Jeszcze jedna cegła w murze, czyli BRICS [OPINIA]
Kilka dni po napaści Rosji na Ukrainę, na łamach dziennika "The Times of India" ukazał się komentarz. Autor stwierdzał w nim, że po raz pierwszy wojna zastępcza – bo tak potraktował wojnę w Ukrainie – toczy się w Europie. Dotychczas to Europejczycy toczyli swoje wojny na innych kontynentach. Teraz to mocarstwa pozaeuropejskie wojują w Europie. Znaczenie Europy spada.
22.08.2023 | aktual.: 11.09.2023 13:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
W Johannesburgu zaczął się szczyt BRICS. Organizacji stworzonej przez Rosjan i Chińczyków, jako alternatywa polityczna dla G7. Trudno nie zauważyć, że w XXI wieku kraje BRICS zwiększyły swój udział w światowej gospodarce z niespełna 10 do ponad 26 procent globalnego PKB.
A G7 w tym samym czasie spadła z 2/3 do niespełna połowy gospodarki światowej. Tyle tylko, że wojna wywołana przez Rosję gwałtownie przyspieszyła procesy przebudowy światowej polityki. Nie miejmy złudzeń, świat jest dziś w międzyepoce. Dotychczasowy porządek wielkich bloków, a potem dominacji USA, dobiega końca. I do niedawna wydawało się, że beneficjentem tej zmiany będzie właśnie BRICS.
Wydawało się, gdyż obecnie tandem chińsko-rosyjski kreujący tę grupę wygląda zdecydowanie gorzej. Rosja jest mocarstwem schodzącym, a Chiny nie dość, że borykają się ze spowolnieniem wzrostu, to zostały dość solidarnie uznane w świecie zachodnim za zagrożenie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Zaś pozostali uczestnicy grupy: Indie, Brazylia i Afryka Południowa po cichu zacierają ręce widząc kłopoty liderów i licząc na to, że polityka decouplingu (czyli powolnego odcinania się od Chin i Rosji) deklarowana przez Zachód, doprowadzi do przeniesienia zachodnich inwestycji i technologii do nich. Inaczej mówiąc, im więcej kłopotów mają Chińczycy i Rosjanie, tym lepiej dla ich rzekomych przyjaciół.
Putin tylko on-line
Świetnym przykładem jest tu najgłośniejsza afera związana ze szczytem, czyli nieobecność na nim Władimira Putina. Rosyjski prezydent miał wielką chęć przylecieć do Johannesburga, żeby udowodnić podstawową tezę rosyjskiej propagandy: nie Rosja jest izolowana tylko Zachód. Nie przyleciał obawiając się aresztowania. A potęgi pragnące rywalizować z Ameryką i zebrane w RPA przed taką groźbą nie są w stanie go skutecznie ochronić. Będzie więc przemawiał on-line - z ekranu na sali obrad.
Na szczycie BRICS mają pojawić się przywódcy niemal wszystkich krajów tak zwanego globalnego południa. W tym cała Afryka, która stała się w ostatnich miesiącach obszarem rywalizacji Zachodu z autorytarnymi mocarstwami. Jest również długa lista potencjalnych członków organizacji. Zgłaszają się: Arabia Saudyjska, Argentyna, Indonezja, Iran, Egipt i Etiopia.
Wydawać by się mogło, że wojna w Ukrainie zwiększyła atrakcyjność projektu politycznego, jakim jest BRICS. Bo przywołany na wstępie komentator indyjskiego dziennika ma rację. Świat staje się bardziej wielobiegunowy. Tyle tylko, że rozszerzenie organizacji może skończyć się podobnie jak pozorna ekspansja innego chińsko-rosyjskiego formatu – Szanghajskiej Organizacji Współpracy. Ta wymyślona jako narzędzie do wypierania wpływów amerykańskich z Azji, sama pogrążyła się w sporach i rywalizacji.
Indie rzucają wyzwanie Chinom
W wypadku BRICS zarówno Brazylia jak RPA są przeciwne rozszerzeniu pilnując swojego monopolu na reprezentację kontynentów. Zaś Chiny mają coraz mniej pieniędzy na sponsorowanie organizacji. Nowy Bank Rozwoju mający promować przejście w rozliczeniach na chińskiego juana na razie udziela pożyczek w dolarach a i to w skali nieporównywalnej do Banku Światowego, z którym miał w teorii rywalizować.
Co najważniejsze, rodzący się świat wielobiegunowy powoduje napięcia w samej organizacji. Kluczowa wydaje się rola Indii. Premier Modi odbył ostatnio podróże do Europy i USA przywożąc gigantyczne kontrakty zbrojeniowe. I coraz wyraźniej objawia ambicje wypierania wpływów chińskich. Zarówno z własnego sąsiedztwa, jak i z Afryki. Najnowszy przykład to indyjski program ratowania gospodarki Sri Lanki doprowadzonej do bankructwa przez kredyty chińskie.
Zobacz także
Z kolei zbliżająca się wielkimi krokami wojna w Nigrze będzie w istocie kolejną "proxy war" (wojną zastępczą - red.) pomiędzy Zachodem a duetem chińsko-rosyjskim. Sam Niger pod władzą aresztowanego (i głodzonego obecnie przez zamachowców) prezydenta Bazouma był jednym z najbardziej prozachodnich państw Afryki. Jednym z trzech, które całkowicie zbojkotowały szczyt rosyjsko-afrykański w Petersburgu. Z kolei generał Tchiani, przywódca puczu wojskowego, zwrócił się o pomoc do gangsterów z Grupy Wagnera. I kiedy wydawało się, że już następny kraj Sahelu wpada do rosyjskiego worka, kraje Wspólnoty Gospodarczej Państw Afryki Zachodniej zadeklarowały interwencje wojskową. A w tle widać Francję i USA mające swoje bazy w Nigrze. I Nigerię mająca ambicje odgrywania roli afrykańskiego mocarstwa.
Rozpaczliwa próba
Szczyt BRICS jeszcze dwa miesiące temu projektowano jako triumf Pekinu i Moskwy w walce o wpływy na globalnym Południu. Obecnie wydaje się, że będzie raczej rozpaczliwą próbą obrony wpływów chińskich i forum, na którym Rosja będzie zmuszona tłumaczyć się z blokowania eksportu ukraińskiego zboża.
Trudno na koniec nie zauważyć, że w polskiej polityce świat globalnego południa w zasadzie nie istnieje. Nie wykorzystujemy atutu, jakim jest brak epizodów kolonialnych w polskiej historii (a to się na Południu liczy). Nasze relacje z Indiami, które wydają się być kluczem do przyszłego koncertu mocarstw, są najgorsze od lat 60. ubiegłego wieku. Zamiast wykorzystać swoją rolę państwa tranzytowego ukraińskich produktów rolnych i przy okazji uruchomić własny eksport na te rynki, robimy awanturę i ustawiamy się w roli państwa blokującego handel, a co za tym idzie współwinnego wzrostowi cen żywności.
Szczyt w Johannesburgu jest dowodem postępującej globalizacji polityki zagranicznej wszystkich poważnych państw. Niestety trudno oprzeć się wrażeniu, że jest też dowodem na dalszą prowincjonalizację polityki polskiej.
Dla Wirtualnej Polski Jerzy Marek Nowakowski