Skandal stulecia, czyli o transparentności Watykanu [OPINIA]

Pięć i pół roku - tyle ma spędzić w więzieniu kard. Angelo Becciu. Wyrok zapadł przed sądem watykańskim. Od tego, czy i kiedy kardynał trafi do więzienia, ciekawsze jest jednak to, co wynika z absolutnie bezprecedensowego procesu. A nie jest to nic dobrego dla Kościoła - pisze dla Wirtualnej Polski Tomasz T. Terlikowski.

Pięć i pół roku - tyle ma spędzić w więzieniu kard. Angelo Becciu
Pięć i pół roku - tyle ma spędzić w więzieniu kard. Angelo Becciu
Źródło zdjęć: © East News | AP, Andrew Medichini
Tomasz P. Terlikowski

Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.

Becciu, co trzeba jasno powiedzieć, jeszcze kilka lat temu był jednym z najważniejszych ludzi w Watykanie, zajmując trzecie co do znaczenia miejsce w jego hierarchii. To on odpowiadał za ogromną część przepływającej przez Watykan kasy i on był - do pewnego momentu - jednym z zaufanych ludzi Franciszka. Zmieniło się to dopiero, gdy włoski tygodnik "L’Espresso" oskarżył go wiarygodnie o nadużycia finansowe, nepotyzm, a później także o finansowanie swojej "damy" - jak to określały media - ze środków Watykanu.

Skala nadużyć była ogromna, a papież Franciszek, który - jak wszystko na to wskazuje - podobne informacje uzyskał także od swoich informatorów, nie tylko odebrał Becciu uprawnienia kardynalskie. Zdecydował się też na absolutnie bezprecedensowy proces, w którym sądzono - po raz pierwszy we współczesnej historii - kardynała.

Ostatecznie, choć on sam nadal nie przyznaje się do winy, skazano go krótko przed świętami Bożego Narodzenia.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Zanim jednak doszło do tego wyroku, musiało zmienić się prawo, a papież musiał umożliwić sądzenie kardynała i stworzyć odpowiedni trybunał. Wszystko to oczywiście - bo tak jest w monarchii absolutnej - motywowane było osobistą wolą papieża, który jest w Watykanie źródłem prawa. Wola papieska umożliwiała także - i to jest już dyskusyjne - legalizację materiałów ze śledztwa, które zdobyte zostały za pomocą nielegalnych w Watykanie środków.

O co chodzi? Otóż jednym z dowodów były nielegalne nagrania kard. Becciu. Tyle że według prawa w Watykanie źródeł nie można było użyć w czasie procesu. I co? I nic. Papież zdecydował, że jednak można to zrobić i prawo zaczęło działać wstecz.

Nie była to jedyna taka decyzja. Prawnicy oskarżonych w procesie zwracali uwagę na fakt, że reskrypty prawne Franciszka, na podstawie których toczył się proces, naruszają fundamentalne prawo do sprawiedliwego procesu, a także są sprzeczne z normami prawa watykańskiego i standardami praw człowieka. Dlaczego? Bo tak się składa, że proces kard. Becciu i jego współpracowników toczył się na podstawie doraźnych środków prawnych, które zaproponował Franciszek. Miały one niewiele wspólnego z wcześniejszą watykańską procedurą prawną. Na podstawie owych reskryptów prawnych możliwe było podsłuchiwanie, nadzór elektroniczny bez potrzeby kontroli sądowej, a nawet zatrzymanie podejrzanych bez zgody sądu.

Prawnicy oskarżonych zwracali także uwagę, że w czasie procesu istniał zasadniczy konflikt interesów. Tak się bowiem składa, że głównym poszkodowanym był Watykan, a konkretniej jego zwierzchnik, władca absolutny, jakim jest papież Franciszek. Proces, o którym mowa, toczył się w oparciu o ustanowione przez niego osobiście prawo, które w sposób wyraźny przyznawało nadzwyczajne kompetencje prokuraturze. W większości systemów prawnych tego rodzaju sytuacja byłaby niemożliwa z zasady, bowiem celem sądów jest równoważenie praw obu stron.

To poważne zarzuty, ale zostały one odrzucone, bo - jak nietrudno się domyśleć - w Watykanie wszyscy mają świadomość, że w monarchii absolutnej nie istnieje model prawa właściwy współczesnym liberalnym demokracjom. Papież - zgodnie z prawem kanonicznym i rozumieniem jego władzy - jako monarcha absolutny miał prawo podjąć takie, a nie inne decyzje i ustanowić takie, a nie inne prawo. To jego przywilej, ale w tej konkretnej sprawie zderzał się on z fundamentami prawa, a nawet - jak się zdaje - z prawem człowieka do godnego procesu, które są fundamentami współczesnego myślenia. Nie ma prostego modelu pogodzenia tych dwóch sprzecznych systemów myślenia o prawie.

Albo bowiem papież jest władcą absolutnym i wtedy on decyduje, jaki system prawny jest odpowiedni, albo budujemy przestrzeń, w których sąd i proces ma budować równowagę i chronić także osoby oskarżone (czy skrzywdzone). Albo w centrum znajduje się Kościół i jego ziemski zwierzchnik, albo budujemy prawną równowagę i respektujemy choćby zasadę prawa do sprawiedliwego procesu. Proces kard. Becciu, choć z perspektywy Watykanu jest sukcesem, wywołał także takie pytania.

Ale to nie wszystko, bo jeśli uważnie prześledzić doniesienia na jego temat, to pokazał on także, jak nietransparentny, pozbawiony kontroli, ale także narażony na korupcyjne i niekiedy mafijne powiązania był watykański system finansowy.

Setki godzin przesłuchań i analiza dokumentów pokazały, że pieniędzy nikt do końca nie kontrolował, kardynał wchodził w układ z grupami przestępczymi i nagrywał nielegalnie papieża. Nie jest to nowa wiedza, bo już wcześniej się to działo, czego smutnym przykładem było wynoszenie tajnych dokumentów z apartamentów Benedykta XVI przez jego kamerdynera. Jednak wizerunek Stolicy Apostolskiej, jaki wyłania się ze sprawy Becciu, jest jeszcze gorszy. Niestety nie da się dowodzić, że to jednostkowy przypadek, bo nawet zeznania Becciu i świadków w jego procesie pokazują, że korupcja, nepotyzm i brak sensownej kontroli Watykanu są poważną chorobą tej instytucji.

Ale - żeby było jeszcze trudniej - z tego wyroku wynika także, że gdy papież Franciszek powołał specjalny organ, który miał uporządkować sytuację ekonomiczną w Watykanie, i wskazał jej szefa kardynała George’a Pella, to właśnie z Watykanu - prawdopodobnie za sprawą kardynała Becciu - przesyłano pieniądze na konto osób składających fałszywe - jak się później okazało - oskarżenia o pedofilię wobec Pella. Mówił o tym wprost w czasie procesu Pell. Choć tego w aktach oskarżenia nie ma, to jest jasne, że Becciu robił wszystko, by nakłaniać ludzi do fałszywych zeznań, żeby ukryć własne nadużycia. To jeden z elementów, na podstawie których go skazano.

Co z tego wynika? Odpowiedź jest dość prosta. Monarchia absolutna nie może funkcjonować w świecie mediów społecznościowych, wolności słowa i wolnych mediów. Oczywistym jest, że tam, gdzie jedna osoba sprawuje całkowitą władzę, zawsze na dworze trwają rozmaite problemy, a ludzie, którzy są wysoko, mają tendencję do wykorzystywania władzy. Kościół nie jest tu wyjątkiem. Nie jest także zaskakującym, że to gorszy, szczególnie gdy wypływa.

Co można z tym zrobić? Odpowiedź jest dość prosta. Jeśli nie da się zmienić świata, w którym funkcjonuje Kościół (a nie da się), to trzeba wprowadzić więcej mechanizmów kontrolnych w Kościele i mechanizmów właściwych monarchii absolutnej. Innej drogi zwyczajnie nie ma.

Czy Kościół jest do tego zdolny? To bardziej skomplikowane. Owszem, papież zjednoczył watykańskie finanse, co sprawia, że nieco łatwiej je kontrolować. Owszem, proces sprawił, że część z watykańskich i włoskich urzędników będzie o wiele ostrożniejsza, ale wcale nie oznacza to końca korupcji czy braku transparentności. Dlaczego? Bo tak się składa, że proces był możliwy, bo Franciszek naprawdę zawiódł się na Becciu i sam zdecydował o jego przeprowadzeniu. Inne, zgłaszane przez media, ale też przez bliskich współpracowników nadużycia finansowe nie doprowadziły do takich skutków, ich bohaterowie nadal pełnią swoje funkcje, a procesów ani widu, ani słychu.

W tej sprawie nic się nie zmieni, jeśli za jednostkowymi decyzjami, za karami (wiele wskazuje na to, że słusznymi) nie pójdzie głęboka reforma struktur. Watykan pozostaje ostatnim księstwem absolutnym, rządzonym przez prawa i zwyczaje z okresu renesansu czy baroku. Nie chodzi tylko o strój gwardzistów szwajcarskich, ale i całą metodę działania. Ani trójpodział władzy, ani mechanizmy zwyczajnej świeckiej kontroli, ani mechanizmy rozliczania ze skuteczności działania tam nie istnieją.

Zamiast tego mamy walczące ze sobą niewybieralne koterie, do których można przystać lub zostać dokooptowanym i związane z tym, ale i szerzej z włoską kulturą zarządzania, mechanizmy mafijne. Świat się zmienia, a Kuria Rzymska i Watykan - pod pozorem "świętości tradycji" (która zresztą w sensie teologicznym wcale Tradycją nie jest), zachowania przeszłości i sakralizacji władzy kościelnej - pozostają na swoim starym miejscu. To jest zresztą bardzo wygodne dla ludzi, którzy są jak najbardziej postnowocześni i mają jak najbardziej postnowoczesne potrzeby i aspiracje, ale ubrani w tradycyjne szaty mogą poza jakąkolwiek kontrolą kręcić własne interesy. Nie twierdzę, że robią to wszyscy, bo to byłoby niesprawiedliwe, ale wystarczająco wielu, żeby z tym wszystkim zrobić porządek.

Nie chodzi o drobne reformy, ale o coś, co wprowadzi w rzymski model zarządzania standardy państwa prawa, trójpodział władzy czy zasady transparentności. Kard. Pell próbował to zrobić, ale - wiele na to wskazuje - także dlatego został odesłany z Watykanu, a potem nie bez udziału źródeł kościelnych skazany za pedofilię, z którego to zarzutu go później uniewinniono. To są także wnioski, jakie trzeba wyciągnąć z procesu kard. Becciu.

Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski*

*Autor jest doktorem filozofii religii, pisarzem, publicystą RMF FM i RMF24. Ostatnio opublikował "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", a wcześniej m.in. "Czy konserwatyzm ma przyszłość?", "Koniec Kościoła jaki znacie" i "Jasna Góra. Biografia".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
watykanafera w watykanieangelo becciu
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (261)