Incydent na granicy. Rosyjska jednostka specjalna uderzyła w Putina

Władimir Putin oskarżył Ukrainę o przeprowadzenie akcji dywersyjnej na terenie rosyjskiego obwodu briańskiego. Nieoczekiwanie do ataku przyznał się jednak Rosyjski Korpus Ochotniczy. Jego członkowie twierdzą, że są rosyjskimi ochotnikami, którzy walczą po stronie Ukrainy. Wiele wskazuje na to, że faktycznie udaremnili oni prowokację szykowaną przez Rosję.

Co wydarzyło się w obwodzie briańskim? Nowa wersja zdarzeń
Co wydarzyło się w obwodzie briańskim? Nowa wersja zdarzeń
Źródło zdjęć: © East News | Kirill Kudryavrsev

Wiele informacji, które podają rosyjskie media państwowe czy kremlowscy oficjele, prawdopodobnie nie jest prawdziwych. Takie doniesienia mogą być elementem wojny informacyjnej ze strony Federacji Rosyjskiej.

Początkowo wielu ekspertów wskazywało, że za incydent na granicy może odpowiadać reżim Putina, a sama akcja wyglądała na typową operację pod fałszywą flagą. Prowokacja służb mogła posłużyć m.in. za pretekst do przejścia z trybu operacji specjalnej na wojnę - oceniali nasi rozmówcy.

Na jaw zaczęło wychodzić jednak coraz więcej informacji, który stawiają ten scenariusz pod znakiem zapytania. - Jest wersja, że ​​Rosja naprawdę planowała tam prowokację pod obcą flagą, ale nasi to udaremnili. Jest to możliwe, gdyby Ukraińcy mieli dokładne informacje o operacji moskiewskiej - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską ukraiński ekspert wojskowy Mychajło Samuś.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

W podobnym tonie wypowiada się rosyjski aktywista Władimir Osieczkin. Jak relacjonuje na Telegramie, cała akcja - wymyślona i zaplanowana przez Rosjan jako działanie pod fałszywą flagą - miała się rozpocząć dwie godziny później. Na miejscu pojawili się jednak bojownicy z Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego i plan reżimu spalił na panewce. A członkowie RKO to Rosjanie, którzy walczą po stronie Ukrainy w Międzynarodowym Legionie Ukrainy.

- Jesteśmy specjalną jednostką składająca się z rosyjskich obywateli Federacji Rosyjskiej - potwierdza Władimir "Kardinał", członek Korpusu i jeden z uczestników akcji. - Nikomu nie zrobiliśmy krzywdy. To, co teraz robi propaganda rosyjska, to standardowe kłamstwo, próba wywarcia nacisku na opinię publiczną, zatuszowania własnej porażki przez demonizację wroga - podkreśla.

"Kardinał" relacjonuje, że w akcji brało udział około 50 ludzi, którzy przebywali we wsiach po stronie rosyjskiej przez kilka godzin, po czym odeszli na terytorium Ukrainy. Nasz rozmówca nie zdradza szczegółów, ale zaznacza, że "wszyscy wrócili cali". Jak dodaje, rosyjscy funkcjonariusze, przeważnie straż graniczna, najpierw próbowali oporu, ale później się przestraszyli.

- Celem operacji było pokazanie Rosjanom umiejętności przeciwstawienia się reżimowi z bronią w ręku - tłumaczy Władimir. I przekonuje, że osiągnęli swój cel: udało się pokazać, że wystarczy niewielka siły, by zawalił się cały kolos Federacji Rosyjskiej.

Jeszcze przed naszą rozmową oświadczenie wydała sama jednostka. Jej członkowie zaznaczyli, że doniesienia rosyjskiej propagandy o ukraińskiej grupie dywersyjnej są nieprawdziwe. "Rosyjski Korpus Ochotniczy przybył do obwodu briańskiego, aby pokazać rodakom, że jest nadzieja, że wolni Rosjanie z bronią w ręku mogą walczyć z reżimem" - czytamy w komunikacie opublikowanym razem ze zdjęciami z rosyjskiej miejscowości.

Z kolei inny członek grupy miał opowiedzieć o akcji serwisowi Ważne Historie. - Było nas 45 na tym zadaniu. Zaatakowaliśmy dwa wozy piechoty. Nie widziałem rannych dzieci, ale był jeden ranny strażnik graniczny. Nie wzięto żadnych zakładników - relacjonował, odnosząc się do kłamstw rosyjskiej propagandy. Według reżimowych mediów w obwodzie briańskim zginęli cywile, choć nie przedstawiono dowodów, które by to potwierdzały.

"Aluzje Kijowa wskazują na ruch partyzancki"

Wirtualna Polska skontaktowała się z też Anastazją Siegiejewą, międzynarodową sekretarz Rady Obywatelskiej, która rekrutuje ochotników do Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego. Potwierdza ona, że strona ukraińska jednoznacznie nie komentuje akcji - tak samo jak i większości wydarzeń w Rosji związanych z wojną.

- Ukraińskie dowództwo wojskowe nie dementuje, że akcja miała miejsce, choć też nie potwierdza tego bezpośrednio. Nie dementuje i nie zaprzecza również udziałowi w akcji bojowników Rosyjskiego Korpusu. Ze strony Kijowa są aluzje na ruch partyzancki i my jako Rada Obywatelska działamy także na rzecz tego, by on powstał i działał - mówi.

Siegiejewa zwraca uwagę, że ukraińscy politycy w związku z akcją udzielili kliku wzajemnie wykluczających się wypowiedzi, reagując na nakręcenie historii przez rosyjską propagandę.

- Mychajło Podolak (doradca Zełenskiego - red.) mówił o prowokacji, nie zaprzeczając temu, że za akcją stoją rosyjscy ochotnicy. Zrobił to w odpowiedzi na rozdmuchiwanie historii do skali "aktu terrorystycznego" przez propagandę. Oceniajmy jednak trzeźwo, chodzi o dwie miejscowości na samej granicy. To Federacja Rosyjska rozpętała największą od dziesięcioleci wojnę w Europie, a więc zniszczyła bezpieczeństwo swoich własnych granic. Terrorystą jest Putin i jego reżim - nie ma wątpliwości nasza rozmówczyni.

Incydent przy granicy. Jak reagował Kijów?

W Kijowie jako pierwszy doniesienia rosyjskiej propagandy skomentował Mychajło Podolak, doradca szefa Biura Prezydenta Ukrainy. "Historia o ukraińskiej grupie dywersyjnej w Federacji Rosyjskiej to klasyczna celowa prowokacja. Federacja Rosyjska chce zastraszyć swoich obywateli, aby usprawiedliwić atak na inny kraj i rosnącą biedę po roku wojny. Ruch partyzancki w Rosji staje się silniejszy i bardziej agresywny. Bójcie się swoich partyzantów" - uprzedził.

Z kolei Andrij Jusow, przedstawiciel Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy, w komentarzu dla telewizji Hromadske nazwał wydarzenia w obwodzie briańskim "kontynuacją transformacji Rosji, jej oczyszczenia i wyzwolenia spod dyktatury Putina".

- Federacja Rosyjska jest dziś organizmem, w ramach którego istnieje duża liczba konfliktów między nacjami, międzyetnicznych, międzyreligijnych, społeczno-politycznych i innych. Mamy publiczne oświadczenie Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego. To są ludzie, którzy z bronią w ręku walczą z reżimem Putina i tymi, kto go popiera… Może Rosjanie zaczynają się budzić, coś sobie uświadamiać i podejmować konkretne działania? - pytał Jusow.

Ukraiński ekspert wojskowy Mychajło Samuś zwraca uwagę na te komunikaty. Jak zaznacza, władze nie mogą tego potwierdzić, ale "ustawa nakłada na ukraiński wywiad obowiązek, że mają się takimi rzeczami (udaremnianiem akcji dywersyjnych - red.) zajmować". - Gdyby Budanow tego nie zrobił, nie wykonywałby dobrze swoich obowiązków - mówi, nawiązując do postaci szefa ukraińskiego wywiadu.

O szczegółach udaremnionej akcji mówił też Wołodymyr Osieczkin. Według jego wiedzy, Kreml miał przygotowywać akcję pod fałszywą flagą od pewnego czasu. Miała ona przybrać ostry charakter: rosyjskie siły specjalne, udające przedstawicieli ukraińskiej armii, miały wziąć zakładników, zabijać dzieci, rozdawać ulotki i wzywać do aktów terroryzmu. Rosjanie przygotowali też wcześniej granicę i usunęli z niej jednostki, które nie miały wiedzy o zaplanowanej akcji, a informacje na ten temat otrzymał "bardzo ograniczony krąg ludzi".

Rosyjski aktywista zdradził na Telegramie, że bojownicy z Rosyjskiego Korpusu Ochotniczego wykorzystali sytuację, najprawdopodobniej będąc świadomym tego, co planują Rosjanie. W efekcie pracownicy rosyjskich służb specjalnych byli zdezorientowani i myśleli, że akcja już się rozpoczęła. Zaczęli oni nawet wspierać bojowników w działaniach informacyjnych na terenie obwodu briańskiego. To doprowadziło do sprzecznych komunikatów na temat tego, co wydarzyło się przy granicy z Ukrainą.

Gdy służby zorientowały się, że doszło do pomyłki, bojownicy RKO opuścili już obwód briański. "Chaos, zamieszanie. Nie do końca wiadomo, co jeszcze wiedzą ci, którzy faktycznie zorganizowali tę operację" - pisze Osieczkin.

Co wydarzyło się na rosyjskiej granicy?

2 marca w godzinach porannych prokremlowskie kanały telegramowe poinformowały o infiltracji terytorium obwodu briańskiego przez "ukraińskich sabotażystów". Doniesienia były jednak bardzo niespójne i często edytowane. Żaden z kremlowskich kanałów nie opublikował też ani jednego zdjęcia na potwierdzenie informacji o ofiarach, ostrzale czy wysadzanych stacjach, m.in. benzynowych.

Dopiero po południu, kiedy Putin w wystąpieniu oceniał wydarzenia jako "akt terrorystyczny", propaganda uporządkowała swój przekaz. - Oni weszli na teren przygraniczny i otworzyli ogień do ludności cywilnej. Widzieli, że to samochód cywilny, widzieli, że siedzą tam cywile i dzieci - oskarżał, bredząc po raz kolejny o neonazistach.

Niedługo potem Ramazan Kadyrow wezwał do wprowadzenia stanu wojennego w "niektórych regionach Rosji", co miałoby ułatwić "rozprawienie się z terrorystami". Z kolei zastępca do Dumy Państwowej Wiktor Sobolew wezwał do wypowiedzenia wojny Ukrainie.

Czytaj też:

Źródło artykułu:WP Wiadomości
wojna w Ukrainierosjawładimir putin
Wybrane dla Ciebie