Kryzys na granicy. Czy Polsce grozi konflikt zbrojny? Czy już jesteśmy na wojnie?
Wojna to wojna, nawet jeśli towarzyszy jej enigmatyczny przymiotnik "hybrydowa". Czy Polsce grozi jednak prawdziwy konflikt zbrojny, jeżeli dojdzie do eskalacji działań na pograniczu polsko-białoruskim? I co wojna - zwłaszcza wojna hybrydowa - dziś oznacza - w jaki sposób zażegnać narastający konflikt?
Przyczyna kryzysu na granicy, ewenementu w najnowszej polskiej historii, to sfałszowane wybory na Białorusi. Polska nie tylko nie uznała wygranej Alaksandra Łukaszenki, ale udzieliła i nadal udziela pomocy białoruskim opozycjonistom, którzy muszą uciekać ze swojej ojczyzny.
Swoje plany odwetowe Łukaszenka ujawnił po przechwyceniu samolotu linii Ryanair w Mińsku z działaczem opozycyjnym na pokładzie. Akcja skutkowała poważnymi sankcjami wobec Białorusi ze strony państw zachodnich. Dyktator z Mińska zapowiedział odwet na Unii Europejskiej.
Minęło kilka miesięcy, a na granicy Polski i Białorusi oraz na granicy Białorusi z Litwą koczują w lasach tysiące migrantów, którzy próbują przedostać się do UE. Impulsem do podróży stały się oferty białoruskich przewoźników, którzy obiecują otwarte trasy do UE. Do granicy z Polską migrantów eskortują białoruskie służby.
Wojsko w pełnej gotowości u granic
W ostatnich dniach do granicy docierają już liczące tysiące osób pochody. Aby nie dopuścić do sforsowania granicy, Ministerstwo Obrony Narodowej wysłało na miejsce aż 12 tysięcy żołnierzy. Na miejscu są także tysiące funkcjonariuszy Straży Granicznej i tysiąc policjantów. W drodze są kolejne służby, które 11 listopada obstawiały Marsz Niepodległości.
Mobilizacja sił na granicy budzi niepokój. Skojarzenie może być tylko jedno: będzie wojna. Prawdopodobieństwo eskalacji rośnie. Potwierdzają je pozorowane działania Białorusinów: naruszenia granicy, strzały, lasery, ataki na graniczne konstrukcje i demonstracja uzbrojenia.
"To już wojna". Co to znaczy?
Jarosław Kaczyński w wystąpieniu z okazji 11 listopada powiedział: "Trwa wojna hybrydowa". Szef Komisji Obrony Narodowej, poseł Michał Jach w piątkowej wypowiedzi dla Onetu również wspominał o wojnie hybrydowej. - Sprawa jest bez wątpienia trudna i to idzie w kierunku bardzo poważnym. Dla mnie to oczywiste, że mamy do czynienia z wojną hybrydową. Musimy zrobić wszystko, aby Łukaszenka i Putin wiedzieli, że Polska się nie ugnie - mówił.
Jak mówi WP Wojciech Lorenz, analityk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Polska jest obecnie w stanie konfliktu hybrydowego, poniżej progu otwartej wojny. - Czym może być konflikt hybrydowy, mogliśmy się przekonać, obserwując aneksję Krymu - dezinformacja, propaganda, działania w domenie informacyjnej takiej jak media społecznościowe. Międzynarodowa społeczność nieprędko mogła się zorientować, co tak naprawdę tam się dzieje. Działania hybrydowe mają to do siebie, że mogą służyć zastraszaniu, wywoływaniu podziałów i utrudnianiu przeciwnikowi podejmowania skutecznych działań w samoobronie - wyjaśnia Lorenz
Dodaje, że te zdarzenia mogą też stanowić przygotowanie do konfliktu zbrojnego, choć nie wiadomo, czy Rosji - która według ekspertów stoi za Białorusią - chodzi tylko o zastraszanie Polski, Litwy, NATO i UE, czy o zmniejszenie ich presji na Mińsk i osłabienie wsparcia dla Ukrainy i Gruzji.
- To najbardziej prawdopodobne, ale nie można wykluczyć też czarnego scenariusza, że Rosji chodzi o sprowokowanie konfliktu z państwem członkowskim NATO. Putin od dawna chce wymusić podjęcie przez Zachód negocjacji na temat nowego układu bezpieczeństwa. To pewnego rodzaju nowa Jałta - wskazuje ekspert.
Wojciech Lorenz uważa, że będzie jeszcze dochodzić do różnych incydentów, w których mogą być ofiary śmiertelne. Rosja i Białoruś będę to rozgrywać propagandowo, przedstawiając np. jako uzasadnienie do rozmieszczenia wspólnych sił na naszej granicy. Zacznie się także utrwalanie tego kryzysu przez budowę stałego obozu dla uchodźców.
Wojna nerwów. Ale to nie wojna, w której grożą naloty
To, że wojna w dzisiejszych czasach jest szerokim pojęciem, przyznaje w rozmowie z Wirtualną Polską gen. Mirosław Różański, były dowódca generalny Rodzajów Sił Zbrojnych. - O formalnym stanie wojny moglibyśmy mówić, gdyby sytuacja taka została uznana przez krajowy parlament. Obecnie mamy do czynienia z wojną podprogową. Ona trwa już od dłuższego czasu. Ma wymiar informacyjny. Sytuacja na granicy nie jest normalna, eskaluje w wymiarze geometrycznym. Zaczęło się od grupy migrantów liczącej kilkanaście do kilkudziesięciu osób - relacjonuje gen. Różański.
Zauważa, że teraz największy strach odczuwać mogą mieszkańcy strefy przygranicznej. Jak podkreśla, niepokoją także - jego zdaniem - niezrozumiałe i dziwne zasady wprowadzenia stanu wyjątkowego, które wykluczają obecność mediów i gmatwają dodatkowo sytuację. Zdani więc jesteśmy na jednostronne przekazy, a teraz, zdaniem generała, bardzo potrzebne jest informowanie, upublicznienie przez niezależne źródła przebiegu gry, jaką toczy Łukaszenka - a w zasadzie Rosja przez Łukaszenkę.
- Najważniejsze są teraz dwie kwestie: obrona granicy i udzielenie realnej pomocy ludziom, którzy stali się ofiarami tej gry. Trzeba im pomóc, rozpatrywać ich sprawy i przeprowadzać ekstradycję tam, gdzie nie ma podstaw do udzielenia azylu. To niedopuszczalne, że rząd nie chce skorzystać z pomocy organizacji humanitarnych i Kościoła - dziwi się generał rezerwy.
Czy szykuje się otwarty konflikt zbrojny?
Czy powinniśmy się czuć zagrożeni? Według gen. Różańskiego nie zagrażają nam agenci obcych mocarstw ani otwarty konflikt zbrojny. - Moskwa testuje Unię Europejską i NATO. Sprawdza, jak daleko się może posunąć. Tu łatwo o błąd - wśród ludzi wysłanych na granicę są osoby o różnych temperamentach. Może dojść do wymiany strzałów. Wtedy będą podstawy do poważniejszych oskarżeń ze strony Moskwy i Mińska. Tymczasem i tak przegrywamy wojnę informacyjną. To my wysłaliśmy armię wyposażoną w czołgi, transportery opancerzone i artylerię nad granicę. Często przebija brak profesjonalizmu ze strony rządzących - martwi się były dowódca generalny Sił Zbrojnych.
I rysuje przyszłość: - Przewiduję dwa warianty zdarzeń na najbliższy czas. Powinniśmy oczekiwać presji środowisk międzynarodowych na Moskwę i Mińsk, by wstrzymany został proceder wysyłania na granicę migrantów. Jednocześnie musimy pomóc tym, którym możemy, i odesłać z powrotem tych, których powinniśmy odesłać. To powinno ustabilizować sytuację na granicy - tego życzę Polsce i rządzącym. Jeśli nie będzie nacisków na stronę rosyjską, za rozwój konfliktu będziemy odpowiedzialni my. Nie przypuszczam, że nastąpi jakaś zbrojna konfrontacja. Rosja na tym etapie nie wejdzie w konflikt zbrojny z NATO - mówi.
Środkami eskalacji drobne incydenty
Wojciech Lorenz, ekspert do spraw międzynarodowych, zwraca uwagę, że ostatnie wydarzenia na granicy polsko-białoruskiej trzeba postrzegać w szerszym kontekście celów strategicznych Rosji oraz wspólnoty interesów Rosji i Białorusi, które w 1999 roku stworzyły tzw. Państwo Związkowe. - Rosja ma nie tylko obowiązek bronić Białorusi, ale w sytuacji zagrożenia dla swojego sojusznika może nawet kontratakować, czyli atakować terytorium przeciwnika, za jakiego uznaje NATO. Scenariusze rosyjsko-białoruskich ćwiczeń Zapad wskazują, że konflikt między Rosją a NATO zaczyna się od kryzysu związanego z zagrożeniem bezpieczeństwa dla Białorusi, np. ze strony Polski, a potem całego Sojuszu - kreśli ogólny plan obecnego granicznego konfliktu ekspert.
Zwraca uwagę, że głównym celem strategicznym Rosji jest odbudowanie strefy wpływów, która obejmowałaby nie tylko Białoruś, ale także inne byłe republiki ZSRR, przede wszystkim Ukrainę czy Gruzję.
- Rosja podważa w tym celu integralność terytorialną Gruzji i Ukrainy, grozi użyciem siły swoim sąsiadom i eskalacją konfliktu, aby zastraszyć NATO i UE i wymusić uznanie nowej strefy wpływów. Na te cele Rosji nałożył się kryzys związany ze sfałszowanymi wyborami na Białorusi i represjami wobec białoruskiej opozycji. Ponieważ Polska i Litwa kwestionowały wynik wyborów, występowały w obronie opozycji i skutecznie mobilizowały UE do nałożenia sankcji na Białoruś, reżim postanowił wywołać kryzys, który zmusi jego przeciwników do zmiany polityki - mówi Wojciech Lorenz.
- Pewne jest, że migranci nie zostali sprowadzeni bez zgody i udziału Rosji. Kryzys ten jest Rosji na rękę, bo może go wykorzystać do dalszego zastraszania NATO i UE - mówi ekspert.
Środkami eskalacji są właśnie te drobne, ale nie nieznaczące prowokacje na granicy - strzelanie, celowanie z broni, próby oślepiania naszej Straży Granicznej przy pomocy laserów. Mamy też działania wojskowe.
- Rosja wysyła bombowce nad terytorium Białorusi, wojska obu państw zaczęły ćwiczenia na białoruskich poligonach. Tym wszystkim działaniom towarzyszą nasilona propaganda i dezinformacja, których celem jest zepchnięcie odpowiedzialności za kryzys na Polskę i oskarżanie Polski o agresywne intencje, włącznie z próbą ataku na Białoruś. W ten sposób Rosja i Białoruś mogą przedstawić swoje agresywne działania jako działania w samoobronie - tłumaczy analityk.
Niespokojnie za wschodnią granicą, ale mamy artykuł 4 NATO
- Jeżeli ocena wojskowa będzie taka, że działania militarne Rosji stanowią dla nas zagrożenie, to możemy wykorzystać art. 4 Traktatu Północnoatlantyckiego. Można zwołać konsultacje i sojusznicy powinni udzielić nam wtedy jakiegoś rodzaju wsparcia, gdyby Rosja chciała wykorzystać kryzys jako pretekst do agresji. Ponieważ jednak wiemy, że Rosja i Białoruś chcą nas sprowokować, trzeba wytrzymać tę wojnę nerwów. Mamy NATO za plecami, nie musimy podejmować nerwowych działań - uspokaja Wojciech Lorenz.
Generał Mirosław Różański także wierzy w artykuł 4 Traktatu Północnoatlantyckiego, choć uważa, że już dawno powinniśmy wystąpić do NATO o tę opcję.
- Kraj członkowski NATO może poprosić państwa sojusznicze o konsultacje. A my powinniśmy wystąpić o to już kilka tygodni temu. To nie jest jeszcze prośba o pomoc, którą przewiduje artykuł 5, ale wspólne przeanalizowanie sytuacji. Z tym kryzysem nie poradzimy sobie sami - mówi generał.
Rekord Polski i gigantyczne biało-czerwone flagi na niebie. Tak uczcili Święto Niepodległości