Był jeszcze w podstawówce. Pociągał nosem, ale głos nie zadrżał mu ani razu. - Kupię na bazarze nóż i go zajebię. Zobaczysz, zarżnę tatę jak świnię. Już więcej nas nie skrzywdzi.
OD REDAKCJI: Przypominamy reportaż Dariusza Farona opublikowany w WP Magazyn. Materiał został nagrodzony w konkursie dziennikarskim "Twarze Ubóstwa" im. Bartosza Mioduszewskiego organizowanym przez Polski Komitet Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu (EAPN Polska).
Masz dziesięć lat, piętnaście siniaków i dwa krwiaki na plecach.
Pamiętaj: w szkole mów, że upadłeś, bo opieka społeczna się dojebie. Znowu nie zdążyłeś odrobić zadań. Trzeba było zetrzeć rzygi w przedpokoju (nie pij już, tato) i lecieć po mentolowe dla matki. Dom to bezpieczna przystań? Może dla starych, którzy codziennie pływają w morzu wódki.
Chyba znowu wybierają papieża - biały dym z papierosów gryzie w oczy. Znajomy brzęk szkła w salonie. Uciekasz na podwórko, bo scenariusz zawsze jest ten sam.
Jak ojciec się nawali, bije ciebie, matkę, brata.
Z otwartej ręki. Pięścią. Nogą.
W plecy. Głowę. Żebra.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Czy klaps to przemoc? Zapytaliśmy o to Polaków
Połykasz łzy, zaciskasz zęby. Boisz się, że pewnego dnia uderzy za mocno i zostanie z ciebie plama. Podobna do tej, która rośnie na jego spodniach. A jeśli go na chwilę zapuszkują (bywa), matka sprowadzi jakiegoś "wujka" i on pewnie też będzie bił. Rudy z klatki obok (13 lat, zna życie) wyjaśnił ci, że to żadna wielka miłość, "chodzi o picie i ruchanie".
Na lekcje docierasz od święta. "Koledzy" wiedzą swoje: jesteś biedakiem, brudasem, marginesem, patusem, wykolejeńcem. Podobno nic z ciebie nie będzie, tacy jak ty kończą w więzieniach.
Mało kogo obchodzi, że masz w domu piekło.
Bądź miły. Odróżniaj dobro od zła. Mów "do widzenia" zamiast "spierdalaj". Skończ szkołę. Znajdź pracę. Załóż rodzinę. Zbuduj dom. Mądre głowy mówią, że każdy jest kowalem swojego losu. Że jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
Podobno w dziurawych trampkach i z podbitym okiem też możesz zdobyć świat.
Musisz tylko najpierw umyć podłogę po tacie i lecieć matce po te mentolowe.
WYCHOWANI W NIENAWIŚCI
- Ciekawe, czy dzieciaki mnie pamiętają - rzuca Mariusz, zwany przez wszystkich Mańkiem.
Czarny volkswagen buja się na dziurawej drodze niczym wagonik w wesołym miasteczku. Wokół tylko krzaki i pola. Nagle po prawej wyrasta rząd niskich bloków, jak gdyby ktoś wkleił je w krajobraz przez pomyłkę.
Kilka stopni na plusie, ludzie pochowani w domach. Na klatkach schodowych intensywny zapach moczu i piwa, z pomazanych ścian sypie się tynk. Klasyka gatunku: "jebać psiarnię", "Baśka to pizda", "wychowani w nienawiści". Nad poręczą ktoś namalował trupią czaszkę.
Bloki socjalne na obrzeżach Radomia. Kipiący kocioł: ludzie po wyrokach, samotne matki, bezdomni w pustostanach, życia utopione w wódzie. Radiowozy kursują tu częściej, niż autobus z centrum. A niektóre dzieci znają więcej przekleństw, niż liter w alfabecie.
Mariusz pracował na dzielnicy niespełna dziesięć lat. Od dwóch jest gdzie indziej, ale czasem wpada zapytać, co słychać.
– Maniuś?! Siemano! – pucołowaty nastolatek w kapturze wychyla głowę.
Chmara dzieciaków wylatuje z klatki jak z ula i obsiada Mańka. Na oko od pięciu do piętnastu lat. Chłopcy w przybrudzonych bluzach, od niektórych adidasów odchodzą podeszwy. Dziewczynki w mocnym makijażu, który wkurza panią od przyrody. Wokół ani śladu dorosłego.
– Fajnie, że wpadłeś! Jak życie? – zagaja 13-letni Kuba. Jasiek, pierwsza klasa podstawówki, nic nie mówi, tylko przywiera do Mańka całym ciałem. Stęsknił się.
Maniek organizuje turniej piłki nożnej dla dzieci.
Pewnie, że zrobią drużynę! Zajebiście!
- A u was jak leci?
Najwyraźniej nikt dawno o to nie pytał. Głośno jak na bazarze, każdy chce się przebić ze swoim newsem. Bartek zaczął treningi w Radomiaku. Kaśka trochę się podciągnęła w szkole. Ojciec Julka znowu siedzi.
Znikąd przybiega pies typu "zabójca". Podobno od sąsiadów.
- Nie dziabnie? - pyta Maniek.
- Spokojnie, trzymam go - pięcioletni Staszek jest od amstaffa dwa razy mniejszy, ale mocno zaciska małe palce na obroży. Powtarza: nie ma się czego bać.
Krótka gadka i wracamy do auta. Mamy jeszcze kilka dzielnic do obskoczenia.
– Niedawno na innym osiedlu 10-latek spał kilka nocy na klatce schodowej. Rodzice przekręcili klucz i sobie poszli. Matka leżała gdzieś pijana, ojciec też od dawna tankuje. Sąsiedzi mieli w dupie. Dzieciak dosłownie spał na dywaniku przed drzwiami.
Polska. 2024 rok.
– Gdybyś nie przyjechał, nie uwierzyłbyś, że tak tu jest.
A to dopiero początek.
FAJEK PANI NIE MA?
Ciemny zarost, okulary w czarnych oprawach, czapka moro z daszkiem.
Mariusz Mędra jest pedagogiem ulicy na "najtrudniejszych" dzielnicach Radomia. Mówi szybko, krótkimi zdaniami, jak gdyby chciał opowiedzieć wszystkie historie z piętnastu lat w terenie.
- Pracujemy przy Caritasie. Mamy pięć grup po ośmiu, dziesięciu podopiecznych. Organizujemy zabawy, za zgodą rodziców zabieramy dzieci na basen, do kina, na wydarzenia sportowe. Pokazujemy, że nie są skazane na przemoc i używki.
Maniek jest też oligofrenopedagogiem w jednej z radomskich szkół. Z samego streetworkingu by nie wyżył. Traktuje go jak misję. Stara się podać rękę dzieciakom, których nikt nie dostrzega.
Pedagodzy ulicy działają w całej Polsce, najczęściej przy placówkach wsparcia dziennego. Prowadzą je organizacje pozarządowe na mocy ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej.
- Kuratorzy i asystenci rodziny są zawaleni robotą. I niedofinansowani, więc niektórzy olewają. My budujemy relacje z dzieckiem i otoczeniem. Często jako pierwsi wiemy, że w jakimś domu ojciec tłucze dzieciaka albo go molestuje.
Małgorzata Michel, pedagożka ulicy, prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego w Instytucie Pedagogiki: - Celem jest dotarcie do dzieci, których nie widzi system. Znikają ze szkół. Ze względu na zaniedbania dorosłych całe dnie spędzają na ulicy. I nasiąkają przemocą.
Nieważne, ile zrobiłeś kursów pedagogicznych. Pierwsze wyjście w teren to zderzenie z tirem.
14-latek uzależniony od heroiny. Podkrążone oczy, dziury w zębach, brudne dłonie. Za kilka lat zaćpa się na melinie.
12-latka z niemowlakiem na rękach. Właśnie "idzie coś zajebać z żabki, bo brat jest głodny, a matka pochlała".
Grasz w piłkę z dziewczynką. Kawałek dalej jej pijany ojciec dosłownie czołga się do klatki. Robisz wielkie oczy, a ona ani drgnie. Przywykła.
- W takim miejscu dzieci nie ufają dorosłym. Skakanka i piłka do siatkówki nie zawsze wystarczają, żeby nawiązać kontakt. Mówimy wprost, że jesteśmy z danej fundacji i chcemy z nimi spędzić czas. Reakcje są różne - przyznaje Michel.
Opowiada:
Kamienica na łódzkich Bałutach. Brudne ściany, skrzypiące schody, w niektórych oknach dykta. 10-letnia dziewczynka i młodszy chłopiec biegają po podwórku. Michel uzbrojona w kolorową kredę.
- Zagramy w klasy?
- A fajek pani nie ma?
Nie miała. Jedynie kilka cukierków w kieszeni, ale dzieci nie były zainteresowane.
Poznań, podobna sceneria.
Grupka chłopaków bawi się w strzelaninę. Michel udaje, że ją trafili, więc młodzi gangsterzy się cieszą. Pierwsze lody przełamane. Jeden z chłopców prowadzi ją pod murek. Jeszcze dzieciaczek, buzia brudna po chipsach.
- Zrobi mi pani zdjęcie przy tym graffiti?
- A wiesz, co tu jest napisane?
Patrzy na nią jak na kosmitkę. Czytać nie umie, czy co?
- "Policja to kurwa".
To zrobi pani?
DWUNASTOLATEK NA HAJU
Powoli się ściemnia.
Maniek wjeżdża w boczną drogę i wciska hamulec.
Kolejne blokowisko, tym razem bliżej centrum. Chłodny wieczór, kilkoro dzieci na trzepaku. Ta sama gadka co na poprzedniej dzielnicy: zrobią drużynę, chętnie wpadną na turniej.
Pod blokami sterta śmieci - wypchane worki, rozwalone krzesła, plastikowy samochodzik bez kółek. Maniek mówi, że i tak się poprawiło. Kilkanaście lat temu był tu taki syf, że na klatkach schodowych zalęgły się gryzonie. Nieraz dzieciaki rywalizowały, "kto pierwszy zajebie szczura".
Część osiedla żyje z dilerki. To tu Maniek pierwszy raz zobaczył dwunastolatka na haju. Nieobecny wzrok, chwiejny krok, bełkot. Obok niewiele starszy kumpel kruszył świetlówkę i dosypywał do amfetaminy. Tłumaczył: jak porozcina naczynia krwionośne w nosie, będzie lepiej kopało.
Zasada numer jeden: nie zakazuj.
Maniek ma pokazać dzieciakom, że istnieje inne życie. Mówi im, że jego zdaniem nie warto brać tego gówna. Ale nie jest ich terapeutą. Nie wchodzi na osiedle, żeby ustanawiać nowe reguły gry. Nawet jeśli kilku jego podopiecznych trafiło przez narkotyki do więzienia. Albo na cmentarz.
Na początku boli, z czasem się przyzwyczajasz. Choć nie do wszystkiego.
ZARŻNĘ TATĘ JAK ŚWINIĘ
Kilka lat wcześniej, to samo osiedle.
Maniek i drugi streetworker grają z dziećmi w nogę (nigdy nie wychodzą na ulicę w pojedynkę). Dobrze się znają, pracują z tą grupą od trzech lat. 13-letni Krystian przychodzi pod trzepak. Połowa twarzy fioletowa.
- Co się stało?
- Uderzyłem się.
- OK.
Tydzień później to samo. Maniek bierze Krystiana na bok.
- Nic wielkiego, wyjebałem się.
- Mówią, że cię ojciec przycelował.
Chłopak świeczki w oczach. Duka: tata wrócił z zagranicy. Jak się napije, bije matkę i jego. Maniek obiecuje pomóc. Da cynk opiece społecznej, ma taki obowiązek. Mama powinna się zgłosić do ośrodka interwencji kryzysowej.
MOPS może przydzielić rodzinie asystenta, a sąd - kuratora. Jeśli uznają, że życiu dziecka zagraża niebezpieczeństwo, ruszy postępowanie o umieszczenie go w placówce wychowawczej albo rodzinie zastępczej. Ale system mieli powoli.
Tymczasem za jakiś czas powtórka - chłopak w sińcach. Maniek już nie musi pytać. Krystian pociąga nosem, ale stoi wyprostowany, mówi pewnym głosem.
- Kupię nóż na bazarze. I zajebię go, jak będzie spał. Zobaczysz, Maniek... Za to, co nam robi, zarżnę tatę jak świnię.
- Zniszczysz sobie życie.
- Przynajmniej nie tknie już matki ani mnie.
PROSZĘ PANA, TAM LEŻY CIAŁO
Zasada numer dwa: nie oceniaj za szybko.
W lutym i marcu odwiedzam pedagogów ulicy w Bytomiu, Krakowie, Radomiu i Warszawie. Apelują, by być ostrożnym z ferowaniem wyroków.
Julia Moskwa, kierowniczka pedagogów ulicy z fundacji Ukryte Skrzydła w Krakowie: Chciałabym móc powiedzieć, że każdy całkowicie odpowiada za swój los. Ale to nieprawda. Jeśli dziecko od najmłodszych lat dorasta w przemocowym środowisku, jak możemy wymagać, by od razu wpasowało się w nasze ramy? To długi proces.
Mędra i Michel tłumaczą: Nie chodzi o wybielanie tych dzieci. To nie są świętoszki. Kradną na potęgę. Zaczepiają przechodniów. A jak twój podopieczny z ulicy rzuci na przywitanie, żebyś "wypierdalał z jego terenu", gotuje się w tobie krew.
Tyle że dzieci z podstawówki niosą bagaż, którego nie udźwignąłby niejeden dorosły.
Wspomina Maniek:
- Osiedle socjalne, na którym już byliśmy. Wspólny kibel na korytarzu, brud, pełno gryzoni. Na klatkach otwarte drzwi. Gotujesz rosół i widzisz, co robi sąsiad.
Organizowaliśmy z grupą streetworkerów wycieczkę rowerową, dzieciarnia zebrała się na podwórku. Podchodzi do mnie siedmioletni Patryk. - Proszę pana, mama Jacka nie żyje. Leży na wersalce, nie rusza się.
Za Patrykiem biegnie spanikowana matka. "Syn tego nie wymyślił, niech pan sam zobaczy". - Nie musieliśmy nawet wchodzić. Najgorszy był zapach rozkładającego się ciała. Kobieta leżała martwa na tapczanie, wokół biegały szczury. Najprawdopodobniej się zapiła.
Zamykają drzwi. Telefon na policję. Powrót na podwórko.
Syn kobiety ma dwanaście lat. Już wie. Szybko się rozeszło, że "matka Jacka nie żyje i biegają po niej szczury". - Nigdy nie zapomnę wyrazu jego twarzy. W oczach przerażenie połączone ze złością na świat. Matka wychowywała go samotnie. Od razu trafił do domu dziecka.
- W domu szorowałem się godzinę, żeby zmyć zapach rozkładającego się ciała. Na dojście do siebie potrzebowałem kilku dni. A co ma powiedzieć ten chłopak?
Inna historia, tym razem z Krakowa:
Nastolatek codziennie rzuca wulgarnymi tekstami o seksie. Ostatnio powiedział pedagożce, że "mogłaby mu zrobić pałę". Nie zamierzał jej obrazić. Po prostu by chciał, może ona też?
Wychowawcy podejrzewają, że w domu ma kontakt z twardą pornografią. Może być nawet molestowany. Zgłosili sprawę do ośrodka pomocy społecznej. Znowu: system mieli powoli, trzeba czekać.
Tymczasem ostatnio chłopak zrobił "ranking streetworkerek, które najchętniej by wyruchał".
Jeśli chcą, to opowie.
SIEDMIOLATKA: A CO, JEŚLI MNIE ZGWAŁCI?
Bytom.
Rzędy bloków z cegły przypominają labirynt. W niektórych na dole wybite szyby. Na piętrze suszy się pranie. Zamiast chodnika uklepana ziemia. Nad dachami góruje komin huty, który wypluwa kłęby gęstego dymu. Brudnym powietrzem trudno się oddycha, gardło drapie coraz mocniej.
- W takich warunkach żyje tu kilkaset dzieci. Są zdane głównie na siebie.
Tym razem to Małgorzata Michel zaprasza w teren.
Rude włosy opadają za ramiona. Szerokie jeansy, bluza z kapturem - nietypowo jak na profesorkę Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jako pedagożka i aktywistka społeczna Michel bada ulicę od 25 lat.
Na miejscu jest już Agnieszka Gabriel z Grupy Pedagogów Ulicy Uno.
Podobny scenariusz jak u Mańka. Po kilku minutach pedagożki otacza około dziesięciu dziewczynek. Najstarsza ma może 12 lat. Każda walczy o uwagę. Karola pokazuje swoje nowe niebieskie tipsy. Matka pozwoliła. Koleżanki z osiedla marzą o torebkach i wysokich szpilkach.
- W innym mieście usłyszałam od dziewczynek, że umawiają się na seks ze starszymi chłopakami. Doskonale wiedzą, że "żeby nie było problemów", muszą skończyć piętnaście lat – opowiada Michel.
I przytacza swoją rozmowę z siedmiolatką. - Miała się spotkać z chłopakiem. "A co, jeśli mnie będzie gwałcił?". Odpowiedziałam, że relacja z bliską osobą w ogóle nie powinna się opierać na seksie. Mogą posiedzieć na ławce, pogadać, potrzymać się za rękę.
Słuchała z zainteresowaniem.
W WIĘZIENIU CIĘ ZA TO DOJADĄ
Radom.
Po założeniu niebieskiej karty ojciec Krystiana się uspokoił. Ale tylko na chwilę.
Maniek już rozmawiał z matką. Otworzyła drzwi w okularach przeciwsłonecznych. Na twarzy wszystkie kolory jesieni. Przez chwilę trzymała fason, potem wybuchła płaczem. "Pije i bije".
Trzeba pogadać z ojcem.
Trochę zaskoczony, ale kojarzy Mańka z osiedla. Zaprasza do stołu.
- Słuchaj, wiem, że bijesz kobietę i dzieciaka.
- Co ty mi tu pierdolisz?! - momentalnie podrywa się z krzesła.
- Możesz przez to wszystko stracić. Ja cię nie przyszedłem straszyć, tylko pogadać.
Kilka sekund ciszy. Maniek znowu odzywa się jako pierwszy. Nie ma odwrotu.
- Jak coś im się stanie, odbiorą ci dzieciaka, przybiją wyrok. A wiesz, że w więzieniu mogą cię za to dojechać. Powinieneś iść się leczyć. Weź to sobie przemyśl.
Znowu cisza. Maniek myśli, że przeholował. Z faceta żaden goryl, ale i tak większy od niego. Krępy, ubity. Zdejmie go jednym ciosem w pierwszej rundzie. - Serce mi wali. Wstaję od stołu na miękkich nogach i zastanawiam się, czy zaraz gość dosłownie nie wbije mi noża w plecy.
Nie wbił. Nawet się nie ruszył. Wziął głęboki oddech i zaczął opowiadać, jak sam był bity przez rodziców.
Tydzień później Krystian nie przyszedł zajęcia. Ojciec go wziął na ryby.
JAK BĘDZIE FIKAĆ, NIECH MU PAN JEBNIE
O rodzicach pedagodzy ulicy mają jeszcze więcej opowieści, niż o dzieciach.
Agnieszka Gabriel, streetworkerka z Górnego Śląska: Zorganizowaliśmy obóz. Ośmioletni chłopiec źle się czuł, chciał wracać do domu. Dzwoni do taty, obok stoi wychowawczyni. Ojciec bełkocze do słuchawki: "jak przyjedziesz wcześniej, będę tak długo walił twoją głową o ścianę, aż ci ją rozjebię". Zgłosiliśmy sprawę na policję.
- Wiesz, co zrobił chłopak? Poszedł grać w piłkę na boisko jak gdyby nigdy nic.
Innym razem Agnieszka gra w klasy z dziewczynami, nagle w oknie ich matka. "Chodźcie posprzątać, przychodzi kurator". Pety i puszki lądują w koszu, na stole biały obrus. Rodzina jak z obrazka. On wyjątkowo trzeźwy, ona schowała siniaki pod długim rękawem. Herbaty? Skądże, żaden problem. Słodzi pani?
W domu czwórka dzieciaków. Cztery razy osiemset plus to 3200 zł. Co sprytniejsi wiedzą, że warto czasem przykryć syf grubą warstwą pudru. Przecież to tylko na chwilę.
Mariusz Mędra: Raz dołączył do nas 9-latek. Wychowywany tylko przez matkę, zaniedbany, agresywny. Na początku rozwalał mi każde zajęcia. Pewnego dnia ta matka, fest baba, drepcze do nas na podwórko. "Jak będzie fikać, to niech pan mu jebnie w ryj i się uspokoi".
Karol Malinowski z fundacji Human Lex Instytut w Ełku: Jest też druga strona medalu: ludzie z takich środowisk często są stygmatyzowani. Na tzw. trudnych osiedlach można poznać wiele wartościowych i utalentowanych dzieciaków. Tymczasem społeczeństwo je szufladkuje.
Karol pracował na ulicy dziewięć lat. Od lipca ubiegłego roku jest koordynatorem pieczy zastępczej w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie. Prowadzi też Centrum Rozwoju Pasji. Grafik wypełniony po brzegi. Łączymy się wieczorami przez kamerę.
Nienagannie ułożone włosy, nieco szelmowski uśmiech. Nieźle zbudowany, jak przystało na chłopaka, który od małego musiał się bić o swoje. On też ma w głowie historię, której nie zapomni.
Nie będzie mówił o dzieciach.
Opowie o sobie.
SZAFKA W KREDENSIE
Rodzice pili całe życie.
Nie byli złymi, tylko chorymi i zagubionymi ludźmi. Wiem, że nie chcieli nas skrzywdzić. Nieraz ojciec siedział w salonie nad krzyżówką, a mama gotowała pomidorówkę. Kiedy byli trzeźwi, tworzyliśmy fajną rodzinę. Jeden skoczyłby za drugim w ogień.
Sami mieli w życiu pod górkę. Matula na bezrobociu. Ojciec łapał dorywcze prace, potem jechał na zasiłku. Coraz częściej sięgali po alkohol. Najpierw pili, potem skakali sobie do gardeł. Na mnie nigdy nie podnieśli ręki, ale dochodziło do różnych scen. Raz tata połamał mamie żebra. O karetce nikt nie myślał. Istniała niepisana zasada, że wszystko ma zostać w czterech ścianach.
Czwórka nas była: ja, Lidka, Krzysiek i Marcin. Każdy radził sobie, jak umiał.
Kiedy robiło się gorąco, chowałem się w szafce pod telewizorem albo pod kocem. Jak miałem sześć lat, raz poszedłem nocą trzy kilometry do babci, byle nie słyszeć krzyków. Zazwyczaj uciekałem do sąsiadów. O ile nie szukałem dla rodziców petów na osiedlu. Wiadomo – do piwka fajnie zapalić, a na fajki im nie starczało.
Długo prosiłem: nie pijcie już.
Podczas libacji zawsze agresja ("spierdalaj stąd!"). A na kacu łagodnieli. Przepraszali, obiecywali poprawę. Potem dla pozorów chowali jabola za firanką. Myśleli, że nic nie wiem. A przecież specyficzny zapach czuć było w całej chacie.
Na rowerze nauczyłem się jeździć sam. Pływać tak samo. Cały hajs szedł na "przelew". Żeby kupić podręczniki, sprzedawałem jagody albo prosiłem po sąsiadach.
Najstarszy braciak poszedł w marihuanę. Siora już jako 13-latka była uzależniona od alkoholu. Trzy lata później urodziła Bartka, po nim Asię. Była "nielatem", więc matka została dla jej dzieci rodziną zastępczą.
Kurator zaglądał do nas coraz częściej.
Ale nie spodziewałem się tego, co miało nadejść.
NIKT O NICH NIE USŁYSZY
- Takich dzieciaków są w Polsce tysiące. I nikt o nich nie usłyszy. Chyba że zostaną zakatowane przez rodziców i trafią na pierwsze strony gazet - mówi Michel.
W maju 2023 r. pokonała na rowerze tysiąc kilometrów, odwiedzając organizacje streetworkerskie i wykluczone dzielnice. Wyprawę zadedykowała ośmioletniemu Kamilowi z Częstochowy, który był przez ojczyma katowany, polewany wrzątkiem i wrzucany na rozgrzany piec. Nie przeżył.
Na początku marca w Świebodzinie zginął siedmiomiesięczny Wojtek. Według śledczych ojciec złamał mu czaszkę. We wrześniu 2023 r. wydano postanowienie o umieszczeniu chłopca i jego dwuletniej siostry w rodzinie zastępczej. Nie wykonano go, bo nie było miejsc.
- To szersze zjawisko. Brakuje miejsc w pieczy zastępczej i dzieci przebywają w domu, w którym są poddawane przemocy. To jakiś absurd - mówi Tomasz Szczepański, kierownik placówki wsparcia dziennego Grupy Pedagogiki i Animacji Praga Północ, zajmującej się pracą podwórkową i streetworkingiem.
- Znamy sytuacje, w których mimo nadzoru kuratora dochodziło do coraz większej przemocy i zaniedbań. Czas oczekiwania na miejsce w placówce opiekuńczo-wychowawczej wynosił parę miesięcy. Warszawa, XXI wiek. A w mniejszych miastach problem jest jeszcze większy - dodaje Szczepański.
15 lutego weszła w życie tzw. ustawa Kamilka z Częstochowy. Każda organizacja pracująca z dziećmi musiała wdrożyć wewnętrzne procedury ochrony małoletnich. Według Szczepańskiego to kropla w morzu potrzeb.
- System pomocy społecznej jest już przestarzały. Opiera się na rozdawnictwie pieniędzy, a nie na intensywnej pracy socjalnej z rodziną. Oczywiście są asystenci rodzin, ale nadal jest ich niewiele w stosunku do skali problemów. Staramy się mobilizować różne służby i instytucje do współpracy, lecz brakuje w tym sektorze czasu, pieniędzy i ludzi - kończy Szczepański.
Jak mówiła ostatnio w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Beata Potocka, przewodnicząca Koalicji na rzecz Rodzinnej Opieki Zastępczej, na miejsce w rodzinie zastępczej czeka nawet ponad tysiąc dzieci.
Ile z nich nie dożyje?
USPOKÓJ SIĘ, MAMO. I TAK NAS ZABIORĄ
Karol opowiada dalej:
Pamiętam, jak po nas przyszli.
Trzech kuratorów, babka z PCPR-u, kilku policjantów. Ryki, krzyki, wyzwiska. Tata się stawiał, więc policjant zamknął go w pokoju. Jeden z kuratorów do mnie podszedł. - Spakuj siebie, Bartka i Asię.
Zero buntu i żalu. Tylko zdziwienie. "Serio? Gdzie wy byliście przez ostatnie lata?".
Rozsuwam torbę, wrzucam kilka ciuchów. Więcej nie mamy. Nagle w drzwiach staje Maciek od sąsiadów. Patrzy na tłum w przedpokoju i pyta, czy wyjdę na podwórko. "Nie mogę, stary, zabierają nas do domu dziecka". To był jedyny moment, gdy zaszkliły mi się oczy. Kumpel zgłupiał, zrobił szybki odwrót.
Ojciec zamknięty w pokoju, ale mama jeszcze walczy. Wzięła na ręce Asię, obejmuje ramieniem Bartusia. Miota się jak zwierzę w klatce.
- Uspokój się, mamo. I tak nas zabiorą.
- Najmłodszych nie oddam. Ciebie mogą zabrać.
Potężny gong. Potrzebowałem chwili, zanim do mnie dotarło. Nic nie odpowiedziałem. Nie było sensu dyskutować. Poza tym matka to matka. Nawet w tamtej chwili bardzo ją kochałem. Tak jak i tatę.
Koniec awantury.
Pakują mnie, Asię i Bartusia do kabaryny. Kurator tłumaczy: Asia jedzie do pogotowia opiekuńczego, a my z Bartkiem do bidula. Co można w takiej chwili powiedzieć dwuletniej siostrzenicy?
Tylko ją przytuliłem. "Trzymaj się tam, Asia".
W domu dziecka nie było miejsc, rozlokowali nas na świetlicy. O opiece nad czterolatkiem wiedziałem tyle, co o fizyce jądrowej. Zrozumiałem, że w jednej chwili stałem się dla Bartka ojcem, bratem, jedynym przyjacielem. Całym światem. Nie znałem bajek na dobranoc, nikt mi ich nie opowiadał. Czytałem siostrzeńcowi książeczki ze świetlicy. Karmić też się nauczyłem – jak dasz dzieciaka na lewe kolano, będzie łatwiej trafiać prawą ręką do buzi.
Mówiłem Bartkowi: nie martw się, wszystko się ułoży.
Po dwóch dniach umieścili nas w rodzinie zastępczej 200 metrów od domu. Ta sama dzielnica, te same twarze, ta sama szkoła. Najważniejsze było, że razem z Bartkiem jakoś dajemy sobie radę. Czasem nawet odwiedzałem mamę i ojca.
O pobycie w rodzinie zastępczej mógłbym opowiadać bardzo długo, ale tu postawmy kropkę.
Alkohol zabrał mi brata i siostrę.
Krzysiek skończył leczenie odwykowe, miał iść do schroniska dla bezdomnych. Nagłe zatrzymanie krążenia. Ratownicy pompowali go pięćdziesiąt minut. Nie otworzył oczu.
Lidka ciągle była w cugu razem z mężem. Zmarła w wieku 28 lat.
A ja tu jestem.
Sam powiedz – czy nie miałem w życiu fury szczęścia?
WRESZCIE SPOKÓJ
Po osiągnięciu pełnoletności Karol się usamodzielnił. Zaczął działać jako wolontariusz w gminnym ośrodku kultury, zrobił kurs edukatora społecznego. W 2014 r. pierwszy raz wyszedł na ulicę. Jako koordynator pieczy zastępczej współpracuje dziś z osobami, które zabierały go do domu dziecka.
- Chcę pokazywać dzieciom, że wcale nie są przegrane. Często mówię im: "wiem, przez co przechodzicie". Przecież nadal jestem tym chłopakiem, który chował się pod kocem.
Karol, Maniek i prof. Michel są zgodni – na efekty pracy trzeba długo czekać. Ale warto. Spotykasz po latach chłopaka, który miał pod górkę. Pracuje jako informatyk w dużej korporacji. Fajna kasa, niezłe perspektywy. Żona, dzieciaki, szczęśliwy dom. Słuchasz i czujesz cholerną satysfakcję, że kiedyś podałeś mu rękę.
Najtrudniej znieść, że jako pedagog jesteś tylko wycinkiem świata tych dzieci. Sączysz im do głowy, że warto walczyć o siebie. Pogadasz, pobawisz się, strzelicie razem kilka bramek. Ale po trzech godzinach pakujesz piłkę i znikasz. A dzieci wracają do tego syfu. Pijanego ojca. Agresywnej matki.
Zaciśnij zęby i rzuć dziecku na odchodne, że tak musi być. Że trzeba wytrzymać.
Łatwo się mówi.
Maniek niedawno znów się o tym przekonał.
ZAMIAST NOŻA
Ojciec Krystiana poprawił się tylko na chwilę. Wyskoczyli razem na ryby, dwa razy na rower. Potem stary zatęsknił za kieliszkiem. Ale nowych siniaków Krystianowi nie przybywa. Stwierdził, że wystarczy. Wziął jednego kumpla z osiedla. Jak ojciec przyszedł pijany, wpierdolili mu, zanim ruszył z łapami. Nie było trudno – ledwo stał na nogach.
Krystian wie, że źle zrobił. Ale od tamtego czasu jest spokój.
A on nie chciał się już dłużej bać.
***
Zmieniłem imiona dzieci i niektóre szczegóły umożliwiające ich identyfikację.
Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski
Chcesz skontaktować się z autorem? Napisz: Dariusz.Faron@grupawp.pl