Marcin Makowski: Na ewentualnej wojnie prezydenta z PiS‑em, więcej przegrać może partia. Wygranych jednak nie widać
Jeśli pomiędzy środowiskiem prezydenckim a Prawem i Sprawiedliwością dojdzie do otwartej wojny, więcej stracić może na niej PiS. Zanim Andrzej Duda będzie musiał walczyć o reelekcję, przed partią Jarosława Kaczyńskiego trzy sprawdziany wyborcze. Dzisiejsza polemika z pozycji siły może być zgubna, gdy to prezydentowi będzie przybywać poparcia, a nie odwrotnie. Tak czy inaczej, nikomu nie opłaca się dzisiaj przekraczać Rubikonu.
Obserwowanie - jak złośliwie mówi opozycja - ”deadrianizacji” prezydenta Andrzeja Dudy to fascynujące zajęcia z perspektywy publicysty. Kiedy zanosiło się, że po podwójnym triumfie ”dobrej zmiany” przyjdzie czas na miesiąc miodowy, po niespełna dwóch latach zgodnego pożycia, możemy mówić być może nie o separacji, ale konsekwentnej walce o własną pozycję w związku, na który obie strony są dzisiaj skazane. I to być może w stopniu, o którym sami nie wiedzą. Relacje na linii Duda-PiS mają w sobie coś z systemu politycznych naczyń połączonych, bo choć słusznie niektórzy w partii wypominają dzisiaj prezydentowi, że został on wykreowany przez Jarosława Kaczyńskiego i w dużej mierze jego decyzji zawdzięcza objęcie pełnionego urzędu, zapominają oni przy tym, że zwycięstwo posła z Krakowa otworzyło Prawu i Sprawiedliwości drogę do pełnego zwycięstwa.
O co toczy się gra?
Andrzej Duda dokonał czegoś, co dla wielu wyborców wydawało się niemożliwe - zdetronizował monopol władzy PO-PSL i z kandydata z kapelusza wyrósł na nieoczekiwanego lidera sondaży. Tym samym przekonał do głosu na prawicę wielu niezdecydowanych, którzy sądzili, że w zabetonowanej scenie parlamentarnej i tak wiele zmienić się nie może. A jednak się zmieniło i to prezydenckie przetarcie szlaków zapewniło PiS-owi bezprecedensową w historii III RP większość w Sejmie oraz samodzielne rządy.
I tak sobie sielsko ta historia ”drużyny dobrej zmiany” trwała i być może partia oraz opozycja poczuły się w tej narracji na tyle komfortowo, że uwierzyły w uproszczoną wizję prezydentury rodem z ”Ucha Prezesa”. Andrzej podpisywał i był przez to użyteczny - dla PiS-u, bo nie sprawiał kłopotu, dla PO i Nowoczesnej, bo stanowił idealny obiekt kpin. Tymczasem prezydent stopniowo tracił cierpliwość, rozumiejąc, że jego perspektywa polityczna różni się od logiki polityka parlamentarnego. Również mandat personalny jest nieporównywalnie mocniejszy, a wraz z nim obowiązki nie tylko wobec elektoratu dawnej partii.
Gambit prezydenta
Uważny obserwator wyłapał te sygnały już w trakcie wyraźnych wątpliwości wobec podpisania reformy edukacji, a kto dobrze zrozumiał czym było weto ustawy o Regionalnych Izbach Obrachunkowych wiedział, że Andrzej Duda nie wyrzucił do kosza byle jakiej ustawy, ale klucz do ewentualnego zwiększenia kontroli władzy centralnej nad samorządami. Z tego powodu - obserwując równocześnie zmiany personalne w otoczeniu prezydenta - nie było dla mnie zaskoczeniem zawetowanie dwóch ustaw reformujących wymiar sprawiedliwości. Gdyby prezydent tego nie zrobił, oddałby część swoich prerogatyw w ręce ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Ten z kolei uwielbia przypominać przy każdej okazji, że Andrzej Duda to jego były podwładny, a w związku z tym nie traktuje go do końca serio. Podobnie wyglądała relacja z Antonim Macierewiczem, który odsuwał BBN od realnego wpływu na obronność państwa oraz Kancelarią premier Beaty Szydło. Przełożona szefa MON raz po raz ignorowała sygnały Pałacu Prezydenckiego odnośnie złych relacji z ministrem Macierewiczem, stąd być może stało się to, czego byliśmy świadkami na Forum Ekonomicznym w Krynicy-Zdroju.
Słowa rzecznika prezydenta ministra Krzysztofa Łapińskiego mówiącego o tym, że gdy Andrzej Duda zechce przedyskutować zmiany w rządzie, zwróci się do Jarosława Kaczyńskiego, nie były dziełem przypadku. Na tym poziomie uprawiania polityki rzecznik głowy państwa nie pozwala sobie na improwizację. A jeśli robi to w tak kluczowej sprawie i jego wypowiedź nie jest po myśli szefa, zostaje zwolniony tego samego dnia, a źle zrozumiane stanowisko się prostuje. Mając to na uwadze trzeba założyć, że prezydent po prostu chciał w ten sposób zakomunikować, że wie kto w kraju rozdaje karty, a jego cierpliwość powoli się kończy. Czy to rozważne i mądre wizerunkowo? Nie wiem. Moim zdaniem Krynica nie była dobrym momentem do otwierania wewnątrzprawicowego frontu, a na publicznych połajankach zyskała tylko opozycja.
Wojna totalnie nieopłacalna
”Radzę rzecznikowi prezydenta aby wziął kredyt i zmienił pracę. Potrzebuje odpoczynku” - skomentował słowa Łapińskiego minister Patryk Jaki, natomiast marszałek Senatu Stanisław Karczewski stwierdził, że gdyby to jego podwładny powiedział podobne do rzecznika prezydenta słowa, natychmiast by go zwolnił. W nieco łagodniejszym tonie komentował marszałek Ryszard Terlecki. ” Prezydent zawsze prowadził jednak swoją politykę, samodzielną. Wywodzi się z naszego obozu politycznego, ale to nie znaczy, że we wszystkich kwestiach musi być z tym obozem, z opinią tego obozu zgodny. (…) Uważam, że prezydent konsultując czy proponując jakieś zmiany personalne, np. w rządzie, przede wszystkim powinien rozmawiać z liderem naszej partii, naszego obozu politycznego i to jest coś naturalnego” - stwierdził w Krynicy.
Myślę, że gdy emocje już opadną, obie strony dojdą do tego samego wniosku - Rubikonu przekraczać po prostu nie warto. Jeśli natomiast ktoś w Zjednoczonej Prawicy stwierdzi, że prezydent zdradził i ruszy z nim na otwarty konflikt, musi pamiętać o jednym prostym fakcie. To przed PiS-em i sojusznikami w najbliższym czasie trzy testy wyborcze. Wybory samorządowe w 2018 r.. oraz wybory do Europarlamentu i wybory parlamentarne w 2019. Wyścig o prezydenturę dopiero rok później. W polityce to epoka i dzisiejszy układ sił może się diametralnie zmienić. Nie wiadomo kto w nim będzie balastem, a kto trampoliną do władzy. Tak czy inaczej również prezydent musi uważać, aby ”nie przeszarżować”. Przed nim wyzwanie zaproponowania kompromisowej reformy wymiaru sprawiedliwości oraz referendum konstytucyjne. A to projekty na wagę reelekcji.
Marcin Makowski dla WP Opinie