Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Tomasz: Gdybym tylko mógł cofnąć czas, obciąłbym sobie ręce, byle nikogo nie skrzywdzić© Getty Images | Andrejs Zemdega

Czekaj na mnie. Dostałem dożywocie

Dariusz Faron
22 października 2023

Naprawdę nie chciałem nikogo zabijać. Przez 25 lat nauczyłem się, że można mieć jednocześnie dożywocie i nadzieję. Córka ciągle czeka.

Artykuł Dariusza Farona został nominowany do Grand Press 2023 w kategorii "Reportaż prasowy/internetowy".

Często myślę o tej kobiecie. Właściwie każdego dnia.

Ale nigdy nie dążyłem do spotkania. Co miałbym jej powiedzieć?

"Przepraszam" to za mało. Wybaczenia nie mam prawa oczekiwać. Takich rzeczy się nie wybacza, a ludzi, jak ja – nienawidzi. Wcale się nie dziwię. Kiedyś pomyślałem, by się z nią skontaktować. Może gdyby mnie zwyzywała, byłoby jej trochę lżej?

Ze strachu zrezygnowałem z wizji spotkania. Dzisiaj nie umiem żyć z przeszłością i jednocześnie nie potrafię jej zmienić. Staram się zajmować czymś głowę, ale wystarczy chwila bezczynności i tamto znowu wraca.

Gdybym tylko mógł cofnąć czas, obciąłbym sobie ręce, byle nikogo nie skrzywdzić.

Nie ma słów, które opisałyby mój żal i poczucie winy. Nigdy nie pogodzę się z tym, co zrobiłem. Wiem – świadomość błędu niewiele zmienia i niczego nie rekompensuje.

Ale ja naprawdę nie chciałem nikogo zabić.

Za co siedzisz?

Wysoki, niebieskie oczy, pociągła twarz. Tak się przynajmniej opisuje Tomasz. Jest w dobrej formie fizycznej, ćwiczy od lat. Między drewnianymi nogami taboretów umieszcza butelki z wodą i używa tego jako hantli. Albo podnosi stół zaczepiony o barierki więziennej pryczy.

Złożyłem wniosek o widzenie. Po dwóch tygodniach rozpatrzono go pozytywnie, ale pan z administracji powiedział, że nie ma miejsca w grafiku co najmniej do listopada. Ani jednej wolnej godziny. Tomek mówi, żebym się nie łudził: Służba Więzienna gra na zwłokę, bo taki reportaż nie jest im do niczego potrzebny. Na razie się więc nie spotkamy.

Dlatego codziennie rozmawiamy przez telefon.

- Opowiesz, dlaczego tu jesteś?

Minęło 25 lat, a pamięta każdy szczegół.

Ciepła majowa noc. Pojechali z kolegą na stację benzynową po piwo. Kilka szybkich łyków, w głowie lekko zaszumiało. Jacek skarżył się Tomkowi na byłą żonę, z którą sądził się o pieniądze. Wpadł na plan – podpalą jej drzwi, to odechce jej się walki. Zaproponował za robotę tysiąc złotych. I że zapomni o 50 złotych długu. Tomkowi nie chodziło o pieniądze, tych mu nie brakowało. Chciał pomóc kumplowi.

- Na bank nikogo nie będzie w mieszkaniu? - dopytywał.

Na bank.

Jacek dzwonił przy nim. Nikt nie podnosił słuchawki. Podobno gdzieś wyjechali.

Kupili na stacji benzynę, stanęli pod blokiem. Wbiegli na drugie piętro. Tomek oblał drzwi i podał zapalniczkę Jackowi. Chwilę później byli w samochodzie. Kiedy Jacek wrzucał jedynkę, płomienie już się rozprzestrzeniały.

Wszystko zgodnie z planem.

- Nad ranem po mnie przyszli - mówi Tomek. - Kiedy skuwali mnie w mieszkaniu, powiedziałem tylko: "w porządku". Zawieźli mnie na komisariat. Stół, krzesło, lustro weneckie. Nie bawili się we wstępy.

"To nie są żarty. Zginął człowiek".

Myślałem, że blefują, żebym się przyznał do podpalenia, ale powtórzyli dwa razy. I nagle do mnie dotarło. Szum w uszach, ciemno przed oczami. Nie zrozumiałem już ani jednego słowa policjanta. Powtarzałem sobie, że to nie miało prawa się wydarzyć - wspomina Tomek.

Cela z piętrowymi łóżkami. Stół, dwie miski do utrzymywania higieny osobistej. Czterech "współlokatorów". W pierwszych dniach byli dla Tomka jak duchy. Nie widział ich ani nie słyszał, godzinami leżał na "koju" i patrzył w ścianę.

- Za co? - dopytywał któryś z duchów.

"Za zabójstwo" nie przechodziło mu przez gardło, więc milczał. Dopiero po jakimś czasie, zgodnie z niepisanymi zasadami, pokazał im akt oskarżenia. Aż jęknęli. "Ale się wjebałeś, dzieciaku". On 28 lat, oni starsza gwardia po pięćdziesiątce.

Świadomość tego, co się stało, powoli sączyła się do mózgu jak trucizna.

Była żona Jacka i jej rodzice jednak byli w mieszkaniu. Ogień odciął im drogę ucieczki.

Matka cudem przeżyła. To o niej mówił na początku Tomek.

Ojciec próbował się wydostać po parapecie. Spadł. Zginął na miejscu.

Byłą żonę Jacka przewieziono do szpitala w ciężkim stanie.

Zmarła po dwóch tygodniach.

Ministrowie Marcin Warchoł i Zbigniew Ziobro. Kierowany przez nich resort przeforsował drakońskie zmiany w kodeksie karnym
Ministrowie Marcin Warchoł i Zbigniew Ziobro. Kierowany przez nich resort przeforsował drakońskie zmiany w kodeksie karnym© East News

Dodatkowe pięć lat

Tomek jest jednym z 550 więźniów odbywających w polskich więzieniach karę dożywocia.

W maju, po 25 latach odsiadki, uzyskał prawo do ubiegania się o warunkowe przedterminowe zwolnienie.

Dwa miesiące wcześniej na wolność wyszła Monika O. Pierwszy raz w historii osoba skazana w Polsce na dożywocie opuściła więzienie. O. siedziała za współudział w morderstwie. Sąd uznał, że za murem wykorzystała wszystkie możliwości i narzędzia, żeby się zresocjalizować. I że jest gotowa na powrót do społeczeństwa. O sprawie rozpisywały się media.

Tomek liczy, że pójdzie jej śladem. Ale na cień szansy będzie musiał jeszcze poczekać.

- Według niektórych, ustawa nie weszła w życie, ponieważ przepis został wprowadzony z naruszeniem prawa i zasad legislacji. Jesteśmy w prawnej próżni. Nie wiadomo, do jakiego kodeksu karnego się odwoływać - mówi Maria Ejchart, pełnomocniczka Tomka, współpracująca z Helsińską Fundacją Praw Człowieka.

- Zaznaczam: jeśli chodzi o możliwości ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 25 latach, nie rozmawiamy o wyjściu na wolność, tylko o nadziei. Stanięciu przed sądem, który oceniłby, czy osadzony może wrócić do społeczeństwa - dodaje Ejchart.

Sąd bada wówczas, jak się zachowywałeś w trakcie odbywania kary. W jakich programach resocjalizacyjnych brałeś udział. Jakim człowiekiem dziś jesteś.

Tomek: - Już dawno powiedziałem innym więźniom, że nie chcę żadnych kłopotów. Wysiadłem z tego pociągu. Mam dwóch znajomych, którzy wyszli na wolność. Pracują, normalnie funkcjonują. Da się.

Ja też jestem gotowy. Przeszedłem długą drogę.

Chłopaki nie płaczą. Chłopaki się wieszają

Kiedy go zatrzymali, Andżelika miała siedem lat.

Na pierwszym widzeniu córka ścisnęła go tak, że prawie się udusił. Dopytywała, kiedy wróci do domu. "Nie wiem" brzmiało dużo lepiej niż "nigdy". Przed pierwszą komunią mówiła mamie, że teraz tata na pewno przyjedzie. Kiedy szła do kościoła w białej sukni, Tomek mógł wyjść najwyżej na spacerniak.

Żona od razu stanęła po jego stronie: - Wiem, że nie chciałeś nikogo zabijać. Będę czekać.

Po trzech latach przyjechała ostatni raz. Nie musiała nic mówić. Czasem wystarczy złapać czyjeś spojrzenie i już wiadomo, jakie padną słowa. Poznała kogoś. Nie miał żalu ani pretensji, w końcu to on wszystko zepsuł. Dożywotni to słaby partner do dzielenia codzienności.

Od tamtej pory Andżelika przyjeżdżała z babcią albo ciocią.

Tomek szybko się nauczył: najważniejsze to dbać o głowę. Za murem często jest jak w "Locie skazańca" Ryszarda Andrzejewskiego: "chłopaki nie płaczą, chłopaki się wieszają". Poczucie winy wbija w ziemię każdego dnia.

Tomek przerabiał ten scenariusz wiele razy: rano jadł naprzeciw kogoś śniadanie, wieczorem ten sam gość dyndał pod sufitem.

- To był jakoś szósty, siódmy rok odsiadki. Zacząłem myśleć, że jestem dla bliskich ciężarem. Że lepiej im będzie beze mnie. Kalkulowałem: początkowo się załamią, będą w żałobie, później ból minie. A tak będzie im towarzyszył do końca mojego życia na każdym widzeniu. Nie radziłem sobie zwłaszcza z myślą, jak bardzo skrzywdziłem córkę - opowiada Tomek.

- Chciałem sobie podciąć tętnicę na szyi. Pomyślałem, że tak będzie najszybciej, i że na pewno mnie nie odratują.

Przygotował w głowie kilka zdań na ostatnie widzenie z Andżeliką. Chciał jej powiedzieć, jak jest dla niego ważna. Po prostu.

Dwa dni przed widzeniem siedział na pryczy, gdy zagadał kolega z celi.

- Wiem, co kombinujesz. Nie rób tego.

- Coś ci się pojebało, Staszek.

- Nic mi się nie pojebało. Widziałem już takich klientów. Sam byłem w podobnym stanie.

Staszek rozpoczął monolog.

Widział rodzinę Tomka. Zauważył, jak blisko jest z córką. Ma przecież dla kogo żyć. W takiej sytuacji nie można się poddawać, tłukł koledze do głowy. Pointa opowieści rozwaliła Tomkowi mózg. Zapadła długa cisza, bo w celi nie było miejsca na inne słowa.

Mama i siostra Staszka zginęły, wracając z widzenia: - Gdyby nie wyrok, nic złego by im się nie stało. Muszę z tym żyć. A ty masz dla kogo walczyć, człowieku.

Tomek się nie odezwał. Przespał się z tym, co usłyszał.

Dotarło.

Staszek uratował go w ostatniej chwili.

Ale nie tylko dzięki niemu jeszcze żyje.

Marek Łagodziński w 1998 r. założył fundację "Sławek", pomagającą więźniom
Marek Łagodziński w 1998 r. założył fundację "Sławek", pomagającą więźniom© Archiwum prywatne

Dożywotnia idzie na zakupy

Marek Łagodziński odbiera najpóźniej po trzecim sygnale. Leniwie wypowiada kolejne słowa, jak człowiek, który nigdy się nie spieszy. Gdyby za oknem właśnie wybuchła wojna, pewnie popatrzyłby obojętnie, zaparzył herbatę i usiadł w fotelu.

Pod koniec lat 80. prowadził prężny biznes i wydawało mu się, że poważny biznesmen musi pić. Negocjujesz kontrakt - napełniasz szklankę. Wynegocjowałeś - trzeba oblać. Aż raz jego ciało zaczęło drżeć pod kocem. Siostra się nie patyczkowała.

- Marek, to są objawy alkoholizmu.

- Grypy od nałogu nie odróżniasz.

To on nie odróżniał.

Poszedł do Klubu Abstynenta, żeby siostra i żona dały mu spokój. Miał wpaść na chwilę, został na lata. Stanął na nogi. Pewnego dnia znajomy z odwyku zaproponował, że mogliby wpaść na mityng do więzienia, bo "chłopaki potrzebują wsparcia".

Pierwszy raz poszedł do zakładu karnego z koszykiem wielkanocnym. Myślał, że każdy więzień to bandzior, który wyjdzie zza krat jeszcze gorszy. Bez wyjątku. Na mityngu podszedł do niego młody chłopak.

- Za tydzień wychodzę i strasznie się boję.

- Co ty gadasz?

- Wiele razy wychodziłem i zawsze wracam. A już nie chcę.

Łagodziński pojawiał się za murem coraz częściej. W 1998 r. założył fundację "Sławek" pomagającą więźniom. Działa do dzisiaj, tworząc programy aktywizacyjne, odwiedzając skazanych w zakładach karnych i pomagając im stawiać pierwsze kroki na wolności.

Łagodziński upodobał sobie skazanych z ciężkimi wyrokami, bo mało kto chce z nimi pracować. - Chciałem im pokazać, że jest ktoś, kto nimi nie gardzi. Żeby znaleźli motywację, by rano wstać z łóżka. Odzyskali sens. Przecież nie ma dla człowieka nic gorszego od braku nadziei.

Fundacja prowadzi m.in. mediacje między rodziną i skazanym.

Historia sprzed kilku lat. Libacja, awantura, mąż morduje żonę. Wysoki wyrok. Matka kobiety wychowuje ich córkę. Im bliżej końca odsiadki, tym bardziej się boi, że zięć coś jej zrobi. I odbierze wnuczkę. Na jednym ze spotkań Łagodziński stawia wszystko na jedną kartę.

- Chce pani usłyszeć, co ma pani do powiedzenia Karol?

- Jezus Maria, on tutaj jest?! - kobieta w sekundę robi się blada.

Spokojnie, nie ma.

Łagodziński nagrał z pomocą fundacji wideo z więzienia. Mówi, że nie zamierza odbierać jej dziecka. Ani tym bardziej jej krzywdzić. Jeśli zechcą, zniknie z nich życia. Kobieta początkowo nie chce patrzeć na ekran. Po kilku minutach delikatnie podnosi głowę. Patrzy to na zięcia, to na Marka.

- Przytyło mu się w tym więzieniu.

Jedną z osadzonych Łagodziński zapytał, o czym marzy. - Żeby zjeść zupę z ojcem i mamą.

Fundacja zorganizowała uroczysty obiad w sali widzeń. Były porcelanowe talerze i biały obrus. Marek postawił na stole dwa drzewka bonsai od osadzonej. Powiedziała rodzicom, że skoro nie mogą wychowywać córki, niech zaopiekują się roślinami.

Tej samej więźniarce Łagodziński zorganizował wirtualne zakupy. Poszedł do galerii, połączyli się przez kamerkę. Razem wybrali buty. Następnego dnia kobieta rozmawia z matką.

- Byłam wczoraj z Markiem w Złotych Tarasach. Buty sobie kupiłam.

- Zwariowałaś, Marta.

Kmicic na maturze

Marta wcale nie zwariowała. Tomek też nie. Ale zanim "się naprawił", trochę minęło.

Po załamaniu przyszedł bunt. Nieraz administracja nie dała zgody na widzenie. Nie przyznała dodatkowej paczki żywnościowej. Nie wyraziła zgody na podjęcie pracy.

– Miałem etap, w którym powtarzałem sobie: ja wam teraz pokażę, nie złamiecie mnie. Przez lata tkwiłem w jakimś dziwnym uporze – opowiada.

Z klawiszami, mówi Tomek, różnie bywało. Niektórzy widzieli w nim człowieka - podnosili na duchu, czasem się uśmiechnęli. Trafiały się też skurwysyny. Nie pozwalali ćwiczyć pod celą, "bo nie". Chętnie przypominali: "przecież ty już nigdy nie wyjdziesz". Pewnie z czasem znowu by się załamał.

Ale nie był sam.

Marek Łagodziński zjawił się znikąd i zaczął go odwiedzać. Pytać, jak się czuje i czy Tomek czegoś nie potrzebuje.

Andżelika też cały czas pamiętała o ojcu.

Gdy miała komunię - siedział w Płocku.

Matura - zakład karny w Warszawie.

Ślub - placówka pod stolicą.

Łącznie był w pięciu albo sześciu więzieniach, zlewają mu się. Córka przyjeżdżała do każdego. W 2012 r. zjawiła się na widzeniu z małym zawiniątkiem. Tomek momentalnie oszalał na punkcie wnuka.

– Mniej więcej od tej pory zaczęło iść ku dobremu. Cały bunt ze mnie uleciał – analizuje.

Przenieśli go akurat na warszawski Mokotów. Trafił tam w administracji więziennej na dobrych ludzi. Wbili mu do głowy, że nigdy nie jest za późno na naukę. Śmieje się, że dzięki nim przeczytał kilka bibliotek więziennych. Biblia, druga wojna światowa, Piłsudski, międzywojnie, Platon, choć jego skumać już trudniej.

Zapisał się do szkoły średniej.

Dostał robotę w drukarni. Jego najlepszy czas w więzieniu.

O piątej pobudka. Najpierw praca, obiad, wyciskanie hantlami w celi, wieczorem kilka godzin lekcji. Maturę zdał bez problemów. Na polskim miał wskazać pozytywne i negatywne cechy jakiejś postaci literackiej. Wybrał Kmicica.

– Pomyślałem, że jesteśmy nawet trochę podobni. Nie to, żebym Szwedów mordował. Ale swego czasu – tak to nazwijmy – lubiłem się pojedynkować. No i bawić.

Człowiek był młody i głupi.

Zapalę ci świeczkę, Maruś

Skazany za morderstwo więzień się nawraca. Czarny charakter przechodzi przemianę i staje się dobry – może nie brzmi jak science-fiction, ale pachnie tandetnym filmem z tanim happy-endem.

Zwykle scenariusz jest zupełnie inny.

Ilu jest ludzi z dożywociem albo innymi długimi wyrokami, którzy naprawdę zasługują na drugą szansę?

– Na drugą szansę zasługuje każdy. Tyle że nie każdy potrafi ją wykorzystać – przyznaje pełnomocniczka Tomka, Maria Ejchart.

Podobnie odpowiada Marek Łagodziński z fundacji "Sławek". Podaje więźniom rękę, lecz wielu ją odrzuca. Pewnie nigdy nie zrozumieją swoich błędów.

Łagodziński spotkał takich dziesiątki.

Raz przychodzi do skazańca, a on się szczerzy.

- Co ty taki szczęśliwy?

- Miałem dwa dożywocia, ale mi zrobili wyrok łączny i teraz mam jedno.

Mężczyzna mówi o brutalnym morderstwie jak o deszczu za oknem. Ale nie traci dobrego humoru. Opowiada Łagodzińskiemu, że czas szybko leci. Złoży za kilkanaście lat wniosek o przedterminowe zwolnienie i jeszcze pójdą razem do kawiarni.

- Nie wiem, Marian, czy tego dożyję - próbuje wybrnąć Łagodziński.

- Wiesz co, Maruś? To jak wyjdę, zapalę ci świeczkę na grobie.

Nieraz ktoś sygnalizuje, że chce pomocy, ale nie zamierza się zmieniać.

Fundacja "Sławek" prowadzi ośrodek dla byłych więźniów. Jeden gość przyszedł z ulicy, nie miał co ze sobą zrobić. Fundacja wzięła go pod dach, pomagała znaleźć pracę, zorganizowała zajęcia psychospołeczne. Pewnego dnia rozpłynął się w powietrzu razem z portfelem Marka.

Jakiś czas później Łagodziński opowiada tę historię innemu więźniowi na widzeniu.

- Jak on ci, kurwa, mógł zrobić coś takiego?!

- A ty za co siedzisz?

- Za kradzieże. Ale ja przecież okradałem sklepy, a nie ludzi.

Nawiązując relacje ze skazańcem, Łagodziński za każdym razem bada teren. Jeśli widzi, że delikwent jest całkowicie zdemoralizowany, odpuszcza. Chce dać komuś wędkę, ale psychopata i tak nic nie złowi.

Sala widzeń. Łagodziński naprzeciw mordercy.

- Czemu zabiłeś?

- Chciałem się przekonać, jaka jest różnica między mordowaniem zwierzęcia i człowieka.

- I jaka jest?

- Nie ma żadnej.

Maria Ejchart: Bezwzględne dożywocie jest karą okrutną i całkowicie eliminacyjną
Maria Ejchart: Bezwzględne dożywocie jest karą okrutną i całkowicie eliminacyjną© Agencja Wyborcza.pl

"Ziobro chce być bezwzględnym szeryfem"

Po nowelizacji kodeksu karnego, która - przypomnijmy - weszła w życie od 1 października, sędzia będzie mógł skazać na bezwzględne dożywocie, bez możliwości ubiegania się o warunkowe zwolnienie po 25 latach.

- Reforma kodeksu karnego kończy z filozofią, że najbardziej zwyrodniałych przestępców należy wyłącznie resocjalizować. Kary muszą być i nieuchronne, i surowe. Zwłaszcza za najcięższe zbrodnie przeciwko życiu i zdrowiu - mówił Zbigniew Ziobro na konferencji prasowej już w lutym 2022 r.

"Zdarzają się przypadki, że sprawcy zabójstw wychodzą na wolność i dokonują kolejnych zbrodni. Nie ma żadnego uzasadnienia, by litować się nad wielokrotnym mordercą. Dlatego przez wzgląd na ochronę ofiar wprowadzamy karę bezwzględnego dożywocia, bez możliwości wyjścia na wolność" - pisał z kolei w swoich mediach społecznościowych.

"Bezwzględne dożywocie dla najbardziej brutalnych przestępców jest konieczne. Sprawcy zdeprawowani, którzy drwią sobie z ofiar, muszą się spotkać z odpowiednią konsekwencją, ofiara musi mieć satysfakcję, że sprawca zostanie surowo ukarany za zło, które wyrządził, a potencjalnych następców ma to skutecznie odstraszać" - wskazywał z kolei wiceminister sprawiedliwości, Marcin Warchoł.

Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek apelował natomiast o uchylenie przepisu, wskazując m.in., że jest on sprzeczny z orzecznictwem Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który stwierdza, że "nikt nie może być poddany torturom i nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu czy karaniu".

- Znam wielu ludzi, dla których zamordować człowieka to jak zabić muchę. Nigdy nie powinni wyjść na wolność i jako społeczeństwo mamy pełne prawo się przed nimi bronić. Natomiast są i tacy, którzy rozumieją swoje błędy, zasługują na szansę. Skazywanie człowieka na bezwzględne dożywocie to wyrok śmierci, tylko z odroczonym terminem wykonania - mówi Marek Łagodziński.

Jak zaznacza, nowelizacja uderza nie tylko w więźniów, ale też pracowników zakładów karnych:

- Osoba skazana na dożywocie bez możliwości opuszczenia zakładu, mająca skłonności do agresji i niepotrafiąca odróżnić dobra od zła, to będzie zabójca na zlecenie. Jeśli zabije strażnika albo współosadzonego, jakie poniesie konsekwencje? Trzymanie ludzi w więzieniu jak zwierzęta w klatce tylko po to, by ich izolować, w większości przypadków jest kompletnie bez sensu.

Paweł Moczydłowski, szef Centralnego Zarządu Zakładów Karnych w latach 1990-1994: - Nowelizacja kodeksu karnego będzie produkować patologie. Jeśli skazany na bezwzględne dożywocie wejdzie w konflikt na terenie więzienia i pojawią się silne negatywne emocje, nic nie będzie go powstrzymywać przed agresją. Nijak się to ma do naszych doświadczeń dot. praktyki karania. Dla mnie wprowadzone przepisy to skandal i manipulacja polityczna. Bezwzględne dożywocie jest niczym innym jak torturą.

Podobnie wypowiada się Maria Ejchart.

– Bezwzględne dożywocie jest karą okrutną i całkowicie eliminacyjną, która nie funkcjonuje w żadnym systemie demokratycznego państwa europejskiego. Nie można pozbawiać człowieka nadziei. Prawa do tego, by odpokutował. Ta nadzieja jest niezbędna, aby kara miała sens – ocenia.

– Zaznaczam raz jeszcze: nie rozmawiamy o tym, kiedy ktoś wyjdzie z zakładu karnego. Mówimy wyłącznie o daniu szansy w momencie wydawania wyroku. "OK, my cię karzemy na najsurowszą karę, ale zakładamy, że po 25 latach możesz się poprawić i wrócić do społeczeństwa".

– Bezwzględne dożywocie to typowy przejaw populizmu penalnego. Jego wprowadzenie wynikało z chęci zbicia kapitału politycznego przed wyborami. Ziobro chciał się pokazać jako bezwzględny szeryf. Nie ma żadnego innego logicznego uzasadniania zaostrzania w ten sposób kodeksu karnego – dodaje.

Według niej, Tomek zdecydowanie zasługuje na drugą szansę.

A przecież chodzi nie tylko o niego.

Twój tata kogoś spalił?

– Żalu nigdy nie czułam – zaznacza na start Andżelika, córka Tomka.

– Męczyły mnie za to pytania: dlaczego w tamten wieczór wyszedł z kolegą, zamiast być ze mną w domu? Dlaczego to wszystko się wydarzyło?

Długie blond włosy, niebieskie oczy, dokładnie tak jak opisał ją ojciec. Ostatni raz widzieli się kilka miesięcy temu. Do zakładu karnego 170 kilometrów, w domu trójka dzieci: 12-letni Olek, 11-letni Grześ, trzyletnia Oliwia. Każdy wyjazd do ojca to pieniądze i czas. Obu trochę brakuje.

Więc codziennie wiszą na słuchawce.

Pierwsze lata po wyroku to ciągłe oczekiwanie na jego powrót. – Nie pamiętam już nawet, jak mama tłumaczyła, że go nie ma. Po prostu pewnego dnia zniknął. Nie rozumiałam, dlaczego po odwiedzinach nie może wrócić z nami do domu – wspomina Andżelika.

W szkole nie miała pojęcia, jak odpowiadać na pytania koleżanek.

Czemu twojego taty nie ma nigdy na zebraniach?

To prawda, że kogoś podpalił?

Jest mordercą?

Mama i babcia opowiedziały, co się stało. Tłumaczyły: tata tego nie chciał.

– Sam też mi to powiedział. Wiele razy przepraszał za to, co się wydarzyło. "Nie musisz mnie przepraszać, tato. Wydarzyło się, idziemy dalej". Zrozumiał swój błąd. Wyrzuty sumienia zostaną z nim do końca życia. Dzisiaj jest po prostu dobrym człowiekiem. To dla mnie najważniejsze. Nie dopuszczam myśli, że zostanie w zakładzie karnym do końca życia - przyznaje Andżelika.

Udowodnił jej, że z więzienia też może być niezłym dziadkiem. Olek interesuje się wędkowaniem, więc rozmawiają na Skypie o rybach. Obaj chłopcy regularnie słyszą od Tomka, żeby pomagali mamie i nie sprawiali kłopotów.

– Ojciec to przez długi czas najważniejszy facet w życiu kobiety. A ja ciągle czuję się nieraz, jak gdybym miała siedem lat.

Cisza.

– Do tej pory go potrzebuję. Chciałabym z nim rozmawiać, patrząc mu w oczy, a nie ciągle ślęczeć ze słuchawką przy uchu. Każdy z nas chce mieć bliskiego obok.

Nie chodzi o to, tłumaczy Andżelika, żeby teraz wybielać ojca. Przekonywać, że się zmienił. Zakłamywać rzeczywistość. Zasłużył na karę i ją poniósł.

Chciałaby, żeby inni zobaczyli w nim człowieka.

Nic więcej.

Pierwszy dzień wolności

Wszystko wskazuje, że furtka do warunkowego przedterminowego zwolnienia otworzy się dla Tomka dopiero za pięć lat, po trzydziestu latach odbywania kary.

Nie szkodzi. Poczeka.

- Wyobrażałeś sobie, jak wyglądałby twój pierwszy dzień na wolności?

Milion razy. Nie tylko pierwszy dzień. Utkał cały plan.

Ma znajomego w firmie montującej regały w magazynach. Tomek też chciałby się tam zatrudnić. Wstrzeliłby się w temat, przeszedł szkolenie, kupił uprząż (bo robota na wysokości). Jest z tego całkiem niezła kasa.

- No i będziemy razem uczciwie żyć.

- "Będziemy"?

Od siedmiu lat przyjeżdża do niego nie tylko córka. Poznali się jeszcze przed wyrokiem, byli zwykłymi znajomymi. Zadzwonił do niej po latach, dobrze się rozmawiało. Odwiedziła go, a później wpadała coraz częściej. Związek na odległość, ale jakoś dają radę. Ona też wierzy, że Tomek kiedyś wyjdzie.

Pierwszego dnia pojechałby do córki. Wyobraża sobie:

Siadają za stołem, trochę płaczą, ale głównie się śmieją. Zrobiliby sobie wspólne zdjęcie - ostatnie mają sprzed 30 lat. Tomek pokazuje na nim trzyletniej córce, jaką złowił rybę. Amur był większy od niej. To legendarna rodzinna fotografia.

Andżelika: Ugościłabym ojca jak króla. Stół uginałby się od potraw. Nie wiem, co bym przygotowała, ale zarówno tata, jak i synowie, to mięsożercy.

Jeszcze jest czas, żeby ułożyć menu.

Po obiedzie Tomek zabierze Olka na ryby. Z Grześkiem postrzela z procy. Ostatnio tłumaczył mu, jak ją zrobić.

Może to wszystko nigdy się nie wydarzy. Nie będzie królewskiej uczty, wspólnego zdjęcia, wędkowania i procy.

Zamiast tego w chłodny dzień strażnik otworzy więzienną bramę. Andżelika pójdzie z trójką dzieci długim korytarzem. Ojciec będzie czekał za stołem. Potem wrócą.

Oni do domu. On do celi.

Tomek:

- Może obraz pierwszego dnia na wolności zostanie wyłącznie w mojej głowie.

Ale w życiu trzeba przecież na coś czekać.

***

Imiona głównych bohaterów zostały zmienione.

Dariusz Faron, dziennikarz Wirtualnej Polski

Napisz do autora: Dariusz.Faron@grupawp.pl

Źródło artykułu:WP magazyn
dożywociezbigniew ziobrokodeks karny