Jedną z osób ewakuowanych z Afganistanu do Polski Sabur Shah Dawod Zau. Swoją historią podzielił się w rozmowie z Wirtualną Polską. O kulisach polskiej misji ewakuacyjnej dziennikarzowi WP Patrycjuszowi Wyżdze mówiła także Joanna Kluzik-Rostkowska. - Sprawami afgańskimi interesuję się od bardzo dawna. Mam wielu znajomych, wielu z nich poznałam dzięki Twitterowi, m.in. był to właśnie Sabur. Od bardzo dawna było jasne, że w momencie, kiedy wojska amerykańskie będą wychodziły z Afganistanu, tam sytuacja stanie się bardzo trudna - komentowała w programie "Newsroom" WP posłanka KO, członkini sejmowej komisji obrony narodowej. - W momencie, gdy minister Michał Dworczyk zdecydował, że Polska będzie brać udział w ewakuacji z Afganistanu, zgłosił się do mnie kontroler lotów, który poprosił, żebym przekazała informację o dwóch tłumaczach, z którymi on współpracował. (...) Ja te informacje przekazałam ministrowi Dworczykowi, który powiedział, że jeśli mam wiedzę o kimś jeszcze, to mam mu przekazać. Na pierwszej liście, którą wspólnie sporządziliśmy było 78 osób. Potem to jeszcze wzrosło, było to coś pomiędzy 150 a 200 nazwiskami - tłumaczyła parlamentarzystka. - Mieliśmy świadomość, że ewakuacja jest bardzo ograniczona w czasie. Amerykanie powiedzieli, że do 31 sierpnia zamkną cały proces, co oznaczało, że trzeba będzie wycofać się kilka dni wcześniej, żeby nie zostać samemu - przekazała Kuzik-Rostkowska. - Na lotnisku w Kabulu od samego początku było bardzo trudno i to stopniowo zamieniało się w coraz większe piekło. Każda kolejna doba była trudniejsza. Przeciętny czas przejścia do check pointu talibów do dostania się na lotnisko wynosił od osiem godzin do nawet 2-3 dób. (...) Z grupy 5 tys. osób, które znajdowały się pod polskim gatem, trzeba było wyłowić konkretne osoby. Różne były sposoby, czasem była to literka "P", innym razem znaczek Legii. (...) Najbardziej wąski punkt to odcinek już po check pointach talibów a przed wejściem na lotnisko, którego pilnowali Brytyjczycy, którzy byli bardzo surowi. Lotnisko było na noc zamykane, więc ci ludzie przez całą noc koczowali, licząc na to, że rano im się uda wejść. Mam świadomość, że nie ewakuowaliśmy wszystkich, którzy byli na naszych listach, ale pewnym momencie to było tak trudne i niebezpieczne, a my nie mieliśmy żadnej możliwości wsparcia, aby zabierać tych ludzi bezpośrednio z miasta - relacjonowała Kluzik-Rostkowska.