"Abu Isa" mówi bez wahania: Marzyliśmy o tej wojnie od ośmiu lat
- Marzyliśmy o tej wojnie od ośmiu lat - słowa Isy Akajewa mogą budzić zdziwienie. Staną się jasne, gdy się zrozumie, kim jest wypowiadający je człowiek. To dowódca batalionu "Krym", w którym Tatarzy Krymscy walczą z Rosjanami. Przez dziesięciolecia starano się wymazać ich z historii tak, jakby nigdy nie istnieli. "Abu Isa" w rozmowie z Wirtualną Polską opisuje skomplikowane losy swoich rodaków i bój o odzyskanie ojczyzny, którą im ukradziono.
26.02.2023 | aktual.: 26.02.2023 08:46
Igor Isajew: Wspominał pan kiedyś o nauczycielce na Krymie, która mówiła, że Tatarów Krymskich nie ma. Co to była za historia? Polacy nie zawsze zdają sobie sprawę, jak dramatyczne były i są wasze losy.
Isa Akajew: To był rok 1979, jeszcze sowiecki okres. Mieszkaliśmy wtedy w Azji Centralnej, bo po deportacji z 1944 roku nie pozwalano nam jeszcze wrócić na Krym. Tak się złożyło, że w nagrodę za wygranie konkursu w mojej szkole, pojechałem na obóz pionierski do Jewpatorii na Krymie. Miało się tam odbyć święto, na którym każdy musiał zaprezentować swoją kulturę. To była forma rozpowszechniona w Związku Sowieckim. Miała podkreślić, że jesteśmy "krajem wielonarodowym", w którym panuje "przyjaźń narodów".
I tu Zinaida Iwanowna — do dziś pamiętam, jak się nazwała — pyta mnie: "Kim będziesz? Z jakiego narodu pochodzisz?". Mówię: "Jestem Tatarem Krymskim, będę reprezentował Tatarów Krymskich". Spojrzała na mnie ze zdziwieniem i powiedziała surowo: "Nie ma Tatarów Krymskich, oni nigdy nie mieszkali na Krymie, Tatarzy mieszkali w Tatarstanie nad Wołgą. Kiedyś na Krymie mieszkali Grecy, a potem Rosjanie, to zawsze było rosyjskie terytorium".
Kiedy udało się panu wrócić na Krym?
Razem z wielką falą powrotów Tatarów Krymskich, w ostatnich latach sowieckich. Najpierw przyjechałem w 1989 roku, ale nie pozwolono mi się zameldować i musiałem wyjechać. Udało mi się to rok później.
Kiedy w grudniu 1991 roku było referendum w sprawie niepodległości Ukrainy, w pełni ją poparłem. Tatarzy Krymscy byli zresztą największą grupą, która w pełni była za Krymem w granicach Ukrainy. Większość z nas podświadomie uważała Rosję za wroga. Wiedzieliśmy, że z Ukraińcami można negocjować, ale nie z Rosjanami. Kreml od początku nie mógł pogodzić się z tym, że półwysep pozostał przy Ukrainie i stymulował ruchy separatystyczne.
Jak zatem rozwijała się społeczność krymskotatarska na półwyspie?
Główny problem, nawet dzisiaj, polega na tym, że ani społeczeństwo ukraińskie, ani świat nie znają nas dobrze. Niestety, znajomość Tatarów Krymskich ogranicza się — oczywiście upraszczając — do czebureków [krymskotatarskie danie — red.] i chajtarmy [krymskotatarski taniec — red.], jakby nie było nic więcej.
A przecież wśród naszych przodków było wielu wpływowych ludzi w świecie muzułmańskim — sędziowie w Mekce i Jerozolimie, naukowcy i arabiści w Kairze, politycy w Imperium Osmańskim.
A może nie powinienem się aż tak bardzo dziwić tej nieznajomości Tatarów Krymskich? W latach 90. nawet nasza społeczność przybyła na Krym bez pamięci o przeszłości, bo Rosja, Związek Sowiecki zrobili wszystko, aby nas i o nas zapomniano.
Zniszczono prawie wszystkie nasze cmentarze. Nagrobki naszych przodków wykorzystywano jako fundamenty pod baraki, a nawet chlewy!
Wielu Tatarów Krymskich mówi po rosyjsku lepiej niż w swoim języku ojczystym.
Jestem jednym z nich. Niestety.
Czy pozwalano wam na udział w życiu politycznym półwyspu?
Politycznie było bardzo ciężko. Mieliśmy co prawda Medżlis, własny organ przedstawicielski, ale rząd krymski był całkowicie prorosyjski.
A Ukraina nic z tym nie zrobiła?
Nic. Informacje, które napływały z Krymu do Kijowa, przedstawiały negatywny obraz Tatarów Krymskich i pozytywny obraz w stosunku do Rosjan, do Federacji Rosyjskiej.
Na samym Krymie, pytanie, czy Krym jest częścią Ukrainy, czy Rosji, po prostu wisiało w powietrzu. Wielu wierzyło, że tylko przez nieporozumienie półwysep nie znalazł się w składzie Federacji Rosyjskiej, ale wkrótce to "niedopatrzenie" zostanie naprawione.
A może Medżlis stał się siłą powstrzymującą? To nieformalne ciało doradcze, którego Kijów mógł słuchać lub nie. Może trzeba było się skupić na władzach krymskich zamiast na Medżlisie?
Trudno mi odpowiedzieć. Zadaniem Medżlisu była właśnie pomoc w komunikowaniu się całej społeczności Tatarów Krymskich z władzami. Może komunikacja nie została zbudowana całkiem dobrze? Nie będę się spierać.
Ale w tym czasie nie mieliśmy możliwości normalnego udziału we władzach. Wybory były dla nas trudnym procesem.
Dlaczego?
Było wiele osób, które w związku z powrotem z deportacji nie miało wszystkich niezbędnych dokumentów, nie wszyscy byli zameldowani.
Na początku lat 90. każdy miał ten sam problem — idziemy do urzędu, musimy się zameldować, a tam mówiono: "najpierw musicie znaleźć pracę". A w pracy: "nie, nie weźmiemy bez zameldowania". To błędne koło kręciło się latami.
Pamiętam, że w Jewpatorii, tej, w której byłem na obozie, zorganizowana była akcja przed radą miejską, której celem było niedopuszczenie do zorganizowania obchodów rocznicy "Rewolucji Październikowej". Najpierw próbowano nas wyrzucić siłą, potem zaczęto straszyć, że w budynku jest bomba. W końcu zgodziliśmy się, jeśli zostaniemy zameldowani. Ale to był bardzo desperacki protest. Wielu innych ludzi nie mogło się zameldować nawet kilkanaście lat po powrocie na Krym.
Pod koniec lutego 2014 r. Janukowycz ucieka z Kijowa, na Majdanie ginie kilkadziesiąt osób, a Rosja rozpoczyna aneksję Krymu. Co pan wtedy czuł?
W tamtych czasach wierzyłem w nasze zwycięstwo. Tak jak nigdy dotąd, szczerze. Widziałem, że jako Tatarzy Krymscy jesteśmy zdeterminowani, protestujemy. Przysięgam na Allaha, byłem przekonany, że dostaniemy broń.
Ale potem Czubarow [przywódca Medżlisu Refat Czubarow — red.] i Aksionow [przywódca prorosyjskich separatystów, Siergiej Aksionow] wyszli i powiedzieli: "wszystko jest w porządku, wszyscy się rozchodzimy, uzgodniliśmy, nic się nie stanie, wszystko będzie dobrze".
Popełniliśmy błąd, kiedy się rozeszliśmy do domów 26 lutego 2014 roku. Ja wtedy opuściłem półwysep.
[Od redakcji: 26 lutego 2014 r. władze Krymu zapowiedziały przyjęcie szeregu separatystycznych dekretów. Na ten dzień Medżlis Tatarów Krymskich zwołał mieszkańców półwyspu na wiec przeciwko separatyzmowi pod murami parlamentu. Zebrało się kilkanaście tysięcy zwolenników Ukrainy, przybyli również stronnicy Rosji, którzy kilka dni wcześniej zaczęli tworzyć własne jednostki paramilitarne.
W pewnym momencie miejscowa milicja przestała zabezpieczać obie akcje. Doszło do starć, podczas których rannych zostało 30 osób.
Sesja parlamentu nie rozpoczęła się, a kiedy doszło do starcia, deputowani zaczęli opuszczać parlament. Czubarow oświadczył: "Zebraliśmy się, aby ta Rada Najwyższa nie była już ośrodkiem destabilizacji. Naszym zadaniem na dziś jest zadbanie o to, aby tu, na tym placu, nie dochodziło do starć. Wspólnie postaramy się znaleźć wspólne podejście do przyszłości Krymu".
W nocy 27 lutego Rada Najwyższa i rząd Krymu zostały zajęte przez uzbrojone rosyjskie siły specjalne, które wywiesiły flagi Federacji Rosyjskiej nad budynkami].
Być może pokolenie Czubarowa i wszystkich krymskotatarskich dysydentów było pod presją etosu pokojowego oporu w Związku Sowieckim? Z tego słynął krymskotatarski ruch powrotu do ojczyzny.
Pewnie dlatego byliśmy tacy bezzębni. Ale dzisiaj sytuacja się zmieniła.
Trudno jest być bezprzemocowym, kiedy toczy się regularna wojna. To nie jest starzejący się i gnijący ZSRR z lat 80.
Nie zawsze trzeba być pokojowym. Czasami trzeba umieć pokazać zęby.
W jakich sytuacjach?
Jeśli ktoś przychodzi do twoich braci lub współwyznawców, aby wyrzucić z domu. Zdarzało się to wiele razy z Tatarami Krymskimi. Wyrzucili cię z domu, twierdząc, że umowa jest nieważna, ale nie dali ci załatwić innego mieszkania. A przecież niektórzy mieszkali w tych domach od lat, kupowali je, były ich własnością.
Jak powinien wyglądać opór?
Trzeba się bić, walczyć o swoje. Można to robić bez broni.
Opuścił pan półwysep i zaczął tworzyć batalion "Krym". Jak to wszystko wyglądało w 2014 roku?
Głównym problemem było to, że państwo ukraińskie w wersji z 2014 roku nie chroniło naszych praw. Wielu Tatarów Krymskich zadawało głośno pytanie: skoro nas dyskryminowano na wszelkie możliwe sposoby, to dlaczego mamy bronić tego państwa?
W 2014 roku wierzyłem i nadal wierzę, że zwycięstwo Ukrainy jest dla nas szansą na zajęcie godnego miejsca w ukraińskim społeczeństwie. Że jest to okazja do pokazania sobie nawzajem, że nie jesteśmy wrogami. Tak, różnimy się od Ukraińców, ale to nie powinno być powodem do wrogości między nami.
Ale wydaje mi się, że na poziomie masowym, Ukraińcy i państwo ukraińskie wykonali wiele gestów w kierunku Tatarów Krymskich po 2014 roku. Na przykład zaczęli oficjalnie obchodzić 18 maja jako Dzień Deportacji Tatarów Krymskich.
Od 2014 roku rzeczywiście wiele się zmieniło. Nasze stosunki z Siłami Zbrojnymi Ukrainy wtedy i teraz to rzeczy nieporównywalne.
Niemniej chcę zobaczyć nowy Krym, chcę, żeby znów był nasz, żeby wróciły historyczne nazwy miejscowości, żeby można było pokazać Tatarom Krymskim, że to jest nasz dom, to jest nasza ziemia.
Możemy się co do tego dogadać z Ukrainą.
A co z prorosyjską ludnością Krymu, właśnie z przysłowiową "Zinaidą Iwanowną".
Wykluczam prorosyjską ludność Krymu. Mówię o dialogu między nami a Ukraińcami, abyśmy mogli uzgodnić przyszłość półwyspu. Wierzę we wzajemne porozumienie.
Teraz widzę to zrozumienie w okopach, w szpitalach, kiedy odwiedzamy naszych bliskich, przyjaciół, braci. Ta wojna bardzo zmieni nas jako społeczeństwo.
W 2014 roku było inaczej?
Wtedy był opór ze strony władz ukraińskich. Wierzyli, na przykład, że muzułmanie są terrorystami.
Wydawało mi się, że w Kijowie, jeszcze za czasów Juszczenki, zrozumieli, że Tatarzy Krymscy są jedynym oparciem władz ukraińskich na Krymie.
Ale ta zbitka Tatarzy Krymscy-terroryści była już za Poroszenki! Urzędnicy, którzy się z nami komunikowali, bali się, że jeśli dostaniemy broń, użyjemy jej przeciwko nim. Tak mocno byli pod wpływem informacji prorosyjskich władz Krymu, które od kilkunastu lat straszyły Kijów widmem muzułmańskiego terroryzmu.
Odpowiedziałem — gdybym chciał z wami walczyć, nie przyszedłbym do was prosić o broń. Wasz wróg na pewno da mi jej więcej, abym strzelał do was.
Zresztą i dla mnie to był czas przemiany. Właściwie to wtedy sam odkryłem Ukraińców. Kiedy mieszkałem na Krymie, Rosjanie i Ukraińcy niczym się dla mnie nie różnili.
Ale w Ukrainie kontynentalnej spotkałem się z ruchem wolontariuszy, z funkcjonariuszami, którzy nam pomogli. Widziałem bardzo odważnych ludzi, dla których wolność i honor nie są pustymi frazesami.
To są ludzie, którzy właśnie wpłynęli na swój rząd, który bał się "islamskiego terroryzmu"?
Widziałem ludzi, którzy są gotowi poświęcić się dla wolności — nie tylko swojej, ale wolności w ogóle, dla dobra wspólnego.
Na Krymie Tatarowi Krymskiemu trudno było zdobyć dla siebie nawet broń gładkolufową — duży problem stanowiło uzyskanie zezwolenie. A kiedy zaczęliśmy walczyć, zarejestrowałem na siebie sześć karabinów. Bez problemu. I kiedy do mojego domu przyszedł dzielnicowy, to nie patrzył na mnie, jakbym był jakimś ufoludkiem.
Rozmawialiśmy i nie czułem, że jestem inny.
A na Krymie?
Regułą było przypominanie różnic. Przyjeżdża milicja i mówi: "no, dlaczego z Rosjanami nie ma takich problemów, jak z wami?". Funkcjonariusz rozumie, że jest w mundurze, że ja ręki na niego nie podniosę. I próbuje cię upokorzyć, pokazać, że nie jesteś taki jak on, tylko gorszy.
Jak wyglądała droga bojowa batalionu "Krym"?
Latem 2014 roku, jako część ochotniczego batalionu "Dniepr-1", udało nam się stworzyć kompanię. Potem były krwawe walki w Donbasie o Sawur-Mohyłę. W sierpniu wpadliśmy w rosyjskie okrążenie pod Iłowajskiem, ponieśliśmy straty. W zasadzie ta walka o Sawur-Mohyłę była wówczas naszą najważniejszą kartką bojową.
Niestety, zimą 2015 roku Wiktor Mużenko, szef Sztabu Sił Zbrojnych Ukrainy poinformował, że wszystkie jednostki ochotnicze — czyli także my — muszą albo wejść w skład oficjalnych jednostek, albo złożyć broń i opuścić strefę walk.
Wtedy nie mogliśmy znaleźć zrozumienia u dowództwa Sił Zbrojnych Ukrainy.
Dlaczego?
Chciałem stworzyć krymskotatarską, muzułmańską jednostkę, w której byśmy czuli się dobrze, gdzie moglibyśmy przestrzegać naszych religijnych nakazów.
Siły zbrojne Ukrainy były przeciw?
Nie powiedziano tego otwarcie, ale dotarło to do nas. Dlatego, jako praworządni obywatele, odsunęliśmy się na bok, oddaliśmy broń, opuściliśmy Donbas. Niektórzy poszli służyć na kontrakt w Siłach Zbrojnych Ukrainy, inni wrócili do swojego życia, zaczynając je na nowo już w Ukrainie kontynentalnej.
Co wydarzyło się przed inwazją na pełną skalę?
Nawet po rozwiązaniu naszej jednostki byliśmy w kontakcie z Głównym Zarządem Wywiadu Ukrainy. Spotykaliśmy się, omawialiśmy zagrożenia, pomagaliśmy działać na terenie kontrolowanym przez Federację Rosyjską.
Wiosną 2021 roku odebrałem telefon — HUR poinformował mnie, że jest bardzo prawdopodobne, że Rosja zaatakuje: "Musisz zebrać chłopaków. Ilu masz?".
Zadzwoniłem do wszystkich, z którymi utrzymywałem kontakt. Powiedziałem, żeby byli w gotowości do wojny, która mogłaby się rozpocząć jesienią. I choć atak wtedy nie nastąpił, to nasza jednostka była już gotowa.
Czyli ukraiński wywiad już wszystko doskonale rozumiał?
Tak. I miał już swoje plany. Gdzieś w grudniu zaczęto przygotowywać dla nas broń, żebyśmy ją dostali w godzinie "X".
Nadchodzi godzina "X". Co wtedy?
Pakujemy się, bierzemy broń i ruszamy.
Gdzie?
Zebraliśmy się w Kijowie. Uzbrojono nas i przewieziono do rejonu makariwskiego.
To jest północ, na drodze z Białorusi do Buczy i Hostomela.
I tam w Głównym Zarządzie Wywiadu mówią: "Czy chcesz zalegalizować się jako oddzielna jednostka?". Mówię: "Marzyliśmy o tym od ośmiu lat". Teraz batalion "Krym" działa w ramach Międzynarodowego Legion Obrony Terytorialnej MON Ukrainy.
Jakie zadania wykonujecie?
Opór, sabotaż, czasem po prostu szturm, jak zwykłe jednostki. Mamy około stu wojowników. Najpierw pracowaliśmy w obwodzie kijowskim, następnie w chersońskim, zaporoskim, a obecnie w obwodzie donieckim. Więcej nie mogę zdradzić.
Macie też bliskie związki z jednostkami narodowymi walczącymi po stronie Ukrainy z innych regionów Rosji. To są Dagestańczycy, Czeczeni.
Chłopaki z Kaukazu, Dagestańczycy, sami zwrócili się do nas jeszcze w 2021 roku. Jednostki czeczeńskie istnieją od 2014 roku. Chciałem im pomóc, aby mogli uczestniczyć w wojnie po właściwej stronie. Zasugerowałem to naszemu kierownictwu [w ukraińskim wywiadzie — red.].
Zareagowali powściągliwie, powiedzieli, że nie chcą jeszcze prowokować. Ale kiedy rozpoczęła się wojna na pełną skalę, Ukraina zaczęła bardziej współpracować z muzułmańskimi narodami Rosji. Politycznie Kijów uznał Czeczeńską Republikę Iczkerię za niepodległe państwo.
Po tym uznaniu wszystko stało się znacznie łatwiejsze. Muzułmanie, którzy są przeciwni Federacji Rosyjskiej, mogą do nas dołączyć.
Dziś bez wsparcia Ukrainy narody Północnego Kaukazu, ludy znad Wołgi i wielu innych nie będą w stanie uzyskać wolności, którą my otrzymaliśmy na początku lat 90. A jeśli im w tej sprawie pomożemy i wesprzemy, to w przyszłości na czele nowych państw staną ludzie, którzy będą Ukrainie wdzięczni.
Widzimy, że Rosja jest odporna na wpływ czynników zewnętrznych. Naszym zadaniem jest zniszczenie tego "rosyjskiego świata" od wewnątrz. Aby to zrobić, musimy właściwie wykorzystać sprzeczności w rosyjskim społeczeństwie. Jestem pewien, że wkrótce zobaczymy efekty.
Dzięki wam etniczni Rosjanie również otrzymali szansę i możliwość walki o Ukrainę.
Oczywiście, przecież potrzebujemy Lenina z bryczką złotych marek (śmiech). Musimy dać szansę tym porządnym Rosjanom, którzy chcą walczyć o swoją wolność. Dziękuję Wszechmogącemu za możliwość wyzwolenia Krymu. Teraz wchodzimy w interakcję z Rosjanami w ramach Rady Obywatelskiej, która poszukuje ochotników na wojnę po stronie Ukrainy.
Tylko razem z tymi narodami, które walczą przeciwko imperium z bronią w ręku, będziemy w stanie pokonać wroga. I tylko te narody, które teraz walczą, będą mogły decydować o tym, co stanie się w Rosji po naszym zwycięstwie. W końcu dyktatury nie upadają od słów czy publicystyki, są niszczone bronią.
Wierzę, że w przyszłości Tatarzy Krymscy będą mogli stać się łącznikiem między rozległym światem tureckim a światem wolnych ludów Międzymorza, których będą reprezentować obywatele Ukrainy, czyli także my.
Jakiej pomocy potrzebujecie?
W tej chwili mamy ubrania, jedzenie etc. Jesteśmy wspierani zarówno przez nasze społeczeństwo, jak i przez nasze diaspory. Ponadto Siły Zbrojne Ukrainy bardzo zmieniły się na lepsze.
Nie zaskoczę chyba, gdy powiem, że najbardziej potrzebujemy broni. Nasza się psuje. Potrzebujemy więcej. Dajcie nam tę broń i módlcie się za nami do Wszechmogącego, a resztę zrobimy sami. Mówię to całkiem odpowiedzialnie. Jeśli ktoś przyjedzie na front, gdzie walczą nasi ludzie, uwierzy od razu w nasze zwycięstwo. Nie będzie nawet cienia wątpliwości.
Jak pan sądzi, kiedy Ukraina wyzwoli Krym?
Prawdopodobnie walka będzie długa, może trwać kilka lat. Na pewno nie stanie się to w tym roku, ale kiedyś się stanie.
Igor Isajew dla Wirtualnej Polski