ambasador Rosji w Danii oświadczył, że "jeśli Dania zwiąże się z systemem obronnym promowanym przez USA, to duńskie okręty wojenne staną się celem rosyjskich pocisków nuklearnych", w Norwegii była to wiadomość dnia.
Do największego dyplomatycznego spięcia na linii Norwegia-Rosja doszło na początku lutego. Na otwarciu międzynarodowej konferencji poświęconej Dalekiej Północy w Kirkenes minister obrony Norwegii Børge Brende ostro skrytykował Rosję za zajęcie Krymu i łamanie praw człowieka. Oburzeniem zareagowała na to gubernator Murmańska, która weszła na mównicę zaraz po nim.
- Sama jestem Ukrainką z urodzenia - mówiła z pasją. - W Murmańsku przygarnęliśmy 4000 ukraińskich uchodźców, którzy schronili się przed wojną, poniewierką i głodem. Faszyzm rosnący w zachodniej Ukrainie jest groźny. Rosja nie wzięła niczego, co nie było jej - oświadczyła. Brende podkreślał natomiast, że Norwegia odcina się od agresywnej rosyjskiej retoryki.
- Poszanowanie praw człowieka to fundament Norwegii, nasza pierwsza linia obrony - mówił. - Prawo musi znaczyć więcej niż siła. Koniecznym jest, by Norwegia wraz z sojusznikami zaznaczyła swoja niezgodę na łamanie praw człowieka - podkreślał.
Stary niedźwiedź nie śpi
Napięcia w stosunkach z Rosją to jednak nie jest temat, jaki przeciętny Norweg poruszałby ze znajomymi przy kawie. Możliwość otwartego konfliktu wydaje się nad fiordami scenariuszem rodem z powieści political fiction, bo Norwegowie ufają w siłę i stabilność NATO. Dlatego spore poruszenie wywołał opublikowany niedawno felieton Hanne Skartveit, redaktor politycznej największego norweskiego dziennika "VG", pod tytułem: "A co, jak przyjdą Rosjanie?". Skartveit napisała wprost - Rosja pod rządami Putina jest niebezpieczna. Jest biedna, brakuje jej demokratycznych instytucji, innowacji w przemyśle i wolnych mediów. Putin zaś jest człowiekiem z rozdętym ego, który za żadne skarby nie odda władzy.
"To, że Rosja zajęła Krym i prowadzi wojnę na Ukrainie, nie znaczy, że Norwegia będzie następna. Nigdy nie byliśmy częścią tego, co Rosjanie uważali za swoje. Ale to nie znaczy, że możemy być naiwni. Rosjanie stale wysyłają samoloty na nasze północne wybrzeże. Pokazują nam muskuły. (…) Potrzebujemy silnej obrony, potrzebujemy NATO, potrzebujemy natowskiej strategii atomowej" - napisała norweska redaktor.
Hanne Skartveit nazywa skandalem fakt, że Norwegia, jako zamożne państwo, wydaje na swoją obronność stosunkowo mało, a norweskie nawoływania do rozbrojenia atomowego teraz, kiedy Rosja na 100 proc. go nie posłucha, określa mianem "naiwniactwa".
Wśród dziesiątków komentarzy pod artykułem są wyrazy zdziwienia, że "VG" zdecydowała się zamieścić tak "mocny" artykuł oraz pytania od czytelników, ile armia posiada obecnie samolotów, pojazdów bojowych i okrętów.
Misterna gra Rosji?
Z kolei zdaniem Marcina Froni, dyrektora polskiego ośrodka analityczno-doradczego Norden Centrum, to, z czym mamy obecnie do czynienia w relacjach Rosji z krajami ościennymi, to kolejne etapy strategicznego budowania nowej siatki zależności na wypadek eskalacji konfliktu na szerszą skalę. Można to porównać do skomplikowanej piramidy zależności w relacjami pomiędzy mocarstwami sprzed wybuchu I wojny światowej.
- Wydaje się, że działania rosyjskie wobec Norwegii to kolejna ilustracja wciągania w zajęcie stanowiska przez prowokowanie. Norwegia ma swoje sporne kwestie z Rosją, szczególnie w rejonach w podbiegunowych i arktycznych - wyjaśnia Fronia. - Dotyczą one tak ważnych kwestii, jak dostępy do zasobów, w tym złóż ropy. Pojawiają się także spory handlowe. Rosja może chcieć ugrać ewentualną neutralność Norwegii wobec zaostrzania się swoich relacji z Zachodem, właśnie za cenę odłożenia tych sporów w czasie - przypuszcza ekspert.
- Jest to oczywiście ruch wyprzedzający, zanim Norwegia zdobędzie się na postawienie tego samego warunku Rosji, ale w odwrotną stronę: zachowania swojej względnej neutralności wobec spornych kwestii z Rosją, przynajmniej na jakiś czas, w zamian za deeskalację zapędów militarnych Rosji. Taka norwesko-rosyjska próba sił może mieć oczywiście konsekwencje dla bezpieczeństwa w regionie - ocenia szef Norden Centrum.
Sylwia Skorstad z Norwegii dla Wirtualnej Polski