Metoda Macierewicza. Dzięki niej wciąż udaje mu się szokować rewelacjami o Smoleńsku
Antoni Macierewicz wymyślił cudowna metodę na istnienie w polityce i mediach. Wybiera z rozległej i wielowątkowej sprawy smoleńskiej mniej znane wątki i zaczyna wokół nich tworzyć spiskowe teorie. O tym, że sprawę dawno wyjaśniono nikt już nie pamięta.
22.02.2018 | aktual.: 22.02.2018 12:54
Antoni Macierewicz ma świadomość, że sprawa smoleńska nie wzbudza już tak dużych emocji jak 7, czy choćby 3 lata temu. Ale to nie znaczy, że nie wzbudza ich wcale. A były już minister obrony wykorzystuje to, by regularnie przypominać o sobie, a przede wszystkim by zabezpieczać swój polityczny przyczółek. Dla niego kolejne wrzutki smoleńskie to polisa ubezpieczeniowa.
Po pierwsze: "już wkrótce"
Jak Antoni Macierewicz to robi? Metoda jest prosta. Po pierwsze: zapowiedź. Macierewicz regularnie zapowiada, że już za kilka tygodni/miesięcy jego ludzie opublikują kolejne dowody/fakty/rewelacje/raport. Niedawno pierwszy raz ta metoda nie zadziałała, a przynajmniej nie w 100 procentach. W szczycie rekonstrukcyjnej gorączki zapowiedział, że nowy raport podkomisji smoleńskiej poznamy wiosną. Liczył, że dzięki temu zachowa stanowisko, bo jego dymisja zostałaby odebrana jako próba ukrycia prawdy o katastrofie i jej przyczynach.
Nie wystarczyło - Macierewicz stracił stanowisko, a kilka dni później na styczniowej miesięcznicy Jarosław Kaczyński upewnił się, że "lud smoleński" zaakceptował zmianę. Jednak prezes PiS nie posunął się do całkowitej marginalizacji wiceprezesa PiS - pozostawiono mu kierowanie smoleńską podkomisją działającą przy MON. A to oznacza, że teraz to jedyne źródło kapitału politycznego Macierewicza, więc będzie eksploatowane do cna.
Po drugie: "nowe dowody"
I tu przechodzimy do drugiego ważnego elementu "metody Macierewicza". Trudno o nowe dowody, skoro współpracownicy byłego szefa MON nawet nie byli w Smoleńsku, nie badali miejsca katastrofy ani wraku. Opierają się w pełni na materiałach, które już są - zebranych głównie przez Komisję Millera oraz prokuraturę. Brak własnego wkładu maskują sztuczkami, jak wynajęciem amerykańskich naukowców do zeskanowania bliźniaczego tupolewa, na którego cyfrowym modelu będą prowadzone symulacje i obliczenia.
Przede wszystkim Antoni Macierewicz polega na krótkotrwałej pamięci opinii publicznej i dziennikarzy. Doskonały przykład tego mamy teraz, kiedy minister i związane z nim media epatują rewelacjami o grzebaniu przy skrzydle przez tajemnicze osoby. - Między godziną 4 a 5, sześć osób ze służby technicznej samolotu przygotowywało go do lotu, czyli wykonywało obsługę bieżącą samolotu - tłumaczył w rozmowie z WP Maciej Lasek z komisji Millera. Przypominał też, że wszystko jest opisane w dokumentach a sensacyjne nagrania były znane już dawno. Sprawę przygotowania samolot badano też w procesie wiceszefa BOR gen. Pawła Bielawnego i "nikt nie miał do tego zastrzeżeń".
Po trzecie: cud niepamięci
Jednak mało kto pamięta takie szczegóły, mało kto pamięta raport Millera, mało kto pamięta zdementowane już rewelacje Macierewicza i spółki. Dlatego raz po raz uchodzą im akcje jak ta z nocnym grzebaniem przy skrzydle. Wystarczy, że rewelacje nagłośnią media Tomasza Sakiewicza ("Gazeta Polska", "GPC", TV Republika) i TVP Info, także opanowane przez tą ekipę.
I nawet jeśli szybko Maciej Lasek lub któryś z jego współpracowników zacznie prostować "rewelacje", idą one w świat. A w opinii publicznej powstaje wrażenie, że tak naprawdę katastrofa nie jest wyjaśniona, jest wiele wersji wydarzeń, co najmniej równorzędnych. Dzięki temu Antoni Macierewicz może za jakiś czas kolportować kolejne rewelacje, jeszcze bardziej umacniając pogląd, że nie wiemy co się stało 10 kwietnia. I że on jest jedynym sprawiedliwym, który może nas do tej prawdy doprowadzić.