Koziński: Ofiarą sporu rządu z Unią są Polacy [OPINIA]
Wniosek Komisji o nałożenie kar na Polskę to jednoznaczny sygnał w kierunku Warszawy. Ale ta jednoznaczność coraz mocniej wpływa na odbiór UE w kraju.
07.09.2021 19:31
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jeszcze nie opadł kurz po burzliwej debacie sejmowej w sprawie stanu wyjątkowego na granicy polsko-białoruskiej, a Polska została wzięta w imadło instytucji europejskich. Komisja Europejska złożyła wniosek o to, by TSUE nałożyła kary finansowe na Warszawę. Już sam fakt, że dochodzi do tego akurat w chwili silnego napięcia granicznego pokazuje, że KE niespecjalnie przywiązuje uwagę do sytuacji w Polsce i kontekstu politycznego. Ale też nie o subtelność tu chodzi, lecz o ustalanie reguł. Na tym Bruksela skupia się w pierwszej kolejności.
Nowe narzędzia Brukseli
Warto przypomnieć sekwencję zdarzeń, która legła u podstaw ostatniego wniosku KE w sprawie Polski. W połowie lipca Trybunał Sprawiedliwości UE w wyroku zanegował niezależność polskiej Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego i zażądał jej zamknięcia, dając miesiąc polskim władzom na uporządkowanie spraw. Pojawiło się sporo wypowiedzi decydentów (w tym Jarosława Kaczyńskiego i Mateusza Morawieckiego) o tym, że Izba nie działa, jak należy i że trzeba ją przebudować. I Prezes SN częściowo zamroziła jej działalność. Wreszcie 16 sierpnia rząd wysłał do TSUE pismo z wyjaśnieniami w tej sprawie.
Czytaj również: Kary dla Polski ze strony UE? Gorące reakcje polskich polityków
I zapadła cisza. Minęły trzy tygodnie, a TSUE sprawy nie pociągnął. Ani nie uznał wyjaśnień polskich władz za wystarczające, ani nie wyciągnął konsekwencji. Jakby cały czas analizował otrzymane dokumenty i zastanawiał się, co z nich wynika. Do tej pory o żadnym rozstrzygnięciu nie usłyszeliśmy.
Tę ciszę we wtorek przerwała Komisja. W dodatku zrobiła to w sposób bardzo nietypowy. Bo choć w swoich decyzjach odwołała się do lipcowego wyroku TSUE, to jednak została ona przedstawiona oddzielną ścieżką – jakby KE od nowa zaczynała całą sprawę.
W jakim celu? Nie można wykluczyć, że Komisja dostrzegła cień zawahania po stronie TSUE. Jakby nie była pewna, czy Trybunał będzie chciał jednoznacznie rozstrzygnąć tę sprawę – i swoimi decyzjami próbował wywrzeć na TSUE presję, by jednak kary na Polskę nałożył. "To mój obowiązek jako komisarza ds. sprawiedliwości" zadbać o niezależność europejskich sędziów" – uzasadniał wniosek Didier Reynders. I wezwał TSUE do nałożenia kar na Polskę – choć przecież Trybunał sam to analizuje od połowy sierpnia.
Oddzielna sprawa, że dla TSUE sprawa to nietypowa. Przede wszystkim dlatego, że Trybunał musi ocenić, w jaki sposób Polska zastosowała środki tymczasowe związane z wyrokiem – a wcześniej nigdy tych kwestii nie oceniano, kary były nakładane dopiero w sytuacjach nie realizowania wyroków ostatecznych. Dlatego pewnie też Komisja zdecydowała się na swój wniosek do TSUE. Bo przy tej okazji wyznaczy standard podchodzenia do środków tymczasowych. Kolejna kwestia niedoprecyzowana w prawie europejskim zostanie – poprzez praktykę – uregulowana.
Czytaj również: 57 mld euro dla Polski wstrzymane? Komisja Europejska zaniepokojona niezależnością sądów
Bo też w sporze Polska - europejskie instytucje, ta kwestia odgrywa ogromną rolę. Komisja, a także inne unijne organy, przy okazji tego konfliktu tworzą wiele nowych narzędzi prawnych wykorzystywanych w relacjach z innymi państwami. Jeszcze kilka lat temu nikomu by nie przyszło do głowy, by Bruksela w jakikolwiek sposób odnosiła się do tego, w jaki sposób państwo członkowskie reguluje sposób działania wymiaru sprawiedliwości. Teraz to właściwie norma. To najlepiej pokazuje skalę zmiany w relacjach UE-kraje unijne w ostatnich latach – i jak bardzo Bruksela wzmocniła swoją pozycję kosztem państw członkowskich.
Urealnianie euroentuzjazmu
Wyraźnie widać, że dla instytucji europejskich tworzenie nowych narzędzi w relacjach z krajami członkowskimi jest kluczowe. To dlatego nie zwracają one nawet uwagi na takie "subtelności" jak konflikt na granicy polsko-białoruskiej, tylko w samym jego środku uruchamiają nowe pole napięcia. Widać, że kwestie rozgrywające się w państwach członkowskich są dla Brukseli na dalszym planie.
Tym bardziej, że należy się spodziewać podobnych napięć w przyszłości. Izba Dyscyplinarna to dopiero początek zmian w polskim wymiarze sprawiedliwości, które Bruksela będzie chciała odkręcić. Wyrok TSUE (czy teraz decyzja KE) to element tworzenia narzędzi pozwalających na wyznaczanie kierunku zmian w instytucjach wymiaru sprawiedliwości krajów członkowskich. I Bruksela będzie z nich korzystać coraz częściej. Na pewno wobec Polski, pewnie wobec Węgier – a także innych państw. I trudno sobie wyobrazić, by ktoś to zablokował. Widać, że zdecydowana większość krajów UE akceptuje ten styl działania.
Jak podchodzą do tego Polacy? Tu jednak tak oczywistego przełożenia nie ma. Coraz trudniej znaleźć obrońców reformy wymiaru sprawiedliwości. Ale też działania UE w sprawie nie mają wysokiego poparcia. I to wyraźna zmiana. Polacy zawsze byli w gronie najbardziej proeuropejskich narodowości w UE – ale też ostatnie sporu z Brukselą sprawiają, że stosunek do Brukseli coraz bardziej się urealnia.
Jeszcze w 2018 r. w wyborach samorządowych hasło "polexitu" miało ogromny wpływ polityczny. Pojawiło się ono w ostatnim tygodniu kampanii – i wyraźnie obniżyło wynik PiS w tamtych wyborach. Ale teraz już widać, że drugi raz to się nie powtórzy. Stosunek do UE przestał być elementem ponadpartyjnym w polskim życiu publicznym. Podejście do Brukseli coraz mocniej koresponduje z poglądami politycznymi. W skrócie, wyborcy opozycji wspierają UE w sporze z rządem, zwolennicy PiS uważają działania Unii za nielegalną ingerencję i łamanie traktatów.
Właśnie stosunek Polaków do UE jest największą ofiarą sporu ostatnich lat między rządem i unijnymi instytucjami. Bruksela zaczyna tracić Polskę z grona państw najbardziej oddanych integracji europejskiej.
Stosunek do UE był jednym z elementów łączących Polaków, elementem definiującym nasz kraj w XXI wieku. Ale teraz konsekwentnie staje się po prostu kolejną osią podziału politycznego. Podejście do Unii to dalej ważna część składowa programu każdej partii, jednak widać wyraźnie, że powstaje coraz większa przestrzeń dla ugrupowań i polityków wyraźnie nie podzielających euroentuzjazmu.
Dziś wyborów nie wygra partia, która zaproponuje wyjście Polski z UE. Ale też nie wygra ich ugrupowanie, które twardo zapowie wejście kraju do strefy euro czy zgodę na kurs federalizacyjny. Zanim władzę objął PiS, wcale to nie był tak oczywiste. To jedna z wyraźniejszych zmian w polskiej polityce po 2015 r.