Wojna w IzraeluHamas, ekstremizm i oddalająca się nadzieja na pokój [OPINIA]

Hamas, ekstremizm i oddalająca się nadzieja na pokój [OPINIA]

Ta wojna nie jest dla mnie wydarzeniem z daleka. Znam miejsca, gdzie się dzieje, rozmawiałem z ludźmi, którzy są teraz jej ofiarami. I właśnie dlatego wolę pisać o niej z perspektywy ludzkiej, niż wielkich procesów geopolitycznych - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski.

Źródło zdjęć: © Getty Images | NurPhoto, Sameh Rahmi
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Nie chcę i nie potrafię myśleć o tej wojnie jako o wydarzeniach z daleka. Dwa lata mojego życia - gdy byłem przewodnikiem - spędziłem w znacznym stopniu w Izraelu i Ziemi Świętej. Współpracowałem z Palestyńczykami, Arabami izraelskimi, chrześcijanami i muzułmanami, a także - co oczywiste - z Izraelczykami.

Wieczorami rozmawialiśmy, opowiadaliśmy sobie własne historie, czasem - choć nie za często - rozmawialiśmy o polityce. A w ciągu dnia widziałem i słyszałem historie, które uświadamiają, że choć racje w tym konflikcie są mocno podzielone, to jedno można powiedzieć z całą pewnością: terroryzm nie przybliża pokoju, podobnie jak wrzucanie wszystkich Arabów do jednego worka. Niby jest to sprawa oczywista, ale dopiero, gdy spotka się z realnymi osobami, nabiera pełnych barw.

W Polsce często używamy na wszystkich mieszkańców Autonomii Palestyńskiej, Strefy Gazy i samego Izraela (a warto pamiętać, że i tam mieszka ogromna rzesza Arabów, którzy są obywatelami tego państwa) zbiorczego określenia Palestyńczycy. Tyle, że tam na miejscu wcale nie wszyscy tak się określają, bo mamy także kategorię Arabów izraelskich, z których część niechętnie wobec samych siebie używa terminu Palestyńczycy. Ta grupa zdominowana jest przez Arabów, którzy mają obywatelstwo Izraela, często posiadają własność ziemi, prowadzą działalność gospodarczą (bardzo często turystyczną) i ostatnią rzeczą, której potrzebują, jest kojarzenie ich z walczącymi z Izraelem (a przynajmniej często niechętnie do niego nastawionymi) Palestyńczykami.

Jest wśród nich nawet grupa, która posyła swoje dzieci do izraelskich, hebrajskojęzycznych szkół, tak by ich dzieci w pełni integrowały się z żydowską częścią społeczeństwa Izraela.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Z perspektywy tej grupy Arabów działania Hamasu to najgorsze z możliwych rozwiązań. Wojna nie służy biznesowi, a jej koszty społeczne, związane z traktowaniem w państwie izraelskim, poniosą wszyscy Arabowie.

"F*** Hamas" - można było usłyszeć już wcześniej z ust tej grupy, a dzisiaj opinie takie słychać jeszcze częściej. Nie jest więc przypadkiem, że przed terrorystami z Hamasu uciekali także Arabowie izraelscy, którzy wcale nie mieli ochoty się z nimi spotkać.

Oczywiście nie jest tak, że wszyscy obywatele Izraela pochodzenia arabskiego mają takie same poglądy. Nie brakuje wśród nich także zwolenników rozmaitych działań separatystycznych, ale i oni - w większości - bez entuzjazmu spoglądają na to, co Hamas robi w Strefie Gazy. Terrorystyczny atak na Izrael jest z ich punktu widzenia dramatycznym wydarzeniem, bowiem realnie - i to zdecydowanie negatywnie - wpłynie na ich codzienne życie. Turyści znikną na długo, władze izraelskie będą, także na nich, spoglądać z o wiele większą podejrzliwością, a z trudem budowane mosty porozumienia będą na długo zburzone (a przynajmniej nadwyrężone). Partia pokoju i porozumienia - nawet jeśli Benjamin Netanjahu zapłaci cenę za dopuszczenie do tej wojny - będzie zaś na długo osłabiona.

Będzie im zatem, niezależnie od własnych poglądów politycznych, gorzej, a nie lepiej. I wielu z nich ma tego pełną świadomość.

Podzieleni, i to głęboko, są też inni arabscy mieszkańcy Izraela, a także Autonomii Palestyńskiej. I znowu trudno tu mówić o jednej grupie.

Arabscy rezydenci części Jerozolimy, zajętej po wojnie sześciodniowej przez Izrael, mają ogromną większość uprawnień obywateli Izraela. I oni także sporo realnie stracą, choć uczciwie trzeba przyznać, że działania Izraela, jego agresywna, motywowana przez fundamentalistów żydowskich i nacjonalistów izraelskich, polityka, także mocno ich dotyka. Teraz będzie tylko gorzej. Złość na polityków czy nostalgia za dawnymi czasami to jedno, a realizm polityczny to drugie. Wojna wywołana przez Hamas wpłynie także na nich. I to na każdym polu, przede wszystkim pozycji społecznej i zarobków z turystyki, która na jakiś czas zniknie.

Autonomia Palestyńska jest bardziej antyizraelska i trudno się jej mieszkańcom dziwić. Ludzie w tej części Ziemi Świętej, inaczej niż obywatele czy rezydenci Izraela, są pozbawieni wielu praw. Ta część z nich, która chce zarobić, często musi przechodzić do Izraela przez granicę i wcale nie zawsze jest tam wpuszczana. Codziennie rano mogą przejść i zarobić kilka szekli albo zostać po swojej stronie i nie mieć czym nakarmić dzieci. A wszystko zależy od widzimisię żołnierza albo od tego, co dzieje się po drugiej stronie.

Izrael także ma mocne powody, dla których postawił mur. Zanim stanął, zamachów terrorystycznych było o wiele więcej. Ich liczba obecnie spadła, co pokazuje, że kontrole mają sens. Dla Palestyńczyków jednak (a w Autonomii tak się określają Arabowie) to rzeczywistość zabójcza, uniemożliwiająca wizyty w ważnych dla nich miejscach, czasem spotkania rodzinne i wreszcie - odbierająca wielu z nich możliwości pracy.

Niechęć do Izraela, słuszne (i przesadzone także) pretensje wcale nie oznaczają, że w Autonomii Palestyńskiej Hamas cieszy się wielką sympatią. Emocje są tu zdecydowanie podzielone.

Zwolennikom tej partii nie udaje się wygrywać wyborów, lokalne władze również ich zwalczają (także dlatego, że są one dla nich realną i groźną konkurencją). A mieszkańcy mają świadomość, że zwycięstwo Hamasu także u nich oznacza, że wielu z tych, którzy żyją z turystyki (a w części miejscowości związanych z pielgrzymami - niewielkiej, ale realnej - to jest główne źródło dochodów) nagle straciliby wszystko. I mowa nie tylko o właścicielach hoteli, restauracji w Betlejem, ale także o tych biedakach, którzy żyją z tego, że za "one dolar" sprzedają na ulicach różańce, rzeźby, bieda pamiątki. Oni, jeśli turyści wyjadą z Betlejem, nie będą mieli tam wstępu, stracą możliwość nakarmienia swoich dzieci.

Akcja Hamasu oznacza także, że ci wszyscy, którzy codziennie rano stali w kolejkach przed punktami kontrolnymi, by przejść (albo nie) do Izraela i tam zarobić dniówkę, z pewnością tam nie przejdą. I ich dzieci także będą głodne. Te ciemne oczy, oczy dzieci, które sprzedawały drobiazgi turystom, by zarobić na jedzenie dla siebie i rodzeństwa, mam wciąż przed oczami.

Inaczej sprawa wygląda w Strefie Gazy. Tam Hamas rzeczywiście ma ogromne wpływy, a całkowite odcięcie od Izraela i o wiele bardziej restrykcyjna polityka władz izraelskich rzeczywiście sprawiają, że o wiele mniej tam niuansowania. Ale i mieszkańcy tego regionu stracą, a ich sytuacja będzie jeszcze (choć trudno tu stopniować, bo tam rzeczywiście, także na skutek izraelskiej polityki, sytuacja jest dramatyczna) gorsza.

Zginą niewinni ludzie, a pacyfikacja będzie okrutna. Odpowiedzialność zaś za to zaostrzenie spada na tych, którzy rozpoczęli okrutną rzeź, gwałty na kobietach, porywanie obywateli i mordy, czyli na Hamas.

A teraz spojrzenie z drugiej strony. Od strony Izraela. Tu także sprawy wcale nie są proste ani oczywiste. Wielu, bardzo wielu obywateli tego państwa, straciło bliskich w zamachach terrorystycznych, których liczba została ograniczona, gdy wybudowano mur. Inni pamiętają jeszcze, jak bali się wypuszczać dzieciaki, by pobiegały po uliczkach Jerozolimy czy innych miejsc, bo nigdy nie było wiadomo, czy obok nich nie dojdzie do zamachu.

Inni pamiętają doskonale własną służbę wojskową i sytuacje, gdy w samochodzie karetki pogotowia przewożono ładunki wybuchowe albo grupę terrorystów, która ostrzelała posterunek, w którym zginął ich kolega czy koleżanka. Widzowie zachodnich telewizji widzieli później tylko ostrzelaną karetkę i mogli do woli oburzać się na okrucieństwo izraelskich żołnierzy. Tyle że nie zawsze była to cała prawda.

Wielu, szczególnie tych starszych, pamięta swoje nadzieje związane z procesem pokojowym i to, jak okrutna seria zamachów Hamasu właśnie doprowadziła do ich krachu. Wielu z nich zmieniło zdanie, przestało wierzyć w pokój z arabskimi sąsiadami i zaczęło wyznawać przekonanie, że tylko ostre działania, odseparowanie i kontrola mogą zagwarantować spokój i bezpieczeństwo.

Wszyscy oni mają też świadomość, że liderzy Hamasu nie ukrywają, iż ich celem jest niszczenie Izraela, wyrzucenie Izraelczyków z ich Ojczyzny. Na to zaś naród, który przeżył Holokaust, i państwo, którego naczelnym hasłem jest "nigdy więcej", nie może sobie pozwolić.

Reakcją na terrorystyczną akcję Hamasu będzie więc teraz dalsze zaostrzenie kursu (i to nawet, jeśli Bibi przegra kolejne wybory i zapłaci srogą cenę polityczną za to, co się wydarzyło), jeszcze więcej okrucieństwa w walkach, ale i jeszcze mniej zrozumienia wobec słusznych i zrozumiałych aspiracji arabskich ludności Izraela i Autonomii Palestyńskiej.

To zaś będzie - chciałbym się mylić - skutkować jeszcze większą frustracją nawet bardziej umiarkowanych Palestyńczyków, rosnącym zaufaniem do działań terrorystycznych, a także skutecznym ich realizowaniem. Skutkiem będzie większa surowość Izraela i tak w nieskończoność. Cenę za to wszystko płacić zaś będą zwyczajni, często bardzo biedni Palestyńczycy i zwyczajni Izraelczycy.

Ta wojna nie skończy się szybką pacyfikacją Hamasu (nawet jeśli jest ona teraz obiecywana), ale rozleje się na długo. I jeszcze bardziej zatruje relacje między obiema społecznościami. Odbierając im możliwość normalniejszego życia.

Tomasz P. Terlikowski dla Wirtualnej Polski

* Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
hamasizraelpalestyna
Wybrane dla Ciebie