Ktoś "majstrował" przy Tupolewie? Maciej Lasek: "Te nagrania są znane od dawna"
"Gazeta Polska" poinformowała, że przed wylotem do Smoleńska, ktoś z latarką "dokonywał nieustalonych czynności" przy lewym skrzydle. - Nie ktoś, tylko technicy 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego - mówi Wirtualnej Polsce dr Maciej Lasek, były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Na łamach "Gazety Polskiej" pojawiły się doniesienia, że przy skrzydle rządowego samolotu ktoś przez dłuższy czas "majstrował". Miały to potwierdzać ujawnione nagrania z monitoringu, na których widać światło z latarki. W Telewizji Polskiej ekspert podkomisji smoleńskiej Wiesław Binienda pokazywał nawet dokładnie, gdzie mogła być podłożona bomba. - Naszym zdaniem ładunek wybuchowy został umieszczony w tym miejscu, w którym według komisji Millera i MAK jest ślad po przecięciu brzozy - powiedział w programie TVP Info "Minęła 20".
- Po pierwsze nasuwa się pytanie, co to znaczy, że "ktoś majstrował"? Stał, czy robił coś konkretnego? Już wyjaśnienie tej nieścisłości może obalić tezę postawioną przez osoby, które to wszystko wymyśliły. Między godziną 4 a 5, sześć osób ze służby technicznej samolotu przygotowywało go do lotu, czyli wykonywało obsługę bieżącą samolotu. Część z tych osób robiła oględziny, inne sprawdzały urządzenia radionawigacyjne i stan silników - tłumaczy. Jak dodaje, "wszystkie te osoby rozmawiały z komisją i podpisały się pod swoją wersją wydarzeń".
- Jak można teraz twierdzić, że samolot stał sobie niepilnowany, a ktoś chodził sobie przy skrzydle. W raporcie już dawno jest dokładnie napisane kto, co i kiedy robił. Omawiany teraz materiał z monitoringu też był już dawno dostępny zarówno dla komisji jak i prokuratury - zapewnia nas doktor nauk technicznych specjalizujący się w mechanice lotu.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
"Przygotowanie samolotu i jego ochrona były przeprowadzone prawidłowo"
Lasek podkreśla, że podnoszone wątpliwości były już wielokrotnie analizowane. - Na przykład wyrok na gen. Pawła Bielawnego zapadł właśnie w związku z niewłaściwym przygotowaniem wizyty. W uzasadnieniu do tego wyroku jest jednak napisane, że akurat przygotowanie samolotu i jego ochrona były przeprowadzone prawidłowo. Były wtedy analizowane wszystkie zgromadzone dowody i okoliczności. Nikt nie miał do tego zastrzeżeń - podkreśla.
Zaznacza, że podkomisja smoleńska co najmniej od dwóch lat straszy, że coś znalazła i "składa doniesienia do prokuratury". - Kiedy zapytaliśmy, ile było doniesień dotyczących organizacji lotu czy związanych z tym zaniedbań, okazało się, że zero - stwierdza Lasek.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Minuta po minucie
"Nagranie dowodzi, że niektórzy funkcjonariusze BOR dokonujący sprawdzenia samolotu kłamali" - pisze "Gazeta Polska". "W zeznaniach śledczych jeden z pracowników Biura mówił np., że dokładna kontrola pirotechniczna z psem wewnątrz maszyny nie była możliwa, gdyż w czasie jej przeprowadzania pracowały silniki samolotu. Na nagraniu widać, że to nieprawda" - czytamy.
Maciej Lasek przytacza więc dokładny przebieg zdarzeń. Potwierdza, że podczas kontroli pirotechnicznej, silniki już nie pracowały. - Mechanicy najpierw przygotowywali Jaka. Gdy skończyli, część z nich przeszła do Tupolewa. Tam miała miejsce m.in. próba silników, ale skończyła się około godz. 5:20. Kontrola pirotechników zaczęła się około 5:30. Silniki były już wtedy wyłączone - mówi.