PublicystykaZakrocki: Koniec duopolu w Europie. A najciekawsze dopiero przed nami [OPINIA]

Zakrocki: Koniec duopolu w Europie. A najciekawsze dopiero przed nami [OPINIA]

Duopol się skończył. Ale nie w Polsce, tylko w Brukseli. Rządzący od dekad Europą układ sił się chwieje. Ale jeśli populiści mieli nadzieję, że to oni będą rozdawać karty, to się przeliczyli. Oto kilka scenariuszy na przyszłość UE.

Zakrocki: Koniec duopolu w Europie. A najciekawsze dopiero przed nami [OPINIA]
Źródło zdjęć: © East News | MOURAD ALLILI MOURAD/SIPA/SIPA/East News
Maciej Zakrocki

Te wybory, jak podkreślano na Starym Kontynencie od miesięcy, miały być "the most important ever!" Wszystko za sprawą zjawisk, które zachwiały spokojem Europejczyków w minionej dekadzie: kryzys gospodarczy, fala migracyjna, olbrzymie bezrobocie młodych w państwach południa, brexit, narastający nacjonalizm. Z chaosu i braku szybkich reakcji Unii na kłopoty zrodziły się siły polityczne kwestionujące europejski projekt. Tzw. populiści mieli w tych wyborach "zrobić" taki wynik, że integracja miała być zatrzymana, a może nawet w kilku obszarach cofnięta. Po dzisiejszej nocy można powiedzieć, że tak się nie stanie.

Koniec duopolu

Nie znaczy to jednak, że nie będzie żadnej zmiany. Przede wszystkim skończył się "duopol" chadeków i socjalistów, którzy w zasadzie od dekad decydowali o kursie Europy i dzielili między sobą kluczowe, unijne stanowiska. Teraz w Parlamencie liczącym ciągle (dopóki nie wyjdą Brytyjczycy) 751 posłów mają ok. 330 mandatów, więc do większości brakuje im 46. Ale chodzi przecież o "bezpieczną" większość, więc konieczny jest trzeci partner.

Najpewniej będą to Liberałowie, którzy będą mieli ponad 100 mandatów. W wyborczą noc Frans Timmermans, kandydat socjalistów na szefa Komisji Europejskiej, mówił: usiądźmy razem, wszyscy reprezentujący siły postępowe w tym parlamencie i spróbujmy znaleźć program na kolejną pięcioletnią kadencję, który przygotuje Europę na następne 30 lat, które przed nami".

Liberałowie oczywiście chcą "usiąść razem", ale uważają, że może lepiej mieć jeszcze kogoś w proeuropejskiej koalicji, by całkowicie odebrać populistom szansę na blokowanie ważnych dla Unii projektów. Margrethe Vestager, potencjalna kandydatka liberałów na szefa Komisji Europejskiej i obecna komisarz ds. konkurencji mówiła:

"Ten wynik to sygnał, że potrzebna jest zmiana, bo widzimy jak zmienił się układ sił w Parlamencie. Już nie będzie większości zbudowanej jedynie na dwóch partiach. To nowy Parlament, z nową liczącą się grupą liberałów spod znaku La République en marche i to bardzo dobra wiadomość. Ale widzimy też wzrost znaczenia Zielonych, bo okazało się, że Europejczycy oczekują, iż musimy coś zrobić ze zmianą klimatu. Zbudujmy zatem tego rodzaju koalicję".

Oczywiście Zieloni, którzy uzyskali świetny wynik zwietrzyli okazję do wejścia do gry. Ich współprzewodniczący Bas Eichout, gdy już poznał wyniki w skali Unii, podkreślił: "Wyborcy opowiedzieli się za zmianą, za nową Europą, która walczy ze zmianami klimatu, proponuje zieloną transformację, która walczy o rządy prawa, o zachowanie demokracji we wszystkich państwach członkowskich. To właśnie o taką Europę chodzi wielu głosującym dzisiaj wyborcom".

Walka o stołki

Teraz zaczną się rozmowy, ale już wiadomo, że nie będą łatwe. W szerszym gronie o kompromis trudniej, co widzieliśmy na naszym podwórku podczas budowania Koalicji Europejskiej. Jedni są bardziej lewicowi, drudzy prawicowi, jedni liberalni gospodarczo, drudzy protekcjonistyczni. A w skali Unii trzeba jeszcze uwzględnić inne parametry, szczególnie przy podziale stanowisk, których przecież nie przybyło: przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, Komisji, Rady, Banku Centralnego czy szefa unijnej dyplomacji.

No i oczywiście musi być równowaga płci, uwzględnienie kryterium geograficznego, a może nawet ciągle istniejącego podziału na starą i nową Unię. Trzeba zrównoważyć wpływy państw dużych i małych, a wybierać dobrych, ale nie koniecznie bardzo wpływowych! Pamiętamy, jak pojawiło się stanowisko szefa Rady Europejskiej, to padło nazwisko Tony Blair’a i szybko ta kandydatura została odrzucona, bo był on zbyt ważny i ze zbyt potężnego kraju, więc ostatecznie stanęło na mało znanym Hermanie van Rompuyu z Belgii.

Pojawią się zapewne i inne komplikacje: liberałowie, szczególnie jej lider w Parlamencie Europejskim Guy Verhofstadt był najgłośniejszym bojownikiem w walce z Wiktorem Orbanem. Przy każdej okazji domagał się od Europejskiej Partii Ludowej, by wyrzuciła FIDESZ ze swoich szeregów. Na tę chwilę FIDESZ został jedynie zawieszony, więc wyobraźmy sobie budowanie koalicji liberałów z EPL-em z partią Wiktora Orbana w jej szeregach! Także Emanuel Macron, jeszcze jako kandydat na prezydenta na jednym z wieców mówił:

"Znacie przyjaciół i sojuszników pani Le Pen. To reżimy panów Orbana, Kaczyńskiego i Putina. To nie są ustroje otwartej i wolnej demokracji. Codziennie łamane są tam liczne swobody, a wraz z nimi nasze zasady".

Kto będzie rozdawał karty za kulisami?

Mogą pojawić się też inne komplikacje w procesie budowy nowej większości: kto będzie nadawał ton programowy takiej koalicji? Choć przywódcy państw pozostają w swoich stolicach, to przecież "ich ludzie" w unijnych instytucjach, w tym w Parlamencie Europejskim, są ich reprezentantami. Emanuel Macron miał być nową nadzieją dla Europy, a jego marsz po wyborze na prezydenta Francji przy dźwiękach "Ody do radości" wskazywał, że "En Marche" nada Unii jasno określony kierunek dalszej integracji.

Z wczorajszych wyborów francuski polityk wychodzi jednak przegrany, nawet jeśli to porażka jednoprocentowa: Zgromadzenie Narodowe Marine Le Pen zdobyło 24 mandaty, a jego obóz 23. Czy w tej sytuacji będzie miał wystarczająco dużo sił i wpływu, by podać tonację nowej europejskiej orkiestrze?

A co z drugim cylindrem unijnego motoru, czyli Niemcami? Tu też sytuacja jest skomplikowana: wprawdzie rządząca CDU/CSU wygrała w skali kraju zdobywając 28,7% głosów, ale spadła poniżej krytycznego progu 30%, co jest w sumie poważną porażką. Fatalny wynik SPD – 15,6% grozi rozpadem Wielkiej Koalicji i przyspieszonymi wyborami. To z kolei może oznaczać wcześniejsze zejście ze sceny Angeli Merkel i pojawienie się poważnego pytania: kto będzie rządził Niemcami, kto stanie na czele najpotężniejszego państwa w Unii, a co za tym idzie, jaki model Wspólnoty będzie chciał i mógł forsować?

Gdzie jest lider?

I tu mamy trzeci kłopot: brak przywództwa i charyzmatycznych liderów, którzy tę proeuropejską koalicję mogliby poprowadzić. Będzie miała "bezpieczną" większość, ale czy będzie rzeczywiście siłą napędową Unii nie mając "twarzy", która mogłaby firmować konieczne zmiany i czasem kosztowne politycznie projekty? Że taki ktoś jest potrzebny, pokazał Frans Timmermans: miał doskonałą kampanię i to w skali kontynentu. Podczas wieców wyborczych i debat Spitzenkandydatów potrafił porwać publiczność, świetnie przemawiał i to w siedmiu językach, wzbudzał emocje, a te w dzisiejszej polityce mają ogromne znaczenie. Znany ze swojej walki o rządy prawa, w Polsce także budził emocje, nawet skrajne, bo rządzących irytował uruchamiając kolejną procedurę o naruszenie prawa, a opozycji dawał argument, że łamana jest u nas praworządność.

Na jednej z konferencji prasowych, gdy wspierał Wiosnę w kampanii, odniósł się m.in. do procedur dyscyplinarnych wobec polskich sędziów za kierowanie pytań prejudycjalnych do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. "Sędzia może zadać nawet głupie pytanie, ale to od Trybunału w Luksemburgu zależy, jaka będzie odpowiedź. A nie od jakiegoś rządu czy ministra".

Ale nawet znakomity wynik socjalistów w Holandii, który może mu dać nadzieję na stanowisko szefa Komisji Europejskiej, nie zapewnia jeszcze roli przywódcy całej proeuropejskiej koalicji.

Charyzmatyczni liderzy są eurosceptykami

Czy nam się to podoba czy nie, to po stronie przeciwników Unii albo co najmniej eurosceptyków mamy wyrazistych przywódców. Z pewnością jest takim Nigel Farage, którego Partia Brexit z ogromną przewagą wygrała wybory zdobywając 32% głosów. Jak porównamy to z 9% torysów, to widać co znaczy dzisiaj nakręcać emocje elektoratu. Po jednej stronie uśmiechnięty, doskonały, choć demagogiczny mówca, a po drugiej słaba, bezradna Theresa May, która łamiącym się głosem oznajmia swoją dymisję, bo nie potrafiła wypełnić woli narodu wyrażonej w referendum.

Drugą tego typu postacią jest Matteo Salvini, wicepremier Włoch i lider partii Liga. Ta zdecydowanie wygrała wczoraj zdobywając 33,64% głosów co się przekłada na 28 mandatów – uwaga! – to jest o 23 więcej niż jego ludzie mieli do tej pory!

Można to jednak skwitować wzruszeniem ramion, bo to i tak niczego nie zmienia. Farage będzie dalej krzyczał na sesjach Parlamentu, że Unia jest "be" i będzie przebierał nogami, by po ponad 20 latach w końcu opuścić tę instytucję, gdy jego kraj w końcu wyjdzie z UE. Jak nie wyjdzie, to niezłomny Nigel będzie walczył o władzę na Wyspach, ale łatwo jej nie zdobędzie, więc może będzie krzyczał w Strasburgu kolejne pięć lat. Matteo Salvini myślał, że liczba eurosceptyków w Parlamencie Europejskim będzie jednak znacząco wyższa i że stojąc na ich czele zacznie mieszać na poważnie w europejskiej polityce. Dzisiaj wygląda, że jego grupa będzie miała ok. 70 mandatów. To nie poszaleje, chyba, że wyniku dalszych gier powiększy stan posiadania.

W nocy Salvini mówił: "To nie tylko Włochy, to także Le Pen we Francji, Farage w Wielkiej Brytanii, ale to także Węgry czy Polska. Liczę, że znajdę sojuszników wszędzie, by uratować Unię zmieniając zasady jej działania". Myślę, że jednak na Węgry nie ma co liczyć, bo Orban nie zrezygnuje z bycia w najsilniejszej grupie politycznej, chyba, że go wyrzucą. Ciekawe co zrobi PiS, który odniósł zwycięstwo w Polsce, ale jego rodzina polityczna, Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy, z trzeciej siły spadnie na szóstą pozycję, a grupa Salviniego już teraz jest czwarta. Kto wie, czy oferta przejścia na skrajne skrzydło prawicy nie okaże się kusząca dla prezesa, który rozumie, że bez Brytyjczyków EKiR nic nie będzie znaczyć w przyszłym parlamencie, nie dostanie żadnej znaczącej funkcji, komisji ani innych apanaży.

Będzie "ciekawie"

Zakończone w niedzielę wybory z jednej strony mogą uspokoić, że politycznie Europa zostaje przewidywalnym projektem. Widać jednak wyraźnie, że zamiast uspokojenia po kilku trudnych latach czekają ją dalsze perturbacje, ciekawe - a przez to destabilizujące - rozgrywki i negocjacje "za zamkniętymi drzwiami". Najciekawsze ciągle przed nami.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)