Cichanouska: To nie Polska jest odpowiedzialna za kryzys na granicy, tylko Łukaszenka
- Bez względu na presję granice muszą pozostać szczelne. Wpuszczając imigrantów do Unii, nawet przy finansowym wsparciu Wspólnoty, pokaże się słabość i zachęci Łukaszenkę do jeszcze groźniejszych działań. Jeśli raz a dobrze nie rozprawimy się z reżimem, po imigrantach będą inne próby destabilizacji Zachodu - mówi w rozmowie z WP liderka białoruskiej opozycji Swietłana Cichanouska.
Marcin Makowski: Półtora roku temu z prywatnego życia wkroczyła pani do białoruskiej polityki. Przez ten czas odbyły się sfałszowane wybory, aresztowano pani męża, musiała się pani ukrywać, masowe protesty zostały brutalnie spacyfikowane przez reżim Aleksandra Łukaszenki, który jest nadal przy władzy. Gdy spogląda pani wstecz, nie żałuje decyzji, które wtedy podjęła?
Swietłana Cichanouska (działaczka społeczna, liderka białoruskiej opozycji): Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie prostym: "było" albo "nie było warto". Oczywiście, że nikt nie chciał widzieć ludzi w więzieniach oraz ofiar, które ponieśli Białorusini w walce z Łukaszenką. Ale w tym samym czasie jako naród uzmysłowiliśmy sobie, w jakim żyliśmy bagnie. Miliony Białorusinów poznały prawdziwą twarz reżimu i zapragnęły zmiany. Bo Łukaszenka nie ma im niczego do zaoferowania.
Tylko co dalej?
Nasza rewolucja i opór się nie zakończyły. To prawda, że nie ma demonstracji ulicach, ale nie dlatego, że ludzie się poddali albo poparli obecny ustrój. Po prostu cena za uczestnictwo w protestach jest za wysoka. Czy to oznacza porażkę? Nie. W krótkim czasie udało nam się zmienić mentalność i obudzić wiele osób z marazmu. Przez prawie 30 lat byliśmy jednym z najbiedniejszych państw w Europie, młodzi już się na to nie godzą. Chcą być traktowani z szacunkiem, mieć podobne szanse jak na Zachodzie, żyć inaczej niż ich rodzice. To długi proces. Bylibyśmy bardzo szczęśliwi, gdyby zakończył się w kilka tygodni, ale to tak nie działa. "Solidarność" też walczyła z dyktaturą w Polsce przez lata.
W jaki sposób Europa i reszta świata zachodniego może pomóc przyspieszyć ten proces?
Zachód musi zrozumieć, że z Łukaszenką nie da się współpracować tak, jak wcześniej. On zachowuje się przecież jak terrorysta: porywa samolot pasażerski, więzi własnych obywateli, wysyła imigrantów na granicę Unii. Wcześniej też byli więźniowie polityczni na Białorusi, ale teraz reżim przekroczył wszelkie granice. Nie tylko wobec Białorusinów, ale również obywateli innych państw. Ciężko mi to przechodzi przez usta, ale może dopiero teraz, po tak wielu wstrząsach, Europa zaczyna rozumieć, z kim miała do czynienia. Naszym zadaniem jest nie pozwolić, aby Europa popełniła błąd i wróciła do zwyczajowego, formalnego stylu komunikacji. Musimy zrobić wszystko, żeby zatrzymać dyktatora.
Na co przekłada się to "rozumienie" Łukaszenki, skoro w wielu przypadkach kończy się jedynie na słowach?
Sama się nad tym zastanawiam. Czy można zrobić więcej? Gdy rewolucja była u szczytu, a setki tysięcy ludzi protestowały na ulicach, prosiliśmy Unię o nałożenie sankcji na reżim. One się pojawiły, ale pytanie: czy wystarczająco szybko i w odpowiedniej skali? Na czarną listę wpisano ponad 80 polityków Łukaszenki, ale w tym samym czasie tysiące Białorusinów było za kratkami. Dopiero po porwaniu Ramana Pratasiewicza Europa zaczęła działać bardziej stanowczo, ale to nie wystarczy. Rozumiem, że państwa mają swoje interesy i chcą utrzymywać jakieś relacje z dyktatorem, ale uważam, że powinno się je całkowicie zamrozić. Chociaż na kilka tygodni. To zmieniłoby jego zachowanie. Brak ostrych decyzji ze strony UE tylko go rozzuchwala, a nadmierna biurokratyzacja wszystkich decyzji nie pozwala działać szybko. A to jest konieczne.
Czuję w pani głosie zniecierpliwienie...
Trudno, żeby było inaczej. Przecież Białoruś jest np. częścią Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), która zajmuje się rozwiązywaniem sporów międzynarodowych. Dlaczego nie wysyła się do nas żadnych misji, mediatorów? Reżim mówi, że nikogo takiego nie potrzebuje, ale co ma powiedzieć? Po co takie organizacje istnieją, skoro nie realizują swojej misji? To błędne koło. Widzimy jedność na świecie wokół kwestii niepodległości Białorusi, ale jedność bez działania zamraża problem, zamiast go rozwiązywać.
Szef polskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Kamiński twierdzi, że problem rządów Łukaszenki jest de facto wtórny wobec agresywnej postawy Kremla, który wykorzystuje Białoruś do realizacji swoich interesów. I tam trzeba szukać źródła niepokojów. Czy postrzega pani tę sprawę podobnie?
Na praktycznie wszystkich spotkaniach pierwsze pytanie, jakie dostaję, dotyczy powiązania Rosji z Białorusią. Za każdym razem muszę wtedy przypominać, że tu nie chodzi o Rosję. Rozumiem, że Europa zachowuje się znacznie ostrożniej wobec Putina niż wobec Łukaszenki oraz że czasami postrzega nas niemal jak jedno państwo. Ale my się różnimy. Oczywiście Putin w pewnych sytuacjach wspiera reżim, ale w wielu innych ma sprzeczne interesy. Putin i Łukaszenka nie darzą się sympatią, ale zdążyli się do siebie przyzwyczaić, uzależnić. Jeśli pozostaniemy ślepi na te różnice, widząc Mińsk jako przedłużenie woli Moskwy, nigdy sytuacja nie zmieni się na lepsze.
Kluczowe jest w takim razie odnalezienie różnic między obydwoma liderami?
Myślę, że tak. Aleksandr Łukaszenka przez długi czas lawirował między Wschodem a Zachodem. Teraz wpadł w pułapkę, bo demokratyczne protesty zmusiły go do szukania wsparcia w Rosji, aby utrzymać władzę. Mam wrażenie, że to, co teraz robi, to dziwna próba zmuszenia Europy do wznowienia komunikacji.
W jakim sensie?
Spójrzmy na tę kwestię z perspektywy kryzysu imigracyjnego. Łukaszenka wygenerował ten problem, aby Unia zrozumiała, że bez niego nie da się wyjść z impasu i odwróciła swoją uwagę od więźniów politycznych na Białorusi. Chce coś ugrać dla siebie, ale na własnych zasadach. Dla mnie to prosty sygnał: "Zacznijmy negocjować, może coś zrobię w kwestii imigrantów, a później wy zrobicie coś dla mnie". Tyle że to szantaż, więc Unia nie chce na niego odpowiadać.
Ale w międzyczasie Łukaszenka odnosi zamierzony skutek: dzieli politycznie państwa graniczne Unii, zwłaszcza Polskę. On może czekać, my nie.
Obserwuje wasz spór polityczno-medialny i faktycznie wygląda na to, że jedna strona chciałaby wpuszczenia wszystkich imigrantów, druga całkowitej blokady, niewielu widzi rozwiązania pośrednie. To generuje napięcie, na które reżim liczy, ale przecież jedynie on odpowiada za to, co dzieje się na granicy. To nie polski rząd jest odpowiedzialny za kryzys na granicy, tylko Łukaszenka. Nie można o tym zapominać. Załóżmy, że napór imigrantów osłabnie, uda się z Białorusią chwilowo porozumieć - co dalej? Ten człowiek wymyśli kolejne świństwo.
Jak mało kto zna pani mentalność Łukaszenki. Jaki język do niego przemawia? Co możemy zrobić, aby nie ulec opisywanemu przez panią szantażowi?
Jestem przekonana, że polski rząd robi, co w jego mocy, aby powstrzymać Łukaszenkę. Tutaj trzeba być twardym, ale z drugiej strony nie odwracać oczu od ludzi na granicy. Pomóc najsłabszym, zwłaszcza kobietom z dziećmi, oraz tym, którzy proszą o azyl. Dobrym pomysłem było wysłanie na granicę konwoju z pomocą humanitarną, który nie został przyjęty. To odsłania intencje Mińska.
Polska musi zrobić wszystko, co w jej mocy i granicach prawa, aby podać pomocną dłoń nieszczęśnikom wysłanym do lasów, ale nie zapominać w tym samym czasie, że reżim używa ich jak broni.
Skuteczne jest działanie u źródła, np. blokowanie lotów z Iraku na Białoruś oraz komunikowanie potencjalnym imigrantom, że Łukaszenka wykorzysta ich jak zakładników. Bez względu na presję granice muszą pozostać szczelne. Wpuszczając imigrantów do Unii, nawet przy finansowym wsparciu Wspólnoty, pokaże się słabość i zachęci Łukaszenkę do jeszcze groźniejszych działań. Jeśli raz a dobrze nie rozprawimy się z reżimem, po imigrantach będą inne próby destabilizacji Zachodu.
Polska Straż Graniczna oraz władze donoszą o coraz liczniejszych prowokacjach na granicy - symulowaniu podkładania ładunków wybuchowych, strzałów ze ślepej amunicji, które oddają białoruscy żołnierze. Czy pani zdaniem Łukaszenka jest zdolny do wywołania lokalnego konfliktu zbrojnego z Polską?
Nie wiem, jak daleko ten człowiek może się posunąć, ale to zależy od jego sytuacji wewnętrznej. Im bardziej będzie się czuł osaczony, tym bardziej desperackie metody będzie wybierał. Widzimy to na ulicach naszych miast, gdy do więzienia trafiają przypadkowe osoby. Zaostrza się też sytuacja polityczna. Z tego, co słyszałam, niektórzy politycy oraz biznesmeni są zniecierpliwieni nieustannymi konfliktami i upadającą gospodarką. Niestabilny reżim autorytarny to bardzo niebezpieczna mieszanka. Choć to trudne, zwłaszcza w takiej sytuacji nie można okazać wobec niego słabości.
W tym samym czasie Łukaszenka występuje w CNN, opowiadając przed całym światem o "wrogiej polityce" Polski i Unii.
Ten wywiad był przedziwny. Jak gdyby Łukaszenka potrzebował mównicy na ogłaszanie swoich kłamstw, bo właściwie nigdzie się go już nie słucha i z nim nie komunikuje. Nie powiedział tam nic nowego. Odbieram tę rozmowę jako przejaw jego słabości i próbę całkowitego odwrócenia kota ogonem.
Była pani niedawno w Warszawie na Forum Bezpieczeństwa. Jak polityka naszego kraju, coraz bardziej napięta w relacjach z Unią Europejską, przekłada się na sytuację na Białorusi?
Każde państwo raz na jakiś czas przechodzi przez serię problemów wewnętrznych. Wszystkie są one jednak do rozwiązania, jeśli zrobi się to w duchu przestrzegania rządów prawa. Wierzę, że w Polsce prawo nie jest łamane. Wiem, że rząd podejmuje decyzje, które nie zawsze przyjmowane są ciepło przez część społeczeństwa, ale nie znam szczegółów waszej polityki. Patrząc z naszej perspektywy, widzimy jedność w temacie demokratycznych zmian na Białorusi i to nas bardzo wzmacnia.
Niektórzy politycy PiS-u byli swego czasu bardzo krytyczni wobec pani wystąpienia na konferencji promującej ruch polityczny prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Czy z perspektywy czasu żałuje pani zaangażowania się w politykę partyjną w naszym kraju?
Nie postrzegam mojej aktywności jako zaangażowania w działanie jakiejkolwiek partii. Jestem wdzięczna wszystkim, którzy wspierają wolną Białoruś i jestem gotowa podziękować każdemu, który przyczynia się do tego celu. Dlatego uczestniczę w wielu spotkaniach, galach i konferencjach, ale nie chcę być wciągana w środek politycznych gier w Polsce. To nie moja rola i to nie była dla mnie miła sytuacja. Nie chciałam nikogo obrazić.
Na koniec chciałbym zapytać panią o osobisty koszt tego, co pani robi. Aresztowanie pani męża, Siarhieja, groźby ze strony reżimu, wyjazd na Litwę, nieustanna presja. Życie stanęło na głowie. Co daje pani motywację do działania?
Ceną za mój udział w tej rewolucji jest wolność. Ale nie ta fizyczna, ale wolność do podejmowania decyzji o swojej przyszłości we własnej ojczyzny. Chcę prowadzić normalne życie, ale nie jestem tego w stanie robić, gdy mój mąż jest w więzieniu, podobnie jak setki osób, które znam. Tak się nie da. Mam nadzieję, że to nie będzie trwało wiecznie, ale teraz muszę poświęcić wszystko, co mam. Nie umiem już nawet myśleć o szczęściu, gdy dzieci pytają mnie, kiedy tata wróci. Wstaję rano, biorę prysznic, piję kawę, ale nieustannie boję się o tych, którzy nie wiedzą, co wydarzy się z nimi jutro. To wszystko budzi we mnie złość i daje mi siłę, żeby działać. Nie godzę się na taką przyszłość dla mnie i dla Białorusi. Jestem zmęczona, ale nie mogę przestać.
Obawia się pani o własne życie?
(Cisza) Rozumiem, że jestem celem dla reżimu, a skoro mogą wywlec człowieka z rejsu pasażerskiego, to co mogą zrobić ze mną? Zapewne otaczają mnie agencji KGB, mogę być porwana albo otruta, ale jestem przygotowana na wszystko, co może się wydarzyć. Bo nie chodzi o mnie, ale o wszystkich ludzi związanych z walką o demokrację w naszej ojczyźnie, którzy ryzykują tyle samo, jeśli nie więcej. W Polsce rozumiecie przecież, że wolności nie dostaje się za darmo i bez walki. To jest nasza walka.
Dla WP Wiadomości rozmawiał Marcin Makowski