Wrzenie w Afryce. Złe wiadomości dla Europy [OPINIA]

Chaos, w jakim mogą pogrążyć Afrykę ostatnie zamachy stanu, będzie też zagrożeniem dla Europy. Eksperci przestrzegają przed "efektem domina" - antydemokratyczną falą wynoszącą do władzy wojskowe rządy. Może ona mieć destabilizujący skutek dla całego kontynentu.

Zamach stanu w Gabonie
Zamach stanu w Gabonie
Źródło zdjęć: © East News
Jakub Majmurek

W środę, 30 sierpnia, wojsko przejęło władzę w Gabonie - bogatym w ropę państwie położonym nad Atlantykiem, w środkowej części Afryki. Wojskowi zamknęli granice, usunęli z urzędu prezydenta, którego zamknęli w areszcie domowym, ogłosili rozwiązanie obu izb parlamentu i sądu konstytucyjnego. W ich miejsce powołali Komitet na Rzecz Transformacji i Restauracji Instytucji, na czele którego stanął generał Oligui Nguema Brice – dowódca Gwardii Republikańskiej, formacji mającej za zadanie ochronę prezydenta Gabonu.

Zamach miał miejsce trzy dni po wyborach prezydenckich, w którym kolejną kadencję zapewnił sobie rządzący krajem od 2009 roku Ali Bongo Ondimba. Tak jak poprzednie wybory w Gabonie, także te dalekie były od demokratycznych standardów. Na czele nowego rządu żołnierze postawili Raymonda Ndonga Simę, przeciwnika usuniętego prezydenta, który startował przeciw niemu w wyborach prezydenckich w 2016 i 2023 roku. Sam Ali Bongo po krótkim areszcie domowym został wypuszczony na wolność władze ogłosiły, że jeśli chce może bezpiecznie opuścić Gabon.

To drugi podobny zamach wojskowy w Afryce tego lata. Pod koniec lipca w Nigrze prezydenta Mohameda Bazouma obaliła mająca go chronić Gwardia Prezydencka. W ciągu ostatnich trzech lat udane zamachy stanu miały miejsce aż w siedmiu afrykańskich państwach: poza Nigrem i Gabonem w Gwinei, Mali, Czadzie i Sudanie w 2021 roku oraz w Burkina Faso - i to aż dwukrotnie w 2022 roku.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Sahel w ogniu

Eksperci przestrzegają przed "efektem domina" - antydemokratyczną falą wynoszącą do władzy wojskowe rządy. Jej skutki mogą być odczuwalne także poza Afryką - w tym w Unii Europejskiej.

Większość państw, w których doszło ostatnio do zamachów stanu, znajduje się w regionie Sahelu - w pasie państw ciągnących się wzdłuż południowych krańców Sahary, oddzielających Afrykę Północną od tej "tropikalnej".

Region ten jeszcze przed falą ostatnich zamachów daleki był od stabilności. Od ponad dekady jest on najważniejszym obok Bliskiego Wschodu obszarem aktywności islamistycznych organizacji terrorystycznych, związanych zarówno z Państwem Islamskim jak i Al-Ka’idą. W słabych, ubogich, pozbawionych zasobów państwach islamistyczne partyzantki stwarzały potężny problem dla rządów i podległych im armii, były w stanie przejąć kontrolę nad rozległymi obszarami niektórych państw.

Jak podaje raport Global Terrorist Index, w 2022 roku aż 43 proc. śmiertelnych ofiar aktów terroru pochodziło z regionu Sahelu, przede wszystkim z Mali i Burkina Faso. W 2007 roku wskaźnik ten wynosił zaledwie 1 proc. W ciągu ostatnich 15 lat liczba ataków terrorystycznych w regionie wzrosła o 2 tysiące procent.

W 2013 roku by nie dopuścić do załamania państwa pod wpływem islamistycznego nacisku w Mali interweniowała Francja. Był to początek jej zaangażowania w regionie, znanego jako operacja Barkhane.

Operacja mogła nawet uchronić wiele z nich przed losem państw upadłych, powstrzymała wzrost znaczenia radykalnych sił islamistycznych w regionie – nie była ich jednak w stanie w pełni wyeliminować. Główny problem z nią był jednak nie wojskowy, ale polityczny.

Zmierzch Afryki francuskiej?

Zdaniem krytyków, Francja podeszła do operacji w sposób zupełnie ignorujący nastroje afrykańskiej opinii publicznej. Zamiast - jak także aktywni w regionie Amerykanie - nie akcentować nadmiernie swojej wojskowej obecności, Francuzi robili coś wręcz przeciwnego. A działali w państwach, które znajdowały się w niedalekiej przeszłości pod francuskim panowaniem kolonialnym, w których obecność francuskiej armii, trójkolorowej flagi i francuskich baz wojskowych wcale nie musiała być przyjmowana przyjaźnie - nawet jeśli te wojska chroniły region przed ekscesami dżihadystycznej przemocy.

Antyfrancuskie nastroje, jak wszystko na to wskazuje, podsycała Rosja. Media społecznościowe we francuskojęzycznej Afryce były w ostatnich latach celem powiązanych z Rosją kampanii dezinformacyjnych, mających budować niechęć do Francji i jej wojskowej obecności w regionie. Rosja prowadziła agresywną, ekspansywną politykę w Afryce przy pomocy Grupy Wagnera, która próbowała przedstawić się afrykańskim rządom jako bardziej skuteczny od zachodnich rządów dostawca bezpieczeństwa przez islamistycznym zagrożeniem.

Choć w rzeczywistości wagnerowcy uwikłani byli w zbrodnicze działania oraz bezlitośnie grabili zasoby kontynentu w zamian za ochronę interesów rządów, którym służyli, to wiele afrykańskich elit dawało się przekonać podobnym narracjom.

Zwolennicy zamachu stanu w Nigrze świętowali go wychodząc na ulice z rosyjskimi flagami. Choć nic nie wskazuje, by Rosja bezpośrednio inspirowała zamach, to podobne gesty pokazują, że część tamtejszego społeczeństwa spogląda ku Moskwie jako preferowanej alternatywie dla Francji. Nowe, wojskowe rządy w Burkina Faso i w Mali wyprosiły francuskie wojska ze swojego terytorium. Władze tego drugiego państwa postawiły zamiast tego na współpracę z wagnerowcami.

Wezwanie do ewakuacji sił francuskich wystosowała też do Paryża junta od miesiąca rządząca w Nigrze. Francja przez długi czas stała na stanowisku, że legalnym prezydentem pozostaje Mohamed Bazoum i wezwania wojskowych władz są bezprawne. Jak jednak podaje "Le Monde", w tym tygodniu rząd francuski rozpoczął negocjacje z wojskowymi z Nigru na temat ewakuacji przynajmniej części z 1500 stacjonujących dziś w tym państwie żołnierzy. Ich obecność i tak nie ma dziś w Nigrze większego sensu: po zmianie władzy wszelka współpraca w zwalczaniu terroru między wojskami Francji i Nigru ustała, ponieważ junta całkowicie zamknęła przestrzeń powietrzną kraju, francuskie oddziały, których mobilność często zależała od możliwości użycia helikopterów, pozostają uziemione.

Ze wszystkich obecnych w Afryce europejskich mocarstw kolonialnych Francja zachowała największe gospodarcze, polityczne i wojskowe wpływy w swoich dawnych koloniach. Wydarzenia z ostatnich lat coraz częściej interpretowane są jako świadectwo tego, że ten okres specjalnych francuskich wpływów zaczyna dobiegać końca.

Szczególnie ciekawy jest pod tym względem przypadek Gabonu. Państwo uchodziło przez lata za filar postkolonialnej "Afryki francuskiej". Krajem od 1967 roku rządziła sprzymierzona z francuskim establishmentem dynastia Bongo - obalony w środę prezydent Ali Bongo przejął urząd po swoim ojcu, Omarze. Na razie Paryż zachowuje się powściągliwie wobec zamachu stanu w Gabonie. Nie widać, by towarzyszyła mu eksplozja antyfrancuskich nastrojów jak w Nigrze, Mali czy Burkina Faso, choć nowe władze, grając na nacjonalistycznych nastrojach, zapowiedziały usunięcie wszelkich cudzoziemców z wysokich urzędów państwowych. Jeśli jednak nowe wojskowe władze zaczną odsuwać się od Paryża, będzie to znak, że coś faktycznie zmienia się w Afryce.

Już wcześniej zresztą Francję jako główny partner handlowy Gabonu wyprzedziły Chiny. W regionie Sahelu w próżnię pozostawioną przez słabnące wpływy Paryża wkraczają agresywne, rewizjonistyczne mocarstwa, dążące do podważenia międzynarodowego porządku opartego na regułach - Chiny i Rosja.

Wielkie rozczarowanie

Jeszcze jedna rzecz łączy wszystkie państwa, gdzie władze w ostatnich trzech latach przejęli wojskowi: wielkie rozczarowanie ich społeczeństw do istniejących rządów, a nawet do samej demokracji. Choć wojskowa władza oznacza kres większości swobód obywatelskich, zamachy stany często witane były z entuzjazmem. Jak pewnie witana byłaby jakakolwiek zmiana status quo.

To w wielu państwach Afryki jest bowiem nie do zniesienia. Fala niedoskonałej demokratyzacji z ostatnich dekad nie pomogła rozwiązać podstawowych problemów afrykańskich państw. Nie przyniosła stabilnego rozwoju gospodarczego, nie zapewniła dostępu do podstawowych usług publicznych, nie usunęła wszechobecnej korupcji czy napięć na tle plemienno-etnicznym.

To rozczarowanie ma też pokoleniowy wymiar. W przeciwieństwie do europejskich, afrykańskie społeczeństwa są młode. W Gabonie średni wiek wynosi 21,7 lat, w Polsce 40. Ali Bongo ma tymczasem 60 lat. W podobnym wieku jest prezydent Bazoum z Nigru, gdzie średni wiek jest jeszcze niższy - 14,5 roku. Tacy wojskowi przywódcy jak rządzący Burkina Faso Ibrahim Traore (rocznik 1988) przedstawiają się jako głos młodego pokolenia, która ma dość gerontokracji.

To też nasz problem

Wszystko wskazuje na to, że kontynent, zwłaszcza region Sahelu, może znajdować się u progu nowej fali destabilizacji. To bardzo zła wiadomości dla Europy. Nie tylko ze względu na problemy stwarzane przez obecność w Afryce islamskiego terroryzmu, ale też problem z nielegalną migracją. Sahel jest jednym z jej źródeł i korytarzem, przez który przebiegają szlaki z środkowej Afryki do Północnej, a stamtąd do Europy.

Unia Europejska próbowała powstrzymać nielegalną migrację z Afryki współpracując z miejscowymi rządami. Prezydent Bazoum z Nigru jeszcze jako szef MSW podpisał w 2015 roku umowę z Unią: w zamian za pomoc finansową, Niger zobowiązywał się w niej walczyć z nielegalną migracją przez swoje terytorium.

Migracje biegnące przez Morze Śródziemne dotykają głównie państw europejskiego południa. Jak jednak wiemy przy okazji nowych dyskusji o mechanizmach relokacji - którą PiS sprowadził do groteskowej formy w swoim referendum - problemy te dotyczą też wschodnich peryferii Unii Europejskiej. Chaos w Afryce, czy chcemy, czy nie, to problem, który dosięgnąć może także nas.

Żadne europejskie państwo, nawet kiedyś potężna w Afryce Francja, nie będzie z nim w sobie w stanie sama poradzić. Europa ma jednak problem, by wypracować wspólną afrykańską politykę. Teraz widzimy, jak bardzo jest ono potrzebna. Komentując w "Le Monde" ostatnie zamachy stanu w Afryce, była francuska ministra ds. europejskich, a dziś eurodeputowana Nathalie Loiseau, napisała: "Państwa europejskie są wspólnie największym inwestorem i największym darczyńcą w większości państw Afryki. Mimo to, działając osobno, otwierają drogę mniej hojnym, mniej zatroskanym przyszłością tego kontynentu mocarstwom, nastawionym głównie na wykorzystywanie afrykańskich zasobów dla własnych korzyści".

Dla Wirtualnej Polski Jakub Majmurek

Źródło artykułu:WP Wiadomości
gabonafrykazamach stanu
Wybrane dla Ciebie