Makowski: ”Opozycja z szansą na wygranie wyborów. Jeśli ją zmarnuje, pretensje może mieć do siebie” [OPINIA]
Sondaże, o ile mają jeszcze przełożenie na rzeczywistość, nie pozostawiają wątpliwości. Przynajmniej w kwestii europarlamentu, opozycja musi się zjednoczyć, albo przegra. Stawką jest zwycięstwo, które przybliży ostateczny cel - odbicie Wiejskiej.
08.02.2019 | aktual.: 08.02.2019 22:30
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wybory do Parlamentu Europejskiego za pasem, Koalicja Europejska (zwana złośliwie ”Parkiem Jurajskim”) zawiązana, a dawni decydenci liczący na drugą polityczną młodość: Radek Sikorski, Marek Belka, Kazimierz Marcinkiewicz, Leszek Miller, Włodzimierz Cimoszewicz czy Jerzy Buzek, czekają w blokach startowych. Jeśli jednak i oni, i cała opozycja chcą dobiec do jesieni w dobrych nastrojach, powinni przemyśleć sondaż Instytutu Badań Spraw Publicznych dla Radia Zet i jego potencjalnych konsekwencjach.
Wariant jednościowy
Okazuje się bowiem, że w wariancie ”jednościowym”, tj. przy założeniu wspólnego startu PO, Nowoczesnej, SDL i PSL - na taką koalicję zagłosowałoby 42,07 proc. ankietowanych. PiS, Solidarna Polska i Porozumienie, uzyskałoby wtedy łącznie 37,59 proc., a Wiosna Roberta Biedronia 8,33. Reszta poza stawką. Odwróćmy na chwilę sytuację, uznajmy, że jednak do wielkiego zbratania pod skrzydłami Grzegorza Schetyny nie dochodzi, i co się wtedy dzieje? Obóz rządowy zgarnia 36 proc., PO 31, 9,5 proc. Biedroń. Sojusz Lewicy Demokratycznej i Ludowcy za burtą.
Można oczywiście założyć, że IBRiS to pracownia "zaprzyjaźniona" z częścią środowisk opozycyjnych, a podobne wyniki mają charakter samospełniającej się przepowiedni. Oczywiście jeden sondaż to za mało, aby formułować daleko idące wnioski, jednak na tle podobnych badań we wszystkich wariantach wyborczych, pewnego faktu pominąć się nie da. Opozycja zdefragmentowana - choćby przyszło tysiąc atletów, i każdy zjadłby tysiąc kotletów - władzy nie udźwignie. Taki to ciężar. W Europarlamencie ze względu na felerną ordynację wyborczą, taktyczny sojusz z Platformą dla Czarzastego (który już o tym wie), i dla Kosiniaka-Kamysza (który to wie, ale jeszcze bije się z myślami), wydaje się czynnością bezalternatywną. W końcu sto razy łatwiej będzie wyjaśnić wyborcom i działaczom uległość wobec Platformy, niż brak mandatów.
PiS nadal silny, ale…
Ten sam model, choć niekoniecznie na czas kampanii (w parlamentarnych elektoraty tak łatwo się nie sumują), opozycja musi uwzględnić jesienią. Nawet jeśli poszczególni liderzy wezmą na siebie ryzyko wypadnięcia poza próg i podzielą los lewicy z 2015 r., ci, którzy przejdą demokratyczny sprawdzian i dostaną się do Sejmu, nie będą mieć alternatywy innej niż rząd koalicyjny. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują bowiem, że partia Jarosława Kaczyńskiego pomimo wielu wstrząsów, nadal cieszy się największym zaufaniem Polaków.
A znaczy to ni mniej, ni więcej, że wybijanie się na niepodległość Biedronia, zachowanie własnej tożsamości Kosiniaka-Kamysza, ewentualne ambicje Tuska, czy pewność poparcia betonowego elektoratu u Czarzastego - to wszystko będzie musiało być schowane do kieszeni - jeżeli autentycznym celem opozycji jest odzyskanie władzy. PiS bowiem, poza wątpliwym i niestabilnym sojuszem z Kukizem, nie ma realnych zdolności koalicyjnych. Zatem to, co ugrają przy urnach, będzie najprawdopodobniej maksimum możliwości. Jeśli opozycja nie wyciągnie wniosków z tych sygnałów, pretensje może mieć sama do siebie. Patrząc jednak z jaką gracją Grzegorz Schetyna podszedł do "jednoczenia" Nowoczesnej, wcale bym się nie zdziwił, gdyby ostatecznie potknęła się o własne sznurowadła metry przed metą.
Marcin Makowski dla WP Opinie