Był ofiarą kierowcy rozjeżdżającego ludzi na Monciaku. Napisał "książkę życia"
- Decyzję o poświęceniu się tej książce podjąłem w szpitalu, kiedy targały mną różne myśli i dopiero co wyszedłem z siedmiodniowej śpiączki – mówi o "Mesjaszu", swoim najnowszym dziele pisarz Adam Ubertowski. Autor, był jedną z ofiar kierowcy, który w tragiczny wieczór w lipcu 2014 roku rozjeżdżał ludzi spacerujących po Monciaku. 22 dwie osoby zostały wtedy ranne, Ubertowski był wśród trzech najbardziej poszkodowanych ofiar.
01.04.2024 | aktual.: 01.04.2024 08:56
Mikołaj Podolski, dziennikarz Wirtualnej Polski: Czy orientuje się pan, która to pana książka? Widzę w biogramie, że ma ich pan na koncie kilkanaście.
Adam Ubertowski, psycholog i pisarz z Trójmiasta: - Wychodzę z założenia, że każda moja nowa książka jest pierwsza. Kiedyś pisałem literaturę przez duże "L". Ważne było dla mnie poszukiwanie nowych sposobów pisania. A potem, m.in. z powodu wypadku, miałem inny okres, w którym pisałem kryminały, książki sensacyjne i biznesowe. Teraz zatoczyłem pełne koło i wróciłem do literatury takiej, jaką sam chciałbym czytać i pisać, czyli powieści totalnej, o ważnych rzeczach. I dlatego "Mesjasz" ma blisko 600 stron.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dlaczego aż 600 stron?
To nie mogło być krótkie. Mogę zdradzić, że część historii poznajemy z perspektywy 94-letniego starca, który spogląda na całe swoje życie. Choć tak naprawdę sięgamy jeszcze głębiej, 150 lat wstecz, poznając losy jego ojca i dziadka. Zmieszczenie tego na 200 stronach nie przyniosłoby efektu. To prawdziwa, epicka powieść.
Czy to pańska najważniejsza książka w karierze?
Nazywam ją nawet książką mojego życia. Jest zdecydowanie najważniejsza. Była jednak obarczona ryzykiem, że jej nikt nie wyda.
Dlaczego miał pan takie obawy?
Moja promotorka śmiała się, że jest po prostu za dobra. Chodzi jednak bardziej o to, że takiej literatury mało się teraz czyta i mało wydaje. Ja jednak wierzę w polskiego czytelnika.
Muszę przyznać, że ludzie ostatnio mnie zaskoczyli, bo zacząłem pisać felietony na swojej stronie na Facebooku i okazało się, że czyta je blisko tysiąc osób. Podoba im się zabawa słowem i skojarzeniami. To pocieszające, że znajduję odbiorców również na tej płaszczyźnie.
Czy obawy promotorki się sprawdziły? Ciężko było znaleźć wydawcę "Mesjasza"?
Bardzo ciężko. Miałem wiele chwil zwątpienia. Wszyscy chwalili i mówili, że książka jest dobra, ale zastanawiali się "Kto to kupi?". No i racja, bo nie ma tu seksu, nie ma pornografii, nie ma sensacji. Dziś się wydaje głównie kryminały, sensację i soft porno.
Ja podchodzę do tego trochę inaczej, ponieważ jestem wychowany na "Wariacjach na temat powieści" z 1975 r., które napisał Węgier Mihály Sükösd. Dla niego pisarze kryminałów, harlekinów czy pornografii to nie pisarze. Jak widać jednak po rynku wydawniczym, od tego czasu dużo się zmieniło.
Warto wyjaśnić, skąd wziął się tytuł "Mesjasz".
To nawiązanie do legendarnej powieści Brunona Schulza, której nigdy nie wydano. Sam Schulz zginął podczas II wojny światowej. Jego książka zaginęła i tak naprawdę nie wiadomo, czy kiedykolwiek istniała.
Na czym jeszcze polega niezwykłość pana najnowszej książki?
W "Mesjaszu" jest chociażby powieść w powieści czy wykład filozoficzny. To nie jest tradycyjna powieść ze wszechwiedzącym narratorem w trzeciej osobie.
Dużo cytuję w niej także innych autorów. To gra z tradycją. Oddaję im hołd, szczególnie myśli środkowo-europejskiej, która nas ukształtowała.
W tej książce są aż trzy warstwy, choć niektórzy widzą nawet cztery. W pierwszej znajdują się elementy sensacji i akcji, a także tajemnica rodzinna, która zostaje rozwiązana. Na drugą można spoglądać jako na traktat filozoficzny, ponieważ to książka o upadku idei postępu. Do tego nawiązują m.in. fragmenty przemowy wygłaszanej przez dziadka. Trzecią warstwą jest natomiast gra językowa, zabawa z cytatami, odnośniki do Joyce'a, Kafki, Prousta, Szekspira itd. Są także nawiązania do filmów oraz muzyki.
I przyznam, że podoba mi się, że książka jest przepięknie wydana. Nigdy nie miałem tak ładnie wydanej książki. To cacko. Wydawnictwo Warstwy bardzo o to dba.
10 lat temu był pan jedną z wielu ofiar kierowcy, który w Sopocie rozjeżdżał ludzi. Na panu ten samochód się zatrzymał, ucierpiał pan najbardziej, pański kolega był nawet przekonany, że pan nie żyje. Ale lekarze pana uratowali i potem przez długi czas walczyli o uratowanie pana nogi. Czy to się jakoś odbiło na "Mesjaszu"?
Można powiedzieć, że decyzję o poświęceniu się tej książce podjąłem w szpitalu, kiedy targały mną różne myśli i dopiero co wyszedłem z siedmiodniowej śpiączki. Kiedy człowiek otrze się o śmierć, ma w głowie najprostsze rzeczy: jaki jest sens życia, co po mnie zostanie i czy ktoś mnie wspomni.
Co prawda pisałem później różną sensację, ale robiłem to na zmianę z kolejnymi zapiskami "Mesjasza".
Pisanie pomagało panu w wychodzeniu na prostą po tym zdarzeniu?
Oczywiście! Chociaż bardziej pomagało mi pisanie kryminałów niż "Mesjasza" (śmiech). Ja w ogóle lubię pisać, to dla mnie mentalna rehabilitacja. Wtedy dodatkowo pisanie nadawało sens mojemu życiu. Myśl, że po coś przeżyłem ten wypadek.
Nie chciał pan chociaż w książkach uciec od Trójmiasta, skoro takie nieszczęście pana w nim spotkało?
Nie. Akcja "Mesjasza" musiała dziać się w Gdańsku, on jest absolutnie kluczowy dla fabuły, choć nie zostaje wymieniony z nazwy. Tutaj przecież rozpoczęła się II wojna światowa i rozkwitła "Solidarność". Bohater jest zanurzony w wielkiej historii przemian, wydarzeń i znaczących postaci. On nie tyle się o to wszystko ociera, co w tym aktywnie uczestniczy. Stocznia również odgrywa tu bardzo ważną rolę.
Czy inne miasta również pojawiają się na kartach?
Pojawia się Wrocław.
Wrocław?
Już wyjaśniam. Otóż kiedy już zrozpaczony i zrezygnowany szukałem wydawcy, zgłosiłem się do konkursu, w którym za pierwsze miejsce przysługiwało wydanie książki. Co prawda nie wygrałem, jednak byłem w gronie trójki laureatów. Później okazało się, że to wystarczyło, żeby wydać "Mesjasza". Pod warunkiem że część akcji będzie się działa we Wrocławiu. Musiałem więc coś do tej fabuły dorzucić. Prawie cała akcja dzieje się jednak w Gdańsku, na małym odcinku od stoczni do plaży w Brzeźnie.
Mówił pan o wydarzeniach historycznych, a jednak nie jest to do końca epopeja. W opisach książki tego nie znalazłem, ale w pewnym momencie przechodzi ona w gatunek, który spokojnie możemy nazwać futurologią.
W siódmej części zawarłem trzy wizje przyszłości. Pojawiają się trzy Erynie, czyli boginie zemsty. Chciałem pokazać rachunek, który natura lub historia mogą nam wystawić za lata beztroski. Niech każdy sam to oceni, bo ja sam nie wiem, czy wizja najmniej pesymistyczna nie jest jednak najbardziej ponura i smutna, bo jest jednocześnie okropnie nudna. Dwie pozostałe są za to bardziej tragiczne.